Nie chciałbym być w skórze obrońcy reprezentacji Polski, który w czasie Mundialu będzie musiał upilnować Sadio Mane. Senegalczyk wczoraj zafundował sobie hattricka i na tę chwilę w pięciu meczach Ligi Mistrzów ma na koncie sześć goli i jedną asystę. Do tego dorzucamy będących w fantastycznej formie Salaha i Firmino i mieszanka wybuchowa gotowa. To zabójcze trio rozbiło wczoraj Porto 0:5 i zabiło marzenia Portugalczyków o awansie do kolejnej rundy Ligi Mistrzów.
Porto jeszcze nigdy nie zostało tak upokorzone w europejskich pucharach. Gdy dodamy do tego fakt, że tak mocno oberwali u siebie, możemy zacząć się zastanawiać czy gracze Smoków nie będą potrzebowali po tym meczu jakiejś terapii grupowej. Liverpool natomiast jest trzecim reprezentantem Premier League, który w ciągu dwóch dni zagrał fantastyczne spotkanie.
Jednak nie tylko ofensywne trio błyszczało. W swoim debiucie w Lidze Mistrzów świetny występ zaliczył Virgil van Dijk. Pokazał, że te 70 milionów, które Liverpool zapłacił za niego Southampton to wcale nie musiała być aż tak bardzo wygórowana cena.
Tylko kataklizm może spowodować, że Liverpool nie przejdzie dalej, więc jeśli nie zdarzy się powódź tysiąclecia, trzęsienie ziemi lub lądowanie kosmitów to Liverpool pierwszy raz od dziewięciu lat zagra w fazie dalszej niż 1/16. Wygrana The Reds jest też najwyższą wyjazdową wygraną angielskiej drużyny w historii fazy finałowej Ligi Mistrzów.
Ciekawa jest statystyka Sadio Mane z tego meczu. Senegalczyk ma 100% skuteczności. Oddał trzy strzały na bramkę i strzelił trzy gole.
The Reds od samego początku byli drużyną lepszą. W końcu widać było świetną organizację w defensywie. Dało się też zauważyć znakomita kontrolę tempa gry i błyskawiczne przejścia z obrony do ataku.
Porto po otrzymaniu dwóch gongów w ciągu czterech minut było zagubione niczym bokser po otrzymaniu sierpowego w ucho. Grali chaotycznie i niedokładnie. Obudzili się na chwilę, na początku drugiej połowy, ale Liverpool wytrzymał presję, dał się Portugalczykom wyszumieć i czekał na swoją szansę.
W 54. minucie The Reds wyszli z szybką kontrą, którą na gola zamienił Mane i całkowicie pozbawił Porto ochoty do gry. Moim zdaniem ta sytuacja zabiła mecz. Liverpool jednak nie zamierzał zwalniać tempa.
Piłkarze The Reds wyczuli szansę załatwienia sprawy awansu w pierwszym meczu, a to było im mocno na rękę ze względu na fakt, że cztery dni po rewanżu z Porto czeka ich szalenie ważny ligowy mecz z Manchesterem United.
Dawno już nie było tak dobrze grających drużyn z Premier League w Lidze Mistrzów. Kapitalny mecz Tottenhamu z Juve i dwie masakry urządzone swoim przeciwnikom przez City i Liverpool. W kolejce mamy jeszcze Manchester United na który czeka Sevilla i Chelsea która spotka się z Barcą. O ile United powinni sobie poradzić tak rozbita Chelsea może mieć spore problemy z Barceloną. Trzeba jednak pamiętać, że to piłka nożna i tutaj nie da się niczego przewidzieć.