Jurgen Klopp jest zadowolony z wyniku osiągniętego w pierwszym półfinałowym starciu Ligi Mistrzów z AS Romą.
W pierwszym meczu półfinału Ligi Mistrzów Liverpool rozbił na własnym stadionie AS Romę 5:2. Już od początku spotkania zawodnicy The Reds praktycznie w każdym calu byli lepsi od Rzymian. Podopieczni Eusebio Di Francesco nie byli w stanie skutecznie odeprzeć atakom rywala i już na przerwę piłkarze Jurgena Kloppa schodzili z dwubramkowym prowadzeniem po trafieniach niezawodnego Mohameda Salaha. Egipcjanin wraz z pozostałymi zawodnikami w drugiej części spotkania dalej kontynuował dobra passę, a chwilę później na listę strzelców dwukrotnie wpisał się także Roberto Firmino oraz jednego gola dołożył Sadio Mane. Pod koniec meczu zawodnicy z Anfield nie utrzymali jednak pełnej koncentracji, co kosztowało ich stratą dwóch goli. Dzięki takiemu obrotowi spraw Roma wciąż może realnie myśleć o rewanżowym spotkaniu na Stadio Olimpico. Szkoleniowiec Liverpoolu po ostatnim gwizdku arbitra przyznał, że jest zadowolony z wyniku, ale jednocześnie dodał, że jest zasmucony faktem, że jego piłkarze pozwolili na stratę dwóch bramek. Niemiec też zaznaczył, że jego zespół nie zmarnuje zaliczki z własnego stadionu jak wcześniej FC Barcelona.
ZOBACZ: ORYGINALNE KOSZULKI PIŁKARSKIE I LICENCJONOWANE GADŻETY NA
PODSTADIONEM.PL
Zagraliśmy perfekcyjnie przez 80 minut. Popełniliśmy jeden błąd w defensywie. Potem ten rzut karny i mamy 5:2. Oczywiście bardziej bylibyśmy zadowoleni, gdybyśmy wygrali 5: 0 lub 5:1. Ale 5: 2 to nadal dobry rezultat. Przed spotkaniem wzięlibyśmy taki wynik w ciemno. A teraz trochę trudno się z niego tak do końca cieszyć. To dobry wynik, ale z gorzkim posmakiem. Roma jest bardzo silna u siebie. To, czego jednak się nauczyłem po tym meczu, to to, że wciąż możemy pokonać Romę w rewanżu. To oni teraz będą musieli strzelać, a my nie jesteśmy Barceloną. Barcelona jest jedną z najlepszych drużyn na świecie, która zdobyła wiele trofeów w ciągu ostatnich lat. My nie zdobyliśmy i będziemy walczyć do samego końca o awans.
Źródło: The Guardian
fot. pressfocus