Maciej Skorża: „Na końcu drogi widzę trofea”

    Widzę bardzo duże oczekiwania w stosunku do mojej pracy i chciałbym im sprostać. To dla mnie nie tyle obawa czy lęk, ale duże wyzwanie. Nie ukrywam, że moje plany przy podjęciu rozmów z Pogonią były i są takie, że na końcu swojej pracy widzę trofea – zapowiada Maciej Skorża. Najbardziej utytułowany polski trener w długiej rozmowie mówi o swoim powrocie na ławkę trenerską, nieudanym starcie sezonu, ambitnych planach na przyszłość i o tym, czy trudno jest się przesiąść z limuzyny do używanego auta z dużym przebiegiem.

    Wiedza z zakresu psychologii sportu, którą poszerzał pan w czasie przerwy od trenerki, szybko przydała się w praktyce.

    Ma pan na myśli?

    Nieudany strat Pogoni w lidze, a zwłaszcza katastrofalny mecz w Lubinie, po którym zamknęliście się z drużyną w szatni i odbyliście męską rozmowę.

    Czy tu kluczowa była wiedza z psychologii? Trudno powiedzieć. Kiedy już się tę wiedzę zdobędzie, to pewne rzeczy robi się spontanicznie i człowiek nie zastanawia się czy mu to pomogło, czy nie. Na pewno współpraca z wiodącymi fachowcami, jeśli chodzi o polską psychologię sportu, pozwoliła mi nieco inaczej spojrzeć na pewne sytuacje. Podchodzę do nich z większym dystansem i dzięki temu nie tracę tak dużo energii jak kiedyś na rozpatrywanie rzeczy, na które nie mam większego wpływu. Wcześniej mnie one rozpraszały i denerwowały, przez co czasem nie mogłem skutecznie działać. Współpraca z psychologami pomogła mi poprawić warsztat w tym aspekcie.

    Zespół zareagował wzorowo, bo minęły ledwie cztery dni i w świetnym stylu pokonaliście u siebie w Pucharze Polski Lecha Poznań. 3:0 było najniższym wymiarem kary i aż trudno uwierzyć, że dokonali tego ci sami ludzie, którzy w Lubinie wyglądali na kompletnie bezradnych.

    Od pierwszych dni mojej pracy w Szczecinie powtarzam, że najważniejsze są nasze głowy. To w głowie wygrywa się albo przegrywa mecze. To, co wydarzyło się w Lubinie, to był nasz ewidentny błąd, całej drużyny i całej ekipy w nastawieniu do tego meczu. Gra toczyła się obok nas, Zagłębie grało i biegało, a my tylko się im przyglądaliśmy, byliśmy statystami na boisku. Nie trzeba być wielkim psychologiem, żeby stwierdzić co tutaj nie funkcjonowało. Staram się zawsze analitycznie podchodzić do każdego problemu, bo zawsze coś się z czegoś bierze, każdy problem na swoje składowe. Jeżeli trener potrafi je określić i nazwać, to wie co powinien poprawić i tak było też w tym przypadku.

    Trudno jest się przesiąść z audi, mercedesa i lexusa do niebrzydkiego, ale mocno awaryjnego „francuza”?

    Wie pan co? Jak się kocha prowadzić samochód, to nie.

    A czy po tym początku sezonu nie ma pan poczucia, że sprzedawca obiecywał przy sprzedaży trochę więcej, może nawet przekręcił licznik?

    Muszę przyznać, że byłem trochę zaskoczony tym, jak wiele miałem sygnałów od ludzi ze środowiska, którzy byli bardzo zdziwieni moją decyzją o przyjściu do Szczecina. Patrząc na mecze Pogoni w poprzednim sezonie widziałem w niej duży potencjał, fragmenty naprawdę dobrej gry i dobre spotkania. Uważam, że Kazimierz Moskal wykonał tutaj dobrą robotę, którą trzeba docenić. Jeśli w którymś momencie pracy w Szczecinie pojawiła się u mnie jakaś złość, to miała ona związek przede wszystkim z tym, jak pechowo wypadli nam zawodnicy. Nie mamy Spasa Delewa, bardzo długo ciągnie się kontuzja Jarka Fojuta, na którym chcieliśmy opierać obronę, do tego uraz łapie Adam Frączczak i ten króciusieńki okres przygotowawczy totalnie nam się rozjeżdża. To oczywiście rzeczy, na które nie mam wpływu, ale jeśli były jakieś sprawy, którymi się martwiłem, to tylko te związane z urazami.

    Pytanie o nieuczciwego sprzedawcę odnosiło się do braku transferów. Podpisując kontrakt z klubem podkreślał pan, że Pogoń chce na 70. urodziny zbudować mocny zespół i osiągnąć dobry wynik, w czym mają pomóc konkretne wzmocnienia. Od tego czasu przyszli tylko – i to dość późno – Dariusz Formella i Lasha Dvali.

