Nie skłaniam się zbyt często ku postawie ekstrawertyka, ale chciałbym Wam powiedzieć, że jestem szczęśliwy. Zapytacie: „dlaczego?”. Już Wam spieszę z odpowiedzią. Szczerze, miałem już dość meczów z zerowym rezultatem, takich gdzie drużyny wzajemnie są ostrożne, badają przeciwnika, a ich trenerzy na początku drugiej połowy zmieniają napastnika na gracza defensywnego.
Myślę, że wiecie o co mi chodzi. Zaparkowany autobus przez 90. min pod własną bramką (którego nie ruszy nawet krzyk Ty Penningtona z „Domu nie do poznania”) i jedna kontra z konieczności. Oczywiście, doceniam kunszt założeń taktycznych jak i sumienność ich wypełniania na boisku. Jednak kto powiedział, że muszą one prowadzić do destrukcji. Doczekałem się! Tegoroczna faza pucharowa Ligi Mistrzów to balsam na moje serce. Nie zastanawiam się już czy po kwadransie oglądania przesiąść się na łóżko i sięgnąć po ulubioną książkę. Czy ktoś mnie zmusza do wpatrywania w zieleń murawy? Nie, robię to z czystej przyjemności i bez żadnego przymusu. Przy okazji, czerpię wielką radość z boiskowych wydarzeń, których mogę być świadkiem po drugiej stronie ekranu. Już wiecie skąd to moje osobiste wyznanie na początek. Skoro sześć na osiem meczów zakończyło się z rezultatem strzelonych bramek 2+, a mówimy cały czas o pierwszych spotkaniach, gdzie zazwyczaj to w rewanżu drużyny się otwierają nie mając nic do stracenia.
Widać jak na dłoni, że ofensywny styl gry oprócz swojego widowiskowości i efektywności, po prostu bardziej się opłaca. Najlepszym tego przykładem jest pojedynek z minionej środy, gdzie rękawice krzyżowali Real Madryt oraz PSG. Do przerwy mieliśmy remis 1:1, choć to Paryżanie prowadzili grę głównie za sprawą Adriena Rabiota, który dwoił się i troił. Na Santiago Bernabeu zapowiadało się, że w drugiej połowie Neymar i spółka dalej będą w natarciu. Tymczasem, Unai Emery już w 66. minucie zmienia Edinsona Cavaniego na Thomasa Meuniera osłabiając tym samym ofensywę i dając znać swoim podopiecznym: „Panowie, hamujemy. Teraz defensywa”. Od tego momentu goście powoli zaczęli wytracać prędkość i zamiast pójść za ciosem, przyjęli dwa. C. Ronaldo oraz Marcelo ustalili wynik na 3:1 dla gospodarzy. Kto wie jak potoczyłoby się spotkanie gdyby nie opłakane w skutkach zdjęcie napastnika, a wprowadzenie obrońcy. Nie chodzi tu nawet o wpływ Belga na grę kolegów, ale zmianę taktyki z ofensywnej na defensywną przez trenera. Było mi obojętne kto w tej parze odniesie zwycięstwo, ale taki prztyczek w nos bardzo mnie ucieszył. Teraz Emery w rewanżu dwa razy się zastanowi zanim podejmie decyzję o zmodyfikowaniu stylu gry. Zachowawczość bowiem nie popłaciła, co skrzętnie wykorzystał Real, za co należą mu się soczyste brawa.
Nie pamiętam kiedy to na etapie 1/8 finału Champions League padło aż tak wiele wysokich wyników. Zdarzały się pogromy jak choćby ten dokonany przez Bayern na Arsenalu sprzed roku. Co ciekawe, Bawarczycy kontynuują swoją chlubną tradycję, bo wczoraj dokonali masakry na zespole Beşiktaşu. Głównymi egzekutorami byli Thomas Müller i niezawodny Robert Lewandowski. Mogło się skończyć jeszcze gorzej, bo „Lewy” z rzutu wolnego trafił w słupek. W Stambule z pewnością będzie gorąco, ale raczej tylko na trybunach. Bayern pokazał, że liga turecka ma przed sobą długą drogę do poprawy, aby na równi rywalizować z europejskimi potęgami. Co do naszego rodaka, Robert dzięki dwóm strzelonym golom wskoczył na 12. miejsce w rankingu najlepszych strzelców Ligi Mistrzów, wyprzedzając m.in. Didiera Drogbę. Zawodnik WKS z kolei pamięta dobrze historię pojedynków z FC Barceloną, która wczoraj kolejny raz zawitała na Stamford Bridge. Był to obok starcia Juventusu z Tottenhamem najbardziej zacięty mecz. I tu postawię tezę. Działo się tak tylko dlatego, że Chelsea nie cofnęła się do obrony, tylko odważnie wyszła walczyć jak równy z równym. To Londyńczycy pierwsi zdobyli bramkę i to oni mieli dwie sytuacje strzeleckie, po których Ter Stegen odprowadzał wzrokiem futbolówkę lecącą na słupek. Obie próby oddał Willian, który za trzecim razem już się nie pomylił. Imponujące było tempo tego spotkania i zawziętość w zmaganiach. Piłkarze „Dumy Katalonii” po raz kolejny mogli liczyć na niezastąpionego Leo Messiego, który tym razem został obsłużony przez „starego dobrego” Iniestę. Na Camp Nou zabawa zacznie się na nowo z małym wskazaniem na gospodarzy. Ponadto, ofiarą rozpędzonej lokomotywy z napisem „The Reds” padli Portugalczycy z FC Porto. Gracze Liverpoolu mogą spokojnie przybić „piątkę” z piłkarzami Bayernu, bo tyle właśnie wbili na Estádio do Dragão. Sadio Mané nie miał skrupułów i zapakował rywalowi hat-tricka. Nam, polskim kibicom, pozostaje wierzyć, że nie pomyśli o tym podczas mundialu w Rosji. Tego byśmy nie chcieli.
Dziś ostatnie dwa pierwsze mecze par: Sevilli FC z Manchesterem United oraz Szachtaru Donieck z AS Romą. O ile, co do drugiego meczu nie mam obaw na smaczne widowisko, tak w przypadku pierwszego spotkania mam pewne wątpliwości. Znamy wszyscy te żelazne kajdany taktyczne narzucane na zawodników przez „ The Special One”. Jednak reprezentanci Andaluzji pokazali już Liverpoolowi w fazie grupowej, że potrafią grać z angielskimi drużynami.
Bądźmy więc dobrej myśli!