Trzeba przyznać, że dziesiąta kolejka ekstraklasy nie była aż tak obfita w "wylewne sytuacje" jak poprzednie. Nie zmienia to jednak faktu, że ta liga dostarcza nam niesamowitych wrażeń podczas oglądania, czytania oraz komentowania. Dziś zapraszam na dziewiątą odsłonę "Kabaretowej Ekstraklasy"!
Na pierwszy ogień starcie w Płocku, z Wisłą zagrała Lechia Gdańsk. Strzeliła nawet dwie bramki, wszystkie za sprawą Flavio Paixao i wszystkie nieuznane. Dramat toczył się na naszych oczach i nie mam tu na myśli (a przynajmniej nie całkowicie) meczu. Przede wszystkim zadaję pytanie – i nie liczę na odpowiedź: Jakim cudem, piłkarz grający profesjonalnie w piłkę, w profesjonalnej lidze (wiem, mocne słowa jak na Ekstraklasę, ale no… przynajmniej zachowajmy pozory) nie zna zasad. To jest jego praca, to tak jakby ratownik medyczny w pędzącej karetce nie do końca kojarzył jak to było z tą resuscytacją… A więc zamknijmy ten temat raz na zawsze:
Piłka po strzale z rzutu karnego nie może zostać dobita przez piłkarza oddającego strzał. Ktoś musi ją najpierw dotknąć!
Natomiast Flavio tej zasady nie zna(ł), gola nie strzelił, a na gwizdek sędziego przy dobitce zrobił wielkie oczy i nie wiedział co się właściwie stało. Nieładnie panie Paixao…
Ale to nie jedyna wtopa w tym meczu. Nic do chłopaka nie mam, fajnie, że wrócił do kraju i kopie dla Wisły Płock, wiem, że potrafi dużo i wiele razy to prezentował. Ale cytując, aktualnie, komentatora siatkówki, pana Wojciecha Drzyzgę: "Na litość Boską!" Takiego zagrania nie da się logicznie wytłumaczyć, szczególnie przy zawodniku potrafiącym zagrać fajną, ciekawą piłkę w pole karne rywali. Panie Furman… Dlaczego?
A poziom tego spotkania w ogólnym rozrachunku można podsumować cieszynką Karola Angielskiego:
"W Krakowie Korona spadła z głowy"
Ten mecz pojawił się tutaj jedynie z dwóch powodów. Sama gra pozostawiała wiele do życzenia, sędzia również balansował na granicy dobrego smaku. Tak naprawdę, gdyby powiedzieć jaki był wynik, albo nawet sprawdzić gdzieś w internecie… to by w zupełności wystarczyło.
Pierwszym powodem jest niezrozumiałe, przynajmniej dla mnie, zachowanie Lisa w bramce przy golu dla Korony. Ostry kąt, strzał też jakiś wybitny nie był… Kibice chyba mają rację, że Lis to melodia przyszłości, a teraźniejszość może tylko zaszkodzić. Zarówno jemu jak i klubowi. A wyglądało to tak:
Drugim powodem jest fatalny strzał (fatalny to Ty jesteś wiem, wiem…) Imaza. Nie mówię, że sam lepiej bym strzelił, piłki przy nodze dawno nie miałem więc na bank strzeliłbym gorzej, ale być sam na sam, mieć bramkarza na środku bramki a samemu stać lekko po boku i strzelić tak żeby obronił? Ok, był obrońca na plecach, ale no kur***… Napastnik to stanowisko, a strzelanie bramek to praca. Ot co!
"Śląsk rozstrzelał Białystok"
Nawet w naszej lidze wynik 4:0 daje do myślenia i skłania do refleksji. Szczególnie kiedy takie cztery pociski przyjmuje lider Ekstraklasy. Wydawało się, że to może być TEN ROK (i dalej może być, nikt tutaj nie skreśla Jagi), ale przyjechał Marcin Robak z kolegami i zrobił porządek. Bolą cztery bramki, boli hat-trick Robaka i boli słaba postawa Mariana Kelemena.
Niegdyś ostoja bramki, od kilku meczów niepewny punkt zespołu. Przez to lider w starciu z mocno przeciętnym w tym sezonie Śląskiem dostaje 4 bramki. Ale to nie tylko wina Kelemena, cały zespół zagrał słabo i trzeba to przyjąć na klatę.
To tyle w dzisiejszym wydaniu "Kabaretowej Ekstraklasy", mam nadzieję, że przypadła Wam do gustu. Zapraszam do komentowania pod hashtagiem #KabaretowaEkstraklasa. I pamiętajcie, Ekstraklasa to styl życia!