Świat potrzebuje Zlatana

    Tak twierdzi sam zainteresowany, z czym zresztą się zgadzamy. Dlatego ekipa „FourFourTwo” udała się do Los Angeles, aby spotkać się z najbardziej wygadaną gwiazdą. Szwed rozprawia się z krytykami Paula Pogby, wzrusza ramionami na pominięcie go w nominacjach do Złotej Piłki i ujawnia historię stojącą za jego galaktycznym ego.
     
    – Możemy przeprowadzić wywiad w ten sposób? – sekundę po wejściu do pomieszczenia, w którym czekają na niego dziennikarze FFT, Zlatan Ibrahimović ściąga koszulkę, ukazując masę tatuaży. Jego propozycja udzielenia wywiadu bez koszulki na chwilę zbija nas z tropu. – Do czego mamy przyczepić jego mikrofon? – pyta nasz fotograf. – Możesz włożyć mi go do nosa – odpowiada Ibra. – Ok, żartowałem…

    Znajdujemy się w podziemiach StabHub Center, siedziby Los Angeles Galaxy. Po przylocie udaliśmy się metrem z centrum miasta, które powiodło nas przez przedmieścia południowego Los Angeles i Compton. W końcu dotarliśmy do Carson, złożonego z zamkniętych osiedli i terenów Uniwersytetu Stanu Kalifornia, zaledwie rzut kamieniem od 27-tysięcznego stadionu, na którym LA Galaxy rozgrywa swoje mecze od 2003 roku.

    Drużyna spędziła poranek na obiekcie treningowym, który przylega do StubHub Center. Temperatura wynosi przyjemne 25 stopni Celsjusza, a mimo to Zlatan przybył tu prosto z treningu. W dodatku jest nieco przed umówionym czasem, co w przypadku wywiadów z piłkarzami jest anomalią. Nie dziwi więc, że chce jak najszybciej zrzucić przesiąkniętą potem koszulkę.

    Po udaniu się do szatni po świeżą odzież, Szwed wrócił do nas w pełni ubrany, obyło się więc bez przyczepiania mikrofonu do nosa. – To materiał na okładkę, prawda? – podpytuje nas gwiazda. – Jeśli nie, możecie od razu wracać tam, skąd przylecieliście…

    Zlatan zna swoją wartość. W rzeczy samej, to dopiero drugi zawodnik w historii MLS, który trafił na okładkę angielskiego wydania FFT, po Davidzie Beckhamie w 2008 roku. – Jeśli chcecie nowych czytelników lub obserwujących, serwujecie mnie – rzuca z kamienną twarzą, zanim jego oblicze rozjaśnia uśmiech. Wywiad jeszcze się nie zaczął, a nasz bohater zdążył już odpalić stuprocentowy „Tryb Zlatana”. Nie wyobrażaliśmy sobie, żeby wyglądało to inaczej. – Czy dobrze wyglądam? – pyta, siadając przed aparatem i poświęcając chwilę, aby dowiedzieć się, skąd przylecieliśmy. Wreszcie zaczynamy.

    „DAŁEM LOS ANGELES NAJLEPSZY PREZENT, JAKI KIEDYKOLWIEK DOSTAŁO: MNIE”

    Spotykamy się trzy dni po tym, jak Galaxy rozjechało 3:9 Vancouver Whitecaps na StabHub. Dwie bramki zdobył Zlatan – pierwszą z rzutu karnego, drugą po potężnym uderzeniu ze skraju pola karnego wprost pod poprzeczkę. Wspominamy o tym, przyznając, że to wspaniałe trafienie. – Wiem. Nie musicie mi o tym mówić – odpowiada natychmiast z uśmiechem. Od momentu, gdy przybył do MLS w marcu, w 27 meczach sezonu zasadniczego strzelił 22 gole. A wszystko to po poważnej kontuzji kolana, która doprowadziła do końca jego przygody w Manchesterze United.

    – Najważniejsze, że kolano jest sprawne i fizycznie czuję się dobrze – mówi „Ibra”. – Ciężko trenowałem, wydaje mi się, że nie opuściłem ani jednego treningu czy meczu, gdy byłem zdolny do gry. Wszystko jest w porządku i skupiam się na tym, co robiłem przez całą karierę: dobrych występach, zdobywaniu bramek i pomaganiu kolegom z drużyny. Mój dorobek strzelecki mówi wszystko – podkreśla.

