W mijających miesiącach na boiskach polskiej ekstraklasy widzieliśmy więcej minusów, niż plusów. Więcej negatywnych zaskoczeń, aniżeli pozytywnych. Częściej chciało się płakać niż klaskać. Podsumujmy, co naszym zdaniem było dobre, a co złe. Swoimi opiniami podzielił się z nami Kamil Kania, komentator Weszło FM.
W całym wyścigu szczurów należy wyróżnić przede wszystkim Górnika Zabrze i Wisłę Płock. Nie bez przyczyny ci pierwsi awansowali do europejskich pucharów, a ci drudzy byli tego o krok. W szczególności Górnik stawiał na młodzież, czego najlepszym dowodem jest powołanie Szymona Żurkowskiego na zgrupowanie kadry przed mundialem. – Górnik to drużyna, której trudno nie lubić. Patrzy się na nastolatków czy góra 21-, 22-latków pochodzących z regionu, walczących przy dopingu fenomenalnej i bardzo wiernej publiczności. Bez względu na to, czy Marcin Brosz musiał stawiać na młodych, bo zmusiła go do tego sytuacja finansowa, czy też nie, należy mu się wielki szacunek – mówi w rozmowie z Footbarem Kamil Kania. Z formą wystrzelił także Rafał Kurzawa. I to właśnie król asyst jest bliski wyjazdu do Rosji, natomiast jego młodszy kolega będzie zbierał doświadczenie w treningach ze starszymi kolegami, które miejmy nadzieję zaowocuje w eliminacjach Ligi Europy. – Start w pucharach będzie zasłużoną nagrodą dla tych młodych chłopaków. Szkoda tylko, że zespół prawdopodobnie czeka rozbiórka – dodaje.
Płocczanie z kolei pozytywnie zaskoczyli w rundzie wiosennej. Grali ładny dla oka futbol i pokazali, że nie trzeba wydawać wielkich pieniędzy, by w ekstraklasie móc walczyć o czołowe miejsca. – Nafciarze to bardzo mądrze budowany zespół. Trzeba zwrócić uwagę na rozsądne ruchy transferowe i pracę dyrektora sportowego, Łukasza Masłowskiego. Trenerowi Brzęczkowi udało się odbudować kilku zawodników, jak Semir Stilić czy Alan Uryga – twierdzi Kania.
A skoro już o Stiliciu i Urydze mowa – to kibice Wisły Kraków pluli sobie w brodę, jak odpalony mógł zostać ten pierwszy. Nikt nie pamięta jednak, że pod wodzą Kiko Ramireza, Bośniak miał problemy z grą na dobrym poziomie. Pod Wawelem nie ma już Ramireza, ale jest z kolei inny Hiszpan. Joan Carillo, po bardzo słabym początku swojej kadencji, rozruszał grę krakowskiej ekipy i finalnie wykręcił lepszą średnią punktową, niż jego poprzednik. – Dla Wisły Kraków był to sezon przejściowy. Zmiana trenera wyszła na plus, co dobitnie pokazuje rekordowa, pod względem zdobytych punktów, runda finałowa. Joan Carrillo odczarował dla Wisły Warszawę, Kielce czy Białystok, gdzie krakowianie nie wygrywali od lat. Kto wie, może gdyby przepracował więcej niż pięć miesięcy, Wisła świętowałaby teraz awans do pucharów? – zastanawia się komentator Weszło FM.
W tym sezonie byliśmy świadkami emocjonującego wyścigu snajperów. Finalnie wygrał go Carlitos, który bezsprzecznie był najlepszym zawodnikiem całych rozgrywek. Mało kto jednak pamięta, że przez większość czasu, to on musiał gonić Igora Angulo. Jest niemalże pewne, że z ekstraklasą pożegna się bohater Białej Gwiazdy. – Zagadką i wyzwaniem dla klubu pozostaje zastąpienie Carlitosa, którego odejście jest nieuniknione. W klubie nie ma zawodnika, który mógłby zastąpić Hiszpana jeden do jednego – komentuje Kania. Pod Wawelem trenował także trzeci najlepszy z napastników tego sezonu – Krzysztof Piątek, który na swoich barkach ciągnął Cracovię.
