Mistrz wsadów do kosza: Słowa nie wyrażą tego, jak pięknym sportem jest koszykówka

    Dlaczego wyganiali go z sali gimnastycznej, w jakim wieku wyszedł mu pierwszy wsad do kosza i co zrobić, żeby skakać powyżej metra i dwudziestu centymetrów? Na te i inne pytania odpowiada Rafał „Lipek” Lipiński, uznawany za najlepszego dunkera świata specjalista od koszykarskich wsadów.
     

    Masz wąską specjalizację sportową, bo uprawiasz nie tylko koszykówkę, ale konkretnie wsady do kosza. Jak to się u Ciebie zaczęło?

    – Od tej podstawowej koszykówki. Jako dziecko stawiałem swoje pierwsze kroki w klubach młodzieżowych, ale od początku byłem raczej indywidualistą na boisku, co miało pewnie związek z moimi nawykami z gry ulicznej.

     

    Indywidualista w sporcie zespołowym?

    – Otóż to. Nie chodzi o to, że nie podawałem do kolegów z zespołu, tylko dokonywałem interpretacji gry na swój własny sposób. Wszystko zaczęło się od koszykówki ulicznej, później była gra w klubach, aż w końcu jednego roku urosłem 15 centymetrów i zacząłem robić wsady do kosza. Gdy już udało się zrobić pierwszy, to lawina ruszyła. Miałem wtedy 16 lat.

     

    Długo trenowałeś zanim udało się wykonać pierwszy wsad?

    – Bardzo długo. Po każdym treningu zostawałem i próbowałem doskoczyć do obręczy i wsadzić piłkę. Pamiętam, że były takie 2 miesiące, kiedy byłem tak blisko, że nie mogłem przestać i aż mnie musieli wyganiać z sali. W końcu jednak się udało i potem poszło już z górki.

     

    Krzysztof Golonka, który też ma wąską specjalizację, bo jest mistrzem świata we freestyle football, mówi że u niego wszystko zaczęło się od sportowego idola, czyli Brazylijczyka Ronaldinho. Ty też podpatrywałeś gwiazdy?

    – Nie sposób zliczyć graczy NBA, na których się wzorowałem. Nie tylko w związku ze wsadami, ale finezją ich ruchów na boisku. Był Allen Iverson, wcześniej Michael Jordan czy wreszcie Vince Carter, jeśli chodzi o same dunki. Każdy z nich wniósł do koszykówki co innego, a ja chciałem zrobić mix tego wszystkiego, jednocześnie podążając własną drogą.

     

    Razem z Izabelą Bełcik, Markiem Citką, Bartoszem Ignackiem, Krzysztofem Ignaczakiem i wspomnianym Krzysztofem Golonką jesteście ambasadorami „Drużyny Energii”, z którą promujecie aktywność fizyczną wśród dzieci. Jak chcesz przekonać najmłodszych, że koszykówka to piękny sport?

    – Słowa nie wyrażą tego, jak pięknym sportem jest koszykówka. Wystarczy wziąć piłkę do ręki i pokazać najmłodszym co i jak. Nie chodzi o zwykły kozioł czy rzut, ale o coś więcej – zwody, fajne zakończenia rzutem i wreszcie wsady. Koszykówka ma to do siebie, że jest w niej bardzo szerokie spektrum efektownych zagrań. Możliwości ich łączenia i kombinacji jest chyba nieskończoność. Dzięki temu każdy może realizować się w tej dyscyplinie na swój własny sposób. Jestem w „Drużynie Energii” po to, żeby pokazać młodym, że warto spróbować poszukać własnej drogi.

     

    Jestem młodym człowiekiem, który zakochał się w koszykówce i wsadach do kosza. Co zrobić, żeby skakać na 124 centymetry wysokości jak Ty?

    – Przede wszystkim trzeba dużo skakać (śmiech). Jeśli chce się być najlepszym w jakimś elemencie, to trzeba nieustannie go doskonalić. Oczywiście talent czy predyspozycje genetyczne mają tutaj znaczenie, ale bardzo dużą rolę odgrywają też nabyte umiejętności. Jeśli jest się młodym i aktywnym dzieckiem, które lubi wskakiwać na trzepak czy drzewa, to w wieku młodzieńczym lepiej reaguje się na trening i ma się lepsze parametry od rówieśników, którzy wcześniej spędzali czas głównie przy komputerze.

     

    Koszykówka była kiedyś w Polsce sportem numer dwa, ale od kilku lat jest w odwrocie. Co zrobić, żeby odwrócić ten trend?

    – Trzeba promować ludzi związanych ze sportem, ponieważ dzieciaki bardzo chętnie podpatrują swoich idoli. Nie tylko w mediach społecznościowych, chociaż musimy pamiętać, że tam toczy się dzisiaj spora część życia młodych ludzi. Bardzo się cieszę, że zostałem ambasadorem „Drużyny Energii”, bo pokazywanie efektywnych zagrań może mieć bardzo pozytywny odzew wśród dzieci.

     

    Powiedziałeś o mieszance mediów społecznościowych z prawdziwym życiem. Wydaje się, że to największa wartość projektu „Drużyna Energii” – mówicie do dzieci ich językiem.

    – Dokładnie. przekazujemy treści w prawdziwym życiu, na przykład podczas lekcji w szkołach, a potem poprzez ekran smartfona utrwalamy ten pozytywny przekaz. Do tego dochodzą sportowi idole, bo wszyscy ambasadorzy to ludzie związani ze sportem i mający piękną historię do opowiedzenia.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.