    Żadne z tych 22 trafień nie mówi o Zlatanie tyle, co spektakularne uderzenie z debiutu w barwach LA Galaxy, w meczu, który z pewnością będzie jednym z najbardziej ikonicznych wydarzeń w jego niesamowitej karierze. Zaledwie tydzień wcześniej Szwed podpisał dwuletni kontrakt z klubem z Los Angeles. Z tej okazji wykupił całą stronę w „Los Angeles Times”. Zawierała ona jedynie słowa: „Drogie Los Angeles, nie ma za co”, opatrzone jego podpisem na dole strony.

    – Dałem Los Angeles najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostało: mnie – mówi nam. Mając w pamięci jego żart na wcześniejszym etapie kariery, w którym stwierdził, że umieścił całą Szwecję na mapie świadomości ludzi, pytamy, czy teraz to samo zrobił z Los Angeles. Podpuszczamy go słowami, że to przecież mało znane miasto na zachodnim wybrzeżu USA, które teraz przyciągnęło uwagę mediów całego świata. – Oczywiście – potwierdza bez wahania. – W dniu, gdy postawiłem stopę na lotnisku, miasto nawiedziło trzęsienie ziemi. A raczej tak im się wydaje. To po prostu moje wkroczenie do ich świata.

    I wreszcie nadszedł moment debiutu. W 22-letniej historii MLS zaledwie kilka spotkań, jeśli w ogóle jakiekolwiek, przyciągnęło podobne zainteresowanie mediów i kibiców całego świata. Scenariusz debiutu Szweda mogliby śmiało napisać twórcy największych dzieł Hollywood. To był jego pierwszy mecz po długiej przerwie spowodowanej kontuzją, która sprawiła, że wielu zastanawiało się, czy „Ibra” nie jest już skończony. A dodatkowo były to pierwsze w historii derby pomiędzy Galaxy a Los Angeles FC, nową ekipą w MLS, ulokowaną w centrum LA i mającą ambitne plany prześcignięcia lokalnego rywala. Po przylocie do Los Angeles nie umknęło naszej uwadze, że reklamy nowego klubu mieściły się niemal wszędzie, przykuwając uwagę postacią Carlosa Veli.

    Po godzinie pierwszych derbów w historii miasta, Galaxy znajdowali się na skraju katastrofy. Na oczach widowni wyprzedanego do ostatniego miejsca StubHub Center, gospodarze przegrywali 0:3. Biorąc pod uwagę bitwę o serca mieszkańców miasta, wyglądało to idealnie dla marketingowców Los Angeles FC.

    Ibrahimović oglądał wszystko zza linii bocznej, będąc graczem rezerwowym, niegotowym jeszcze do rozegrania pełnych 90 minut po koszmarnej kontuzji. Po golu na 0:1 odwrócił się do jednego z kolegów na ławce rezerwowych i powiedział: „Ok, wciąż możemy to odrobić”. Przy wyniku 0:2 zaczął mieć wątpliwości. „Nie wiem, czy Zlatan wystarczy w tej sytuacji”. Po trzecim golu, powiedział do tego samego kolegi, że to będzie długi sezon…

    Galaxy udało się zdobyć kontaktową bramkę, lecz wciąż mieli przed sobą bardzo trudne zadanie, gdy w końcu na murawie pojawił się Ibrahimović, mając przed sobą zaledwie 19 minut do końcowego gwizdka. Po dwóch minutach było już 2:3. Wtedy nadszedł moment magii: wybicie głową przez jednego z zawodników posłało piłkę wysoko w górę, lecz na niemal 40. metrze dopadł do niej Zlatan, uderzając z woleja. Niewielu ośmieliłoby się uderzyć z pierwszej piłki z takiej odległości. Ale mówimy o Zlatanie Ibrahimoviciu. Bramkarz Tyler Miller mógł jedynie rozpaczliwie rzucić się w nadzieją na interwencję, lecz pocisk posłany przez Szweda przemknął nad jego głową i wpadł wprost do siatki. „Oh, come on!” krzyknął komentujący mecz w Fox Sport John Stron, szalejący po tym, co zobaczył. Naprawdę, to było coś wielkiego!

    Ale Zlatan nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. W doliczonym czasie, gdy Ashley Cole dośrodkował z lewej strony, a Szwed strzelił drugiego gola, dając swojej nowej drużynie oszałamiające zwycięstwo 4:3. „IBRAHIMOVIĆ, CZY TY TAK NA SERIO?!’ wydzierał się Strong, a wraz z nim fani gospodarzy na StubHub Center, osiągający niezbadane poziomy decybeli. „Ibra” obwieścił swoje przybycie do USA. Ten mecz z pewnością przejdzie do historii jako jeden z najlepszych piłkarskich debiutów.

