Drodzy Czytelnicy, pewnie zastanawialiście się w ubiegłą środę dlaczego nie ukazał się kolejny artykuł z cyklu „O piłce z przekąsem”. Otóż, chciałbym Was uspokoić, to nie koniec. Po prostu zamieniłem na kilka dni powoli opanowującą przez jesień Polskę, na słoneczną jeszcze (jeszcze długo) Francję. Może niektórzy zapytają: „Paweł, co nam do tego, gdzie spędzałeś swój urlop?”. Macie rację, ale tylko po części, bo dziś chciałbym się pochylić właśnie nad tym krajem, oczywiście w naszym uwielbianym futbolowym klimacie.
Teraz będzie trochę statystyki i historii, ale w dość przystępnej formie. Jednym słowem, każdy znajdzie coś dla siebie, więc się nie zrażajcie. Pod lupę wziąłem w szczególności ostatnie lata, bo te najlepiej kojarzymy, a najdalej sięgać będę do przełomu wieku XX i XXI, bo tam też sięga moja pamięć.:) Lata 1998-2000 i dwie największe imprezy piłkarskie, to czas światowej dominacji „Trójkolorowych” (odsyłam do artykułu #2: http://footbar.info/glowne/1073,o-pilce-z-przekasem-czyli-jak-co-srode-pawel-sepiolo-2). W plebiscycie Złotej Piłki z roku 98’ prym wiódł główny kreator gry francuskiej reprezentacji – Zinedine Zidane (potem jeszcze 2. miejsce w roku milenijnym). Jednakże w obliczu tryumfów drużyny narodowej próżno było szukać wiktorii wśród klubów z Ligue 1. Po roku 2000 tylko AS Monaco na arenie międzynarodowej pokazało, że coś znaczy, dochodząc do finału UCL (przegranym z Porto) 4 lata po złotych mistrzostwach Europy. Indywidualne osiągi również zaczęły odbiegać od tych, do których przyzwyczaili Zidane, a jeszcze w latach 80. Platini. Najbliżej najwyższego stopnia podium (notabene francuskiego plebiscytu Ballon d’Or) byli chronologicznie: Thierry Henry (2. miejsce w roku 2003 i 3. miejsce w roku 2006), Franck Ribery (3. miejsce w roku 2013) oraz Antoine Griezmann (także 3. miejsce w roku 2016). Mam wrażenie, że już to kiedyś pisałem, aby poświęcić osobny artykuł tematyce plebiscytu Złotej Piłki. Niemniej jednak, jakie by nie było nasze zdanie, jest to pewien wyznacznik marki i wartości piłkarza. Stąd też można śmiało stwierdzić, że indywidualnie Francuzi obniżyli loty…ale nie przeniosło się to zbytnio na wyniki w turniejach międzynarodowych. Już w 2006 mieli okazję pokonać ponownie Włochów w finale światowej futbolowej imprezy. Jak wiemy, nie udało się, bo Italia wzięła rewanż za przegrane EURO 2000. Kolejno, „Trójkolorowi” dokładnie 10 lat później mieli okazję na własnym podwórku przywrócić utracone panowanie na Starym Kontynencie, ale na przeszkodzie stanęli gracze Portugalii. Która reprezentacja kraju nie chciałaby stawać w szranki o zwycięstwo czempionatu Świata, bądź Europy średnio co 6 lat. Ale mam wrażenie, że dla Francuzów to i tak mało.
Ostatnie lata w futbolowym świecie niejako potwierdzają przyczyny powiększającego się niedosytu. Po pierwsze, coraz częściej jednym tchem obok ligi angielskiej, hiszpańskiej oraz niemieckiej wymienia się kolejno właśnie tę z krainy Loary, Rodanu i Sekwany. Podobne trio obecnie stanowi o sile Ligue 1, czyli: AS Monaco, PSG oraz OGC Nice. A wspominamy jeszcze wcześniej dobre występy dwóch Olimpique: tego z Marsylii, czy tego z Lyonu (pamiętacie te zabójczo skuteczne rzuty wolne Juninho). O ile drużyna z Paryża złożyła swój zespół dzięki milionom z Kataru, o tyle pozostałe dwie ekipy z Monako i Nicei swoją potęgę wypracowały mądrą i konsekwentną polityką włodarzy klubów. Na pewno grę aktualnego mistrza i wicemistrza Francji będziemy oglądać dodatkowo w UCL i z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy zawyrokować, że ich gra będzie elektryzować. Po drugie, NEYMAR. Tak, znowu on. Ale chłop miał takie wejście na francuskie boiska, że w momencie stał się wizytówką tej ligi. Chyba na równi wnosi wartość sportową jak i marketingową (nie wspominając o tej finansowej), co przyciąga inwestorów, sponsorów, media itp. Po prostu, o Ligue 1 się mówi, a to już dużo jak na aktualne futbolowe czasy. Zastrzyk wszystkich powyższych składowych to szansa dla kopciuszków, możliwość rozwoju dla średniaków i spijanie śmietanki dla topu. Po trzecie, jeśli w twojej reprezentacji narodowej grają takie nazwiska jak. A właściwie, trzeba powiedzieć inaczej. Jeśli jesteś w stanie wystawić dwie równorzędne jedenastki, gdzie w tej „starszej” grają: Payet, Griezmann, Kante, Lacazette, a profesorami wręcz są: Evra, Lloris, czy Matuidi, to masz prawo oczekiwać wyników, wręcz one same powinny ci wpadać w ręce. Mało który kraj ma tak wielki ból głowy jeśli chodzi o bogactwo zawodników i to praktycznie na każdej pozycji. Ale o czym my mówimy jeśli drugą jedenastkę, tych młodych (patrząc na wiek, powinienem napisać – tej młodzieży), tworzą takie asy jak: Pogba, Martial, Dembele, Coman, Mbappe, Umtiti, Bakayoko, Mendy, Lemar i tak bez końca… Jeśli na mundialu w Rosji „Trójkolorowi” nie dotrą do półfinału będzie to dla mnie duże rozczarowanie. Przecież każdy z tych gości powyżej mógłby stanowić najjaśniejszy punkt większości ekip z europejskiej elity.
Już na ostatek, a jakże by inaczej, polski akcent. Nie, nie będzie porównania reprezentacji Nawałki do drużyny Deschampsa. Tej konfrontacji nasi mogliby nie wytrzymać (jak zęby niektórych po kontakcie z kolbą nieugotowanej kukurydzy kręcącej się na wiertle wiertarki). Tym bardziej nie będzie analizy Ligue 1 w stosunku do Ekstraklasy. A szkoda, bo może byłaby to niezła okazja na kilka trafnych diagnoz naszej piłki, a parę przykładów dobrych praktyk z francuskich boisk (pomyślę nad tym). Przechadzając się uliczkami Monako, natrafiłem na chłopczyka paradującego dumnie w barwach lokalnej dumy. Od razu pomyślałem: „Ciekawe kogo ma na koszulce z tyłu? Pewnie takiego Mbappe, albo Falcao.” Jak myślicie? Tak, serio! Miał na koszulce numer 25. i nazwisko naszego rodaka: Kamila Glika. Teraz to ja byłem jak ten napuszony paw. I dodam tylko, że ten młody człowiek nie był Polakiem, tylko miejscowym. Takie rzeczy…