Każdy z nas chciałby poczuć się choć raz jak Superman, Batman czy inny Superbohater. Albo choć przez chwilę mieć supermoc, dzięki której można zmienić świat… To oczywiście tylko dziecinne marzenia, jednak superbohaterowie od zawsze rozbudzali wyobraźnię i byli wzorem do naśladowania.
Czy Jurek Dudek ma swoich superbohaterów?
Oczywiście, jak każdy młody piłkarz miałem swojego idola i superbohaterów, na których się wzorowałem. To byli piłkarze reprezentacji Polski w 1982 roku – to była drużyna moich superbohaterów. Miałem wtedy dziewięć lat i grając między blokami marzyłem o wielkiej piłce To były moje pierwsze kroki. Dzisiaj jestem na etapie superbohaterów Marvella, bo moja córka fascynuje się tymi opowieściami i muszę rozszyfrować wszystkie postaci, które pojawiają się w filmach. Fajnie mieć superbohatera – on inspiruje, zaraża do działania i wiem, jak to też w moim przypadku, kiedyś funkcjonowało.
Kiedy grałeś na mistrzostwach świata w 2002 roku to, patrząc od środka, Polska miała takiego superbohatera, jakim dziś jest Robert Lewandowski?
Chyba nie. To był zupełnie inny czas, zupełnie inny świat. Awansowaliśmy na mistrzostwa świata po wielu latach, po przemianach społecznych i wewnątrz naszego kraju. To było tuż po latach 90-tych, gdy Polska ledwie dekadę wcześniej uwolniła się od reżimu komunistycznego. A my awansowaliśmy na Mundial po 16 latach! Dla wielu zawodników to był największy turniej w życiu. Nie wiedzieliśmy jak się do niego przygotować, nie mieliśmy wcześniej takich doświadczeń. Czy mieliśmy superbohatera? Było kilku chłopaków, którzy grali bardzo dobrze w swoich klubach, mieliśmy fajną atmosferę. Trochę potknęliśmy się o własne nogi na takim, w cudzysłowie: „superbohaterstwie”. Wydawało nam się, że jesteśmy superbohaterami, cały kraj w nas uwierzył, bo ludzie tego potrzebowali. Nieznajomość marketingu dała znać o sobie. To jednak nie było powodem porażki. Głównym jej powodem było to, że nie byliśmy przygotowani pod względem fizycznym i mentalnym do tak dużego turnieju. Wydaje mi się, że od czasów Zbigniewa Bońka czy Kazimierza Deyny Polska nie miała takiego bohatera, jak Robert Lewandowski.
Patrząc na dzisiejszy futbol można powiedzieć, że teraz bardziej niż kiedyś, liczą się indywidualności?
Tak, absolutnie, widać taką tendencję. Pamiętam czasy, gdy kibicowałem polskiej piłce nożnej bardzo mocno, jeździłem na mecze swojej drużyny, dopingowałem. Wówczas w każdej drużynie było dwóch superbohaterów. W każdym klubie naszej ekstraklasy było co najmniej dwóch, trzech zawodników, którzy mieli aspiracje reprezentacyjne. Dzisiaj trudno wybrać gwiazdę całej ligi, nawet nie mówię o szukaniu superbohatera w każdym klubie, i taka jest tendencja – pobudzanie wyobraźni, szukanie tych geniuszy futbolu, którzy są ponadprzeciętni, mają to coś w sobie, że potrafią pobudzić wyobraźnie kibica. Jak popatrzymy na Messiego, Ronaldo czy Neymara, Ibrahimovicia, to jeśli ktoś z nich nie ma największych umiejętności, to ma osobowość. Nie każdy ma moc „zabijania oczami” – czasami ktoś ma po prostu dobre serce i też może być superbohaterem. Widzę też tendencję ekskluzywności – ona idzie mocno do góry. Tam, gdzie jest wyjątkowość, są wielkie pieniądze. Na dole zostają mniejsze kluby i mają coraz większy problem, by w ogóle zaistnieć. Będzie im się coraz trudniej przebić.
Poza światem sportu jest też świat biznesu, w którym działasz bardzo sprawnie i prowadzisz szkolenia. Czy w firmowym zespole do sukcesu też potrzebny jest superbohater i czy zawsze ktoś taki musi być?
Nie wszyscy mają osobowość podejmowania ważnych decyzji, niektórzy bardzo dobrze radzą sobie z „drugiej linii” – świetnie wykonują swoją pracę, ale podejmując decyzje pojawiają się problemy i jest im ciężko. W zespole ważny jest aspekt dobrego trenera na zasadzie dobry policjant – zły policjant. Ten główny trener, który odpowiada za decyzyjność, jest grzeczny, miły i elokwentny, a drugi jest tym, który krzyczy i pobudza adrenalinę w zespole. W biznesowych teamach absolutnie każdy powinien szukać superbohatera. Może być nim prezes firmy, inspiratorem może też być kierownik działu, który codziennie rano mobilizuje zespół do działania. Praca w biznesie często wymaga powtarzalności, a w takich okolicznościach brakuje mobilizacji. Budzisz się w kolejny poniedziałek, wtorek czy piątek i musisz robić te same rzeczy. Ten lokalny superbohater musi głównie zainspirować ludzi do działania. Nawet wchodząc do firmy samym śpiewającym „dzień dobry” można wzbudzić pozytywne fluidy, które nakręcą fajny dzień i wszystkich wokół do pozytywnego działania.