    – Przed meczem oczekiwania były wysokie, ale nie brakowało też znaków zapytania, związanych z moimi kolanami – wspomina nasz rozmówca. – Po wykupieniu przeze mnie reklamy w gazecie ludzie oszaleli. Niektórzy mnie nie znali, więc widząc ją, zastanawiali się, kim jestem. Po moim debiucie wszyscy już wiedzieli. Zdobyłem bramkę, która utkwi im w pamięci, która będzie ich inspirować. I to nawet tych, którzy dotychczas nie oglądali zbytnio futbolu. Futbolu, nie soccera. Mój gol otworzył im oczy na tę dyscyplinę i pokazał, o co w niej chodzi. Wniosłem ze sobą coś nowego, coś innego. Coś, co przykuje ich uwagę – przekonuje. – Dzięki mnie cała liga zyskała na popularności, bo moje trafienia oglądane są na całym świecie. Nie wiem, czy przed moim przybyciem ludzie widzieli gole z MLS. Teraz z pewnością tak się dzieje.

    Zlatan odcisnął swoje piętno w każdym klubie, w którym grał: Malmo, Ajaxie, Juventusie, Interze, Barcelonie, Milanie, PSG, Manchesterze United, a teraz w LA Galaxy. – Wnoszę do drużyny swoje najlepsze atuty. Robię to wszędzie, gdzie pójdę – mówi nam 37-latek. – To mój sport, mój sposób gry i zawsze wnoszę to do drużyny. Biorąc mnie, musisz zaakceptować cały zestaw. Czuję się dobrze, wiek to tylko liczba. Czuję się świeżo, jak dobrze naoliwiona maszyna. Albo dzikie zwierzę.

    Oczy Ibrahimovicia zwężają się, gdy wypowiada ostatnie słowa z odpowiednim naciskiem. Jego okres gry w Manchesterze United zbiegł się z kilkoma momentami, w których przywoływał porównania wprost ze świata zwierząt. Także teraz chce jasno ustalić jedną kwestię: wciąż jest lwem. – Gdy stajesz się lwem, zostajesz nim na zawsze – mówi Szwed pewnym siebie głosem.

    Motyw lwa towarzyszy mu od momentu, gdy użył tego porównania po raz pierwszy po wygranego finału Pucharu Ligi z Southampton w 2017 roku, w którym strzelił dwa gole. Zapytaliśmy się, skąd tak naprawdę wziął się pomysł na te słowa o lwie. – Zawsze we mnie były. Po prostu trzymałem je dla siebie – wyjaśnia. – Różnica polega jedynie na tym, że teraz dzielę się nimi ze wszystkimi. Teraz znacie mój sekret. Teraz rozumiecie, dlaczego robię to, co robię, zachowując się na boisku jak drapieżnik.

     

    „JESTEM DOBRY W TYM, CO ROBIĘ. A RACZEJ JESTEM W TYM FANTASTYCZNY”

    Przed naszym spotkaniem ze Zlatanem, udaliśmy się do Hollywood. Przeszliśmy się Aleją Gwiazd, gdzie ponad 2600 sław otrzymało swoje dedykowane gwiazdy, wmurowane w chodnik. Nie może dziwić, że skoro to Hollywood Boulevard, mijaliśmy ludzi poprzebieranych za Spidermana, Supermana czy Myszkę Miki. Wyściskał nas także przyjaźnie usposobiony Chewbacca.

    Każdy, kto jest kimś, ma swoją gwiazdę w Alei Gwiazd. Podczas naszego krótkiego spaceru wypatrzyliśmy wmurowane nazwiska postaci takich jak Alfred Hitchcock, Russell Crowe, Mariah Carey, Pharrell Williams, odznaczony dwiema gwiazdami Harrison Ford, ale też fikcyjni bohaterowie, jak Kermit, Lassie. Wokół gwiazdy Donalda Trumpa widzimy mały tłum. Jeden z jego przeciwników przearanżował nieco gwiazdę, która głosiła teraz „Pieprzyć Donalda Trumpa”.

    Brakuje tu jednak jednej ważnej osoby i jesteśmy ciekawi, co myśli o tym Zlatan. Od czasu jego niesamowitego debiutu w Los Angeles minęło ponad sześć tygodni – czy nie irytuje go, że jeszcze nikt nie umieścił tam jego nazwiska? – Nie, to że jej nie mam, to najlepsza możliwa rzecz. Wszyscy, którzy są tam umieszczeni, uważają się za gwiazdy. Prawdziwa gwiazda jej nie potrzebuje. Tym się różnimy – rzuca, jak zwykle zuchwale.