A robił to do spółki z Michałem Helikiem. Piłkarzem, który przez długi czas nie mógł zagrać kilku meczów w stabilnej linii obrony, ponieważ trener ciągle zmieniał mu partnerów. A poza przyzwoitą grą w defensywie, dorzucił jeszcze sporo bramek i został okrzyknięty najlepszym obrońcą ligi. – Helik, podobnie, jak cała Cracovia, błyszczał głównie w tym roku kalendarzowym. Kiedy w szeregach obronnych Cracovii nastała stabilizacja, dowiódł, że jest solidnym ligowcem. Nagrodę obrońcy sezonu dostał trochę na wyrost, ale kadra może mieć w przyszłości z niego pociechę – dodaje.
Było trochę o pozytywach – zerknijmy na smutniejszą stronę rozgrywek. Słusznie spada Sandecja, która po, wydawało się, w miarę dobrym początku, zaczęła regularnie dostarczać punkty przeciwnikom. W pierwszej lidze zobaczymy także Niecieczę, która miała potencjał by być fajną i miłą drużynką ze wsi, a okazała się, ze względu na podejście do sprawy zarządzających, ekipą, której każdy życzył relegacji.
Lechia Gdańsk, ponownie przed sezonem miała walczyć o puchary, w których nie udało się zagrać przed rokiem. Drużyna ta miała potencjał by rywalizować o miejsce w pierwszej piątce, ale skoro zatrudnia się na posadę trenera wynalazki pokoju Adama Owena, to trudno się dziwić, że w Gdańsku zawisło nad klubem widmo spadku.
Napomknęliśmy o dziwnych wynalazkach, to należy powiedzieć, że takim był także Romeo Jozak. Prawdziwym dowodem na słabość naszej ligi jest to, że ktoś taki, prowadząc w tak nieudolny sposób drużynę, wciąż utrzymywał ją w czubie tabeli. Brawa z kolei należą się trenerowi Ireneuszowi Mamrotowi, który choć po raz pierwszy pracował w ekstraklasie, z mocno osłabionym względem poprzedniego sezonu składem, dał Jadze drugie miejsce. Ale to chyba też, pośredni dowód, na słabość ligi.
Na dodatek, jakby tego było mało, kibolska dzicz, zaczęła wyprawiać rzeczy, których od dawna nie pamiętamy. Usiłowanie zabójstwa przez ostrzelanie z rakietnic sektora Wisły Kraków przez kiboli Cracovii, podpalenie dachu Stadionu Narodowego, przez kiboli Arki, burdel w ostatnim meczu zagwarantowany przez kiboli Lecha. A z drugiej strony kompletny brak umiejętności organizacyjnych, czego dowodem były dywagacje nad dekoracją w Poznaniu, niewpuszczenie kibiców Legii w Białymstoku czy tony pirotechniki wnoszone na polskie stadiony. – Ten sezon dobitnie pokazał, że w Polsce mamy problem z zachowaniami ludzi, którzy uważają się za kibiców. Najbardziej żenujące, a przy tym straszne rzeczy działy się w Krakowie, kiedy podczas Wielkich Derbów ostrzelano kibiców Wisły. To cud, że nikomu nic poważniejszego się nie stało. Obrazki z Poznania były niewiele lepsze. Przerwanie meczu czołowych zespołów, w ostatniej kolejce, w meczu, który decydował o mistrzowskim tytule, chluby chuliganom nie przynosi. Nie można jednak zapominać o organizatorach, bo ciężko uwierzyć, że wniesienie na stadion takiej ilości środków pirotechnicznych może zostać niezauważone – konkluduje komentator Weszło FM.
Dobrze, że skończył się ten sezon. Teraz przed nami najważniejsza futbolowa impreza – mistrzostwa świata. Ale jak mocno nie psioczylibyśmy na naszą rodzimą ligę, po mundialu i tak chętnie wrócimy na stadiony i przed telewizory, i będziemy oglądać, jak ukochane kluby, reprezentujące nasze małe ojczyzny, rozpoczynają kolejny zabójczy wyścig żółwi.