Najgłośniejszy letni transfer Realu Madryt miał miejsce z udziałem bramkarza. Przybycie Belga na Santiago Bernabeu przez niektórych nie miało większego sensu, ponieważ Keylor Navas wywiązywał się ze swojej roli. Rezultat takiego ruchu nie jest do końca zgodny z planem.
2015/16, 2016/17 i 2017/18 – przez te trzy sezony niezaprzeczalnym numerem jeden w bramce Królewskich był Keylor Navas. Sympatyczny Kostarykanin jeszcze za czasów gry w Levante nie mógł przypuszczać, że z nim w składzie Los Blancos sięgną po tak wiele znaczących sukcesów. Widoczne to było chociażby w momencie potwierdzania jego transferu na Santiago Bernabeu. Kiedy świat obiegła ta informacja, w jego rodzinnym mieście, San Isidoro rozpoczęło się lokalne święto, a sam zainteresowany był tam witany niczym władca wszechświata i największa gwiazda.
Początkowym wątpliwościom co do przydatności dla zespołu, Navas odpowiadał w najlepszy z możliwych sposób – świetną grą. W swoim pierwszym sezonie w stolicy Hiszpanii nie udało mu się jeszcze wygryźć Ikera Casillasa, ale po jego odejściu do FC Porto, bramkarz z liczącej 45 tysięcy ludzi mieściny w Kostaryce wypracował sobie istny monopol na grę między słupkami. Trzy kolejne sezony były naznaczone wielkimi sukcesami Realu, z którym Navas jak najbardziej mógł się identyfikować.
Nie inaczej było w kampanii 2017/18. Co prawda w LaLiga Królewscy zajęli dopiero trzecie miejsce, ale ich łupem padły Liga Mistrzów (trzecia z rzędu!), Superpuchar Hiszpanii, Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwo Świata (również trzecie z rzędu). Świetny rok dla Navasa był nieco mącony ciągłymi pogłoskami ze strony mediów. Wedle nich, Kostarykanin powoli musiał schodzić ze sceny, ponieważ klub szykuje głośny transfer na jego pozycję.
>>> CZYTAJ NA FOOTBAR: PILNE: PESZKO KOŃCZY KARIERĘ REPREZENTACYJNĄ!
Kepa Arrizabalaga, David de Gea czy Thibaut Courtois – wokół tych nazwisk krążyły nieustanne plotki transferowe, które obciążały psychicznie niczego nie winnego Navasa. Świetna gra, równie dobre wyniki, ale coraz słabsze statystyki indywidualne i coraz więcej wiosen na karku – to wnioski, jakie wyciągnęła hiszpańska prasa w jego kontekście po poprzednim sezonie.
Kończąc już ten nieco przydługi wątek o Navasie, rzecz jasna doszło do transferu Thibauta Courtoisa. Początkowo nikt nie mógł przewidzieć, w jaki sposób Belg będzie wprowadzany do składu, chyba nawet on sam. W pierwszych kolejkach sezonu ówczesny menedżer/ustalacz składu/człowiek z przypadku (niepotrzebne skreślić), Julen Lopetegui stawiał na zawodnika z Ameryki Południowej. W głowie byłego selekcjonera reprezentacji Hiszpanii pojawiła się jednak idea, aby zacząć udowadniać, że 35 milionów euro, jakie klub przelał na konto Chelsea za usługi Courtoisa nie były przesadą.
Belg trafił do Realu z łatką jednego z najlepszych bramkarzy na świecie. Jego gra w klubie z Londynu często powodowała szerokie otwarcie oczu i podnoszenie szczęki z ziemi, w czym teoretycznie miał również przyćmić Keylora Navasa. Courtois wskoczył do składu na ligowy mecz przeciwko Leganes (4:1) i powoli zaczynał wyrabiać swoją markę na Santiago Bernabeu.
Czy do tej pory udało mu się przekonać kibiców, że, de facto ich pieniądze, które płacili za bilety, były dobrą inwestycją w jego umiejętności? Można ku temu wysnuć całkiem sporo powodów do wątpliwości. Sytuacji w ligowej tabeli Królewskich raczej nie trzeba przypominać, podobnie jak sposobu gry, jakim raczyli fanów najpierw Julen Lopetegui, a teraz Santiago Solari. Można jednak zadać pytanie – okej, zespół nie gra najlepiej, ale to chyba nie tylko wina bramkarza, co?
Patrząc na liczby Courtoisa oraz łatkę, z jaką trafiał do Realu można stwierdzić, że póki co z Thibauta z poprzedniego sezonu pozostało tylko imię i nazwisko. 21 meczów, 27 wpuszczonych goli i tylko osiem czystych kont – tylko, ponieważ w Premier League co roku zaciekle walczył o Złotą Rękawicę.
Aby dodać dramaturgii poczynaniom Belga w kampanii 2018/19, wystarczy spojrzeć na jego statystyki z czterech poprzednich sezonów w Chelsea:
- 2014/15: 39 meczów, 35 wpuszczonych goli (0,89 na mecz), 16 czystych kont
- 2015/16: 30 meczów, 38 wpuszczonych goli (1,26 na mecz), 6 czystych kont
- 2016/17: 39 meczów, 32 wpuszczone gole (0,82 na mecz), 17 czystych kont
- 2017/18: 46 meczów, 47 wpuszczonych goli (1,02 na mecz), 19 czystych kont
Co w tym zestawieniu zwraca największą uwagę? Zapewne sezon 2015/16, gdzie Belg osiągnął najsłabsze liczby (wówczas Chelsea borykała się z Jose Mourinho, którego tymczasowo zastąpił Guus Hiddink. Teraz zestawmy te liczby z dokonaniami Courtoisa w obecnej kampanii:
- 2018/19: 21 meczów, 27 wpuszczonych goli (1,28 na mecz), 8 czystych kont
Rozbierając statystyki bramkarza Realu na czynniki pierwsze, wychodzi obraz jego pewności w bramce w najważniejszych meczach, które przecież nie bez kozery nazywane są kluczowymi w całym sezonie. Pięć z ośmiu spotkań na zero Belg zanotował z ,,ogórkami” – Viktorią Pilzno, Espanyolem, Realem Valladolid, Huescą i Rayo Vallecano, a trzy kolejne z AS Romą, Atletico Madryt i Valencią.
Czy patrząc na te liczby, można zatem porównać obecny sezon Królewskich do tej, kiedy Chelsea w pierwszej połowie kampanii 2015/16 była rozbijana od wewnątrz przez Jose Mourinho? W pewnym sensie na pewno tak. Tu i tu można zauważyć, że trener ma wyraźny problem z wniesieniem całego zespołu na wyżyny, ale przechodząc na poziom indywidualny, nie da się nie zauważyć, że rosły Belg nie pomaga w poprawie tej sytuacji.
Miano jednego z najlepszych bramkarzy na świecie Courtois póki co może odstawić na bok. Nikt oczywiście nie odbiera mu talentu i umiejętności, nikt także nie zapomina, że cała drużyna Realu w tym sezonie mocno zawodzi. Od golkipera klasy światowej wymaga się jednak, aby ratował zespół w momentach, w których dla niego ratunku już nie ma. Póki co jednak 26-latkowi tego brakuje i jeśli sytuacja się nie zmieni, Królewscy mogą bardzo szybko spisać obecny sezon na straty.
Fot. FOX Sports