    Szwed rozkoszuje się życiem mieszkańca Los Angeles. Wielokrotnie widywany jest na spacerach w okolicach Beverly Hills, jeżdżący na rolkach przy Venice Beach lub pędzący motorem wzdłuż wybrzeża. – Zawsze czerpię z życia i poświęcam się mojej rodzinie. Jeśli czujesz się dobrze poza boiskiem, przekłada się to też na występy na nim. Dobrze nam się tu żyje. Rodzina jest szczęśliwa, a klub traktuje nas fantastycznie. Zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby mi pomóc i sprawić, bym czuł się szczęśliwy i mile widziany w ich mieście. Nie mogę na nic narzekać. Doceniam to wszystko – podkreśla.

    Będąc wielkim fanem koszykówki, Zlatan odwiedził Staples Center, aby obejrzeć w akcji Los Angeles Lakers. Powitała go tam legenda NBA, Shaquille O’Neal. „Ibra” gościł także w wielu programach telewizyjnych, chociażby w „The Ellen DeGeneres Show”, „Jimmy Kimmel Live!” czy „The Late Show with James Corden”. W tym ostatnim wspiął się do szklanej maszyny i udawał Zoltara, robota-jasnowidza z filmu „Big” z lat 80. Ibrahimović zaznacza jednak, że priorytetem jest spędzanie czasu z dwoma synami.

    – Lubię przebywać z dzieciakami, bo są moimi gwiazdami, moim całym światem – mówi. – Cokolwiek chcą, cokolwiek robią, staram się być z nimi. Żyjemy jak normalna rodzina. Nie staram się prowadzić modnego, wyszukanego życia. Staram się zachować normalność. Jesteśmy normalną szwedzką rodziną. Nie robię niczego bez moich dzieci. Czasami udajemy się na mecze koszykówki. Są tu też drużyny innych dyscyplin, których jeszcze nie widziałem, ale chcę to nadrobić. Staram się poszerzać perspektywy razem z synami, bo to oni, a nie ja, są przyszłością – przekonuje Zlatan.

    Czy są jeszcze jacyś celebryci, których spotkania w LA wyczekuje? – Wszyscy są dla mnie normalni – odpowiada w swoim stylu. – Jedyną osobą, którą chciałbym zobaczyć, lecz jest to już niemożliwe, był Muhammad Ali. To dla mnie największa inspiracja. Niestety odszedł, ale pamięć o nim wciąż trwa.

    Piłkarze, którzy przeszli z Premier League do MLS, często podkreślali, jak w USA różni się ich życie poza boiskiem. Większość z nich mogła spacerować ulicą niezauważona, co nie byłoby możliwe w Anglii. Ale gdy jesteś Zlatanem, sytuacja wygląda nieco inaczej. – Jestem innym gatunkiem. Pozostali piłkarze są zwyczajni. Ja nie jestem dla zwyczajny – Szwed rzuca kolejnym „zlatanizmem”.

    Dziennikarze plotkarskiego portalu TMZ podchodzili do niego na Beverly Street, licząc na wywiad. Fani prosili o autografy i zdjęcia. – Nie przeszkadza mi to, bo mogę ich w ten sposób uszczęśliwić. To część mojego zawodu. Jestem dla nich mistrzem i jestem tu też dla nich. Nie staram się unikać ludzi. W dużej mierze dzięki nim jestem tu, gdzie teraz jestem. Bez kibiców nie byłbym tym, kim jestem i nie grałbym w ten sposób. Gdziekolwiek się udam, jestem otwarty na ludzi. Nie zgrywam ważniaka, to nie w moim stylu – mówi.

    Co innego na boisku, co zresztą podkreśla sam Ibrahimović. Gdy zapytaliśmy go, czy czuje się jak superbohater rodem z Hollywood, gdy wchodzi na murawę. – Jestem tylko człowiekiem – odpowiada, uściślając: – Jestem tak samo normalny jak każdy inny. Ale gdy wkraczam na boisko, zmieniam się w zupełnie inne zwierzę. Poza nim niczym nie różnię się od ciebie czy kogokolwiek innego. Nie jestem superbohaterem. Ci, którzy ratują ludzkie życia, są superbohaterami. Nie ratuję niczyich istnień i nie jestem żadnym herosem. Po prostu jestem dobry w tym, co robię. A raczej jestem w tym fantastyczny.

    POSADZENIE ŚRODOWISKA PREMIER LEAGUE NA WÓZKU INWALIDZKIM

    Ibrahimović pokazał to również w Anglii, strzelając 28 goli w jedynym pełnym sezonie w Manchesterze United, przyczyniając się do zdobycia przez ekipę Jose Mourinho Pucharu Ligi. Pomógł jej też dojść do wygranego później finału Ligi Europy, w którym nie mógł wystąpić z powodu zerwanych w kwietniu więzadeł krzyżowych. Nie każdy uważał jednak, że jego transfer do Premier League jest dobrym ruchem. Napastnik przeszedł z PSG do United niedługo przed 35. urodzinami.