Żeby prowadzić swój biznes trzeba być choć trochę superbohaterem?
Swoją firmę można określić w kategorii rodziny. Twarde decyzje czasami muszą boleć. Trzeba zarządzać – dzieci, szkoła, wyjazdy, czesne, ten czegoś nie ma, ten chce to, drugi coś innego. U mnie w rodzinie głównie zajmuje się tym moja żona, ja jestem od podejmowania decyzji miękkich i łagodzenia konfliktów. Zawsze miałem taką rolę – czy jak grałem w polskiej lidze, czy jak wyjeżdżałem za granicę – za każdym razem byłem tym, który stara się zbudować zespół z indywidualności. Nie dla zaspokojenia własnego egoizmu, otrzymania własnych korzyści, tylko dla ogółu. To bardziej się opłaca. Co z tego, że strzelisz 20 goli, jak nie zdobędziesz mistrzostwa. To będzie krótkowzroczny sukces. Co z tego, że będziesz najlepszym pracownikiem, jak twoja firma nigdzie nie zaistniała? Staram się zawsze budować, wprowadzać takie standardy i inspirować, by na samym końcu zadbać o sukces drużyny.
Nie bez przyczyny pytam o superbohatera, bo w taką kreację wcielasz się w swoim najnowszym aliansie z biznesem. Zostałeś twarzą nowego legalnego bukmachera Superbetu. Skąd wziął się pomysł?
Rzeczywiście, ta kreacja nawiązuje do superbohatera, który broni wysokich kursów. Przyznaję, że sprawia mi mnóstwo frajdy wcielanie się w tę postać. Zdecydowałem się na współpracę z firmą Superbet, bo gwarantuje jakość usług i wprowadza zupełnie nowe oblicze zakładów bukmacherskich w Polsce. Mam nadzieję, że szybko zyska uznanie polskich klientów.
Zmieniło się prawo w naszym kraju, dlatego takie firmy jak Superbet podbijają polski rynek. Czy Twoim zdaniem zyska również na tym polski sport?
Mam nadzieję, bo na całym świecie firmy bukmacherskie inwestują w sport, który dzięki temu ma szansę się rozwijać. Zresztą z tego co wiem, po uzyskaniu licencji online, również Superbet ma w planach sponsoring konkretnej dyscypliny czy drużyny. Z drugiej strony ważne jest, aby sport na tym sponsoringu jak najwięcej zyskał i aby były to dobrze ulokowane pieniądze.
W którym świecie czujesz się lepiej – tym na boisku, gdy grałeś na największych stadionach świata, w szatni i wśród piłkarzy, czy w świecie marketingu, reklamy, na sesjach zdjęciowych, planach filmowych, konferencjach?
To dwie różne bajki. Kiedy grałem, czułem dużą odpowiedzialność za to, jak reprezentuję swój klub i kraj na boisku oraz poza nim. Te standardy przenoszę do swojego życia również teraz. Tak samo jak najlepiej staram się reprezentować firmę, z którą współpracuję, żeby wizerunek był budowany z obu stron. Czasami tęsknię za atmosferą szatni. Często ludzie nie rozumieją, co jest tam takiego fajnego, ale kiedy jest dobrze zgranych kilkunastu chłopaków, codziennie rano możemy pogadać o wszystkim, robimy sobie żarty, to cała współpraca w zespole, sukces lub przeżywanie porażki, jest czymś, czego przez wiele lat doświadczałem. Teraz już jednak chyba bym się nie zamienił. To naprawdę nie był łatwy kawałek chleba. Wyjazdy, podejmowanie decyzji, odpowiedzialność, czytanie na swój temat, zderzanie się z opiniami na swój temat. Od 2002 roku przestałem czytać gazety sportowe. Gdy wróciłem z mistrzostw świata opinie w moim mniemaniu były niesprawiedliwe. Powiedziałem sobie: Jurek, to cię zaprowadzi na samo dno. Rób swoje, pracuj ciężko, wiesz co masz robić, nikt nie musi ci tego mówić, a szczególnie ludzie, który nigdy nie mieli z tym do czynienia od środka. Czułem się z tym genialnie! Mnóstwo sportowców nie potrafiło sobie dać rady z presją i niektórzy nawet kończyli przez to kariery. Trzeba znaleźć grupę osób, których rad warto słuchać i podążać tą drogą.
Czy Polacy mają szansę zostać superbohaterami na Mundialu w Rosji?
Polacy są jednym z czarnych koni tego turnieju. Na samym końcu i tak liczy się dyspozycja dnia, bo trafimy na najlepszy dzień Panamy i wtedy kibice powiedzą „gdzie ci nasi superbohaterowie?”. Pomimo tych wielkich pieniędzy i różnic finansowych, piłka jest jeszcze na tyle nieprzewidywalna, że jeden z zespołów, który wydaje nam się dużo gorszy, na koniec wygrywa. Na przykład w Premier League, klub dostaje za samo utrzymanie się w lidze miliony funtów, co może nawet jest całościowym budżetem naszej ekstraklasy. Brak na mistrzostwach świata Włochów czy Amerykanów to dowód na to, że nie ma nic za darmo. Trzeba pracować na swój sukces. To często boli, ale sukces daje ogromną satysfakcję i przyjemność.
Redakcja