    Być może to okno transferowe nie jest tak bogate, jak mi się wydawało, że będzie. Muszę to przyznać, ale nie chcę narzekać w tym kierunku. Dołączyli do nas bardzo wartościowi zawodnicy, począwszy od Łukasza Załuski, poprzez Darka Formellę, aż po Lashę Dvalego. Trochę więcej czasu niż zakładaliśmy będzie pewnie potrzebował Tomek Hołota, ale trzeba pamiętać, że on miał dosyć długą przerwę w regularnym graniu. Kiedy już się zorientowałem, że tego transferowego „boomu” nie będzie, to przyjąłem taką zasadę w mojej pracy, że OK, w takim razie przyjrzymy się zasobom ludzkim, którymi dysponujemy i ta pierwsza runda będzie po to, żeby lepiej się poznać z zawodnikami i zobaczyć, ile mogę z nich wycisnąć. Dzięki temu to zimowe okno transferowe będzie z mojej strony lepiej trafione, bo będę już dokładnie wiedział, gdzie potrzeba ewentualnych wzmocnień. Już teraz widać, że niektórzy zawodnicy bardzo ładnie się rozwijają, tak jak Kuba Piotrowski, który nagle wszedł do składu i gra świetnie. Na pewno z niektórych uda się wyciągnąć więcej niż zakładałem, ale inni pewnie już nie rozwiną się tak ładnie. To będzie dla mnie bardzo pożyteczny czas, żeby zimą móc dokładnie określić, jakie mam potrzeby w budowaniu tej drużyny.

    Skoro przeszliśmy do pozytywów, to świetne recenzje od początku sezonu zbiera Dawid Kort. Wydaje się, że lada moment może on pełnić w Pogoni tę rolę, jaką w swoich zespołach w ostatnich latach pełnili Patryk Lipski, Filip Starzyński czy Rafał Wolski.

    Współpraca z Dawidem Kortem to czysta przyjemność. To świetny pod każdym względem chłopak. Oczywiście nie możemy go tymi pochwałami zagłaskać, ale jeśli dalej będzie tak pracował i się rozwijał, to być może zimą będę musiał się martwić o to, że możemy go stracić.

    Jest w takim wieku i gra na takiej pozycji, że jest „chodliwym towarem”.

    Moja praca ma polegać także na tym, żebym doprowadzał zawodników do jak najlepszej formy, w konsekwencji czego klub będzie mógł zarabiać na ich sprzedaży. To jeden z aspektów mojej pracy, z którym muszę się liczyć. Wracając do Dawida, w tej chwili to w dużej mierze na nim opiera się nasza gra ofensywna. Nie mamy Delewa, Adam Frączczak jest w coraz lepszej formie, ale wciąż nie jest to jego optymalna dyspozycja i to Dawid bierze na siebie ciężar gry. Świadczą o tym takie zagrania jak asysta w Gliwicach, „prawie asysta” w Lubinie, czy podanie z Lechem, po którym mieliśmy rzut karny. Cały mecz z Lechem to w ogóle był popis Dawida. To bardzo inteligentny piłkarz z nieprzeciętnymi zdolnościami w rozgrywaniu piłki. Do tego jest dynamiczny i – co bardzo ważne – coraz bardziej skuteczny w odbiorze. Obserwujący go menadżerowie i skauci z dobrych lig na pewno zwracają na to uwagę.

    Do Szczecina wszyscy mają daleko, więc nie każdy słyszał o wyjątkowej presji, której są poddawani pracujący tutaj trenerzy. Pan o niej wiedział przed podpisaniem umowy z klubem?

    Usłyszałem o niej podczas naszych pierwszych rozmów z Maćkiem Stolarczykiem. Muszę powiedzieć, że generalnie wiele rzeczy mnie w Szczecinie zaskoczyło. Samo miasto, tak jak pan powiedział leżące nieco na uboczu, robi niesamowite wrażenie i mocno mnie urzekło. Może miałem trochę szczęścia, bo trafiłem na czas regat The Tall Ship Races i festiwalu fajerwerków, ale jestem pod takim wrażeniem, że cały czas się zastanawiam jak to możliwe, że to miasto jest tak słabo rozreklamowane? W kilku wiodących polskich miastach już byłem i każde z nich jest na swój sposób pięknie, ale o Szczecinie mało się słyszy, a ma on czym się pochwalić. Mam wrażenie, że sami szczecinianie nie do końca wiedzą, co tutaj mają. Czasem słyszę ich narzekania, a sam jestem pełen podziwu.

    Więcej przeczytasz w FourFourTwo

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.