    – Zanim przyszedłem, miałem już za sobą bogatą karierę. Grałem w ligach i drużynach o różnej charakterystyce – mówi. – Ludzie mówili mi, że tym transferem stawiam na szali całą swoją karierę. Że jeśli zawiodę w Anglii, zostanę zapamiętany jako niewystarczająco dobry na Premier League. Wszyscy byli przeciwko. Wiecie co? To mnie tylko zmotywowało. Zapewniło mi dodatkowy zastrzyk adrenaliny. Postąpiłem więc wbrew innym i zdecydowałem się na transfer. Lubiłem Premier League. To inspirujące i ekscytujące rozgrywki. Cieszą się dużą popularnością, chociaż uważam, że ich jakość jest nieco przeceniana, jeśli chodzi o indywidualną klasę zawodników i technikę drużyn. Ale mecze rozgrywane są w niesamowitym tempie. Możesz być najlepszym piłkarzem, ale jeśli nie dostosujesz się do rytmu gry, nie osiągniesz tam sukcesu, bo tempo cię przerośnie.

    – Trafiłem do ligi mając 35 lat. Jestem bardzo szczęśliwy i dumny, że trafiłem do United. To był dobry wybór. Zdobyliśmy trofeum i szło mi dobrze, zanim doznałem kontuzji. To był wspaniały czas, zachowałem z Manchesteru piękne wspomnienia – dodaje Zlatan. – Już zawsze będę czuł przywiązanie do United. Kibice byli wspaniali, spotykałem ich, gdziekolwiek się udałem. To bardzo ważny etap mojej kariery. Ale jak już mówiłem, będąc w Anglii, krytycy powinni cieszyć się, że nie trafiłem do Premier League 10 lat temu. Jeśli notowałem takie występy w wieku 35 lat, wyobraźcie sobie, co by się działo, gdybym grał tam młodszy o dekadę. Chciałbym usłyszeć, co by wtedy powiedzieli, czy wciąż byliby tacy wygadani. Mówili, że dowlokłem się do Premier League na wózku inwalidzkim. Ale swoimi występami zamknąłem im usta i sam usadziłem ich na tym wózku – mówi z naciskiem.

    Tak było do nieszczęsnego meczu United z Anderlechtem w ćwierćfinale Ligi Europy. Ibrahimović wyskoczył do górnej piłki i wylądował w najbardziej bolesny z możliwych sposobów. Jego kolano wygięło się do wewnątrz, sprawiając, że Szwed padł rażony na ziemię.

    Od razu było wiadomo, że to coś poważnego. Bajkowy scenariusz występu w finale przeciwko byłemu klubowi, Ajaxowi, na Friends Arena w Sztokholmie, gdzie w meczu otwarcia wpakował cztery gole Anglikom, nie był pisany Szwedowi.

    – Nie odczuwałem bólu – wspomina. – Czułem się jakbym połknął własny język, gdy to się stało. Pierwszą rzeczą, jaką powiedziałem, było to, że tylko Zlatan mógł wyrządzić taką szkodę Zlatanowi. To była moja pierwsza poważna kontuzja i sam do tego doprowadziłem – dodaje.

    To niesamowite, ale Ibrahimović rozegrał następny mecz w barwach United już siedem miesięcy po tym poważnym uszkodzeniu więzadeł. W trakcie rehabilitacji był zdeterminowany, aby udowodnić, że może wrócić do zdrowia w rekordowym czasie. Lecz gdy wrócił do gry, sprawy nie wyglądały tak jak powinny, o czym dobrze wiedział. Po pięciu wejściach z ławki rezerwowych wrócił do pierwszego składu na wyjazdowy mecz z Bristol City w Pucharze Ligi i strzelił gola, ale jego zespół przegrał 1:2. Jak się okazało, była to ostatnia bramka Zlatana w barwach United. Raz jeszcze wyszedł w pierwszej jedenastce w spotkaniu z Burnley na Old Trafford, ale został zmieniony w przerwie w momencie, gdy Manchester przegrywał 0:2. Wchodzący na murawę za niego Jesse Lingard strzelił dwa gole i uratował remis 2:2. „Ibra” nie zagrał już żadnego meczu w czerwonej koszulce.

    Szwed powiedział Mourinho, że potrzebuje więcej czasu poza boiskiem, aby przywrócić odpowiedni stan kolana, lecz potem zrozumiał, że wymogi Premier League były już dla niego za duże. A z LA Galaxy łączono go jeszcze przed transferem do Anglii – i teraz nadszedł odpowiedni moment.

    Aby trafić do Stanów Zjednoczonych tak blisko startu sezonu MLS, zgodził się na relatywnie niską pensję. Oficjalnie podstawa jego płacy wynosi raptem 1,5 miliona dolarów rocznie, znacząco mniej od partnerów z drużyny: Giovanniego dos Santosa, Jonathana dos Santosa i Romaina Alessandriniego, a więc trzech tzw. Designated Players, których nie obejmuje narzucony przez ligę salary cap.

    – Gdy wróciłem do gry w Manchesterze United, nie czułem się gotowy. Nie czułem odpowiedniej świeżości, nie byłem sprawny w 100 procentach – mówi. – Nie chciałem rozczarować ludzi, bo chcieli oglądać tego samego „Ibrę”, co wcześniej. Nie chciałem pokazywać im gorszej wersji mnie. Dlatego się wycofałem. Chciałem pomóc drużynie w inny sposób, więc po prostu wspierałem ich, fanów i klub. W normalnej sytuacji wyrywałbym się do tego, by wrócić na boisko. Ale nie byłem na to gotowy. Gdy pojawiła się oferta Galaxy, uznałem, że potrzebuję świeżego startu. Musiałem zacząć tam od zera i wrócić do dyspozycji – tłumaczy.

    Ibrahimović chciałby jeszcze kiedyś pracować z Mourinho. Duet spotkał się ze sobą już wcześniej w Interze i wygrał Serie A. – Z Jose łączą mnie dobre stosunki. Rozumiem go. Wiem, czego on potrzebuje, a on wie, co oferuje mu Zlatan w składzie. Dlatego nie ma żadnych komplikacji – tłumaczy.

    A co powie nam o swoim byłym koledze z drużyny, Paulu Pogbie? Obaj piłkarze korzystają z usług agenta Mino Raioli, który głośno bronił Francuza, uderzając za pośrednictwem social mediów w Paula Scholesa, gdy Anglik krytykował piłkarza United.

    Również Ibrahimovicia irytuje część komentarzy w kierunku pomocnika i ma coś na ten temat do powiedzenia. Gdy tylko wspominamy nazwisko Pogby, Zlatan rozpoczyna dwuipółminutowy monolog na ten temat.

    – Uważam, że to, co się dzieje wokół Paula jest nieco niedorzeczne. Wszyscy się na niego uwzięli. Gdy ktoś przejdzie na czerwonym świetle, to wina Pogby. Gdy złapiesz gumę w samochodzie, winisz Pogbę. Coś innego idzie nie po myśli – ach, znowu ten Pogba. Wydaje mi się, że ci wszyscy krytycy po prostu szukają atencji. Oczekują w jego wykonaniu cudów. Muszą się uspokoić. Zwłaszcza byli zawodnicy powinni szczerze spojrzeć wstecz i zapytać siebie: „A co ja zrobiłem w trakcie kariery?” Ponieważ nie byli o wiele lepsi. Mogę to powiedzieć, bo grałem przeciwko wielu z nich. Niektórzy byli dobrzy, niektórzy mniej. Ktoś uważa, że był dobrym zawodnikiem, nie mając racji. Wybaczcie, ale powinni się zamknąć i zająć sobą. Płacą im za to, żeby mówić, płacą za to, żeby przyciągali uwagę. Ale powinni w swoich słowach trzymać się faktów.

    – Nie chodzi mi o to, by bronić jednego lub drugiego piłkarza, bo wszyscy jesteśmy zawodowcami i powinniśmy odpowiadać za siebie i robić to, co do nas należy – dodaje. – Gdy osiągniesz pewien poziom, pojawia się presja i oczekiwania. Uwielbiam to. Zanim trafiłem do Anglii, nienawidzili mnie tam, ale odwróciłem losy tej historii. Wszyscy zaczęli mnie kochać. Irytowało mnie to, ponieważ moi hejterzy stali się fanami, a wolę mieć hejterów. To oni mnie motywują.

    Cóż, wtedy… – w tym momencie Zlatan zgrzyta zębami, by zobrazować emocje, które stara się przekazać. – Zmotywowany przez hejterów staję się inną osobą. Kocham ten stan, ponieważ jestem w stanie zniszczyć każdego krytykanta, tak jak robiłem to dotychczas.

    Nie zostało już zbyt wiele rzeczy, których o mnie nie powiedziano. Ale jeśli chodzi o Paula, wydaje mi się, że to stało się osobiste. Jego krytycy powinni uważać, ponieważ gdy sprawa staje się personalna, to nieprofesjonalne. To dwie różne rzeczy. Jeśli jesteś ekspertem i płacą ci za wykonywaną pracę, powinieneś być profesjonalistą. Nie możesz przemycać personalnych spraw do pracy.

    „NIE TYLKO MANCHESTER UNITED – POTRZEBUJE MNIE CAŁY ŚWIAT”

    Od momentu przejścia do MLS Ibrahimović odrodził się jako piłkarz, pokazując dyspozycję jak za dawnych lat. Jego 500. gol w 19-letniej zawodowej karierze był dziełem sztuki zaprezentowanej w Toronto. Zlatan trafił do siatki po nieszablonowym uderzeniu rodem z taekwondo – którego przecież uczył się w czasach młodości.
    Ten kamień milowy uczczony został przez LA Galaxy specjalnym plakatem – „Zlatan: God of Goals”, który ukazywał Szweda w pelerynie i dzierżąc w dłoni połączenie piłki i młota Thora. – Chciałem, żeby plakat był bardziej brutalny – mówi bez ogródek. – Chciałem, aby wokół mnie znajdowały się moje ofiary, ale klub się na to nie zgodził – dodaje.

    Jak sam przyznaje, jest człowiekiem, który potrzebuje w sobie ładunku gniewu, żeby grać na swoim najwyższym poziomie. Biorąc pod uwagę jego formę z tego sezonu, zapytaliśmy, co tak wkurzyło go w USA. – Nic z tych rzeczy, cieszę się tutejszym życiem. Nie muszę być teraz zły. Gdybym grał wściekły w MLS, za bardzo przerastałbym ligę – odpowiada.

    – Chcę, aby ludzie tutaj czuli się ważni – dodaje, uśmiechając się i mrugając do rzecznika prasowego klubu, dając wyraźnie do zrozumienia, że żartuje. – Tak samo jest w tym momencie z wami – kontynuuje, zwracając się już bezpośrednio do nas. – Jesteście ważni, bo normalnie nikt nie dostałby ze mną 20 minut na wywiad, jak wy w tym momencie…

    Rzecznik prasowy unosi się w tym momencie, zastanawiając się, czy to był sygnał Ibrahimovicia, aby zakończyć tę rozmowę. Ale to tylko Zlatan będący sobą, w niepodrabialny sposób sprawiając, że siedzimy jak na szpilkach. Z widoczną przyjemnością rozmawia z nami jeszcze przez dłuższą chwilę. Jeśli jest coś, czego nauczyliśmy się przez lata jego zachwycającej kariery to to, że Zlatan Ibrahimović lubi rozmawiać o Zlatanie Ibrahimoviciu.

    Nie był to perfekcyjny rok dla Galaxy. Mecz, który przyniósł 500. bramkę w karierze naszego rozmówcy, zakończył się porażkę 3:5, zaledwie kilka dni po rezygnacji trenera Sigi Schmida, będącej efektem przegranej 2:6 z Real Salt Lake. Problemem jest gra obronna.  Z drugiej strony, gole Zlatana uczyniły ofensywę drużyny jedną z najlepszych w lidze, pomagając klubowi uczynić progres i windując ich z dna w 2017 roku do środka stawki w kolejnym sezonie.

    Jego forma jest na tyle dobra, że pojawiły się już głosy mówiące o tym, że w styczniu może wrócić do Europy. We Włoszech nieśmiało przebąkuje się o możliwości wypożyczenia do Milanu na czas przerwy między sezonami MLS, co w przeszłości dwukrotnie uczynił David Beckham. Nie brakuje też spekulacji o powrocie do Manchesteru United.

    Gdy przeprowadzamy wywiad, „Czerwone Diabły” grają wyjazdowy mecz z Valencią w Lidze Mistrzów, który kończy się bezbramkowo. Czy biorąc pod uwagę ich słaby start sezonu i jego dyspozycję, Szwed uważa, że w byłym klubie za nim tęsknią? – Nie, myślę, że mają wszystko, czego potrzebują. Ostatni czas nie jest dla nich szczęśliwy, trafiają się pechowe chwile, strzały w słupki, tego typu niuanse. Ale poza tym, kto mógłby powiedzieć, że mnie nie potrzebuje? Wszyscy mnie potrzebują. Co to w ogóle za pytanie? Cały świat potrzebuje Zlatana – dodaje w swoim stylu.

    Ibrahimović wygrał aż 11 mistrzostw kraju (dwa z Ajaxem, trzy z Interem, po jednym z Barceloną i Milanem i aż cztery z PSG), a w sumie 33 trofea. Ale jeśli może mu czegoś brakować, to największych indywidualnych nagród. Co o tym myśli?

    Zdobywca nagrody im. Puskasa za przewrotkę z meczu z Anglią w 2012 roku przyznaje, że zaskoczył go brak nominacji jego woleja z debiutu w Los Angeles przynajmniej do konkursowej dziesiątki. – Może to kandydat na przyszły sezon – mówi zadumany, dodając, że jedyne sensowne wyjaśnienie jest takie, że strzelił po terminie zgłaszania nominacji (niestety, nie ma racji) – A jeśli nie, to oznacza, że jury nie ma pojęcia, czym jest futbol. Ale mimo to jestem mistrzem dla fanów. Ludzie wiedzą, że moja bramka była czymś, co nie zdarza się co dzień. To trafienie przeszło do historii i zapadło w pamięć ludzi. Nie da się tego wymazać – podkreśla.

    Przechodzimy do tematu Złotych Piłek. Ibrahimović sześciokrotnie trafiał do najlepszej dziesiątki plebiscytu, a najbliżej wygranej był w 2013 roku, gdy zajął czwarte miejsce za Cristiano Ronaldo, Lionelem Messim i Franckiem Riberym. Czy w którymś momencie swojej kariery zasłużył na to, aby otrzymać tę najważniejszą indywidualną nagrodę?

    – Wiesz, to tylko materialna rzecz – komentuje. – Nie muszę trzymać jakiegoś przedmiotu w dłoni jako dowodu, że jestem najlepszy. Po prostu to wiem. O tym, kto dostanie nagrodę, decydują inni ludzie. Kto twierdzi, że ludzie wiedzą wszystko? Więc podsumowując, to fantastyczna nagroda, ale nie jestem osobą, która potrzebuje czegoś, co powie mi, kim jestem. Doskonale wiem, kim jestem – uzasadnia.

    Przez dziesięć lat z rzędu, od 2007 do 2016 roku, Zlatan został wybierany najlepszym szwedzkim zawodnikiem. Czy uważa, że przez cały ten dziesięcioletni okres był także najlepszy na świecie?

    – Dziesięć? – pyta, ponieważ nie dosłyszał naszego pytania i delikatnie poprawia nas mówiąc, że piłkarzem roku w kraju został jedenaście, a nie dziesięć razy. Doprecyzowujemy, dając znać, że wiemy również o wygranej w 2005 roku (ten triumf od pozostałej dziesiątki oddziela nagroda dla Freddiego Ljungberga w 2006 roku), na co „Ibra” reaguje komicznym unoszeniem i opuszczaniem brwi, pokazując, że tylko się z nami droczy, ale też odczuwa dumę z laurów we własnym kraju. Wracając do naszego pytania, czy uważa, że we wspomnianej dekadzie był najlepszym piłkarzem świata, odpowiada bez wahania. – Tak, Zdecydowanie – kiwa z przekonaniem.

    Lepszy od Messiego i Cristiano Ronaldo? – Tak – potwierdza ze spojrzeniem obrazującym niezachwiane przekonanie. – Ale różne okoliczności decydują o tym, że musisz coś wygrać, aby wygrać coś innego – tłumaczy, świadom, że brak triumfu w Lidze Mistrzów bądź piłce reprezentacyjnej świadczy przeciwko niemu. – Rozumiem to, w porządku. Postrzegam się jako najbardziej kompletnego napastnika na świecie. Nie widzę innych snajperów z moimi umiejętnościami, wzrostem, masą, potrafiących zrobić na boisku rzeczy, które robię. Po prostu nie widzę. Jeśli kogoś takiego znacie, powiedzcie mi i możemy dokonać porównania. Ale jak na razie nie widziałem nikogo takiego – mówi. Pytamy więc, czy wciąż uważa się za najlepszego, mając już 37 lat. – Czuję, że wciąż gram na poziomie. Nie chodzi w tym momencie o poczucie czy bycie najlepszym, ale o grę na poziomie. Nie mam pojęcia, kiedy są moje urodziny. Po skończeniu 30 lat przestałem liczyć. Więcej niż 30 nie wygląda dobrze…

    Przekraczająca wszelkie skale pewność siebie Ibrahimovicia i chęć publicznego deklarowania swojej wielkości na każdym kroku również przyczyniły się do jego popularności na świecie. Stworzono już setki artykułów przedstawiających jego najlepsze cytaty, a na Instagramie obserwuje go ponad 35 milionów ludzi.

    Jak wyjaśnia, jego wiara we własne możliwości jest efektem dorastania w najgorszych dzielnicach Malmo oraz determinacji do wyrwania się stamtąd i stania się zawodowym piłkarzem. – Wydaje mi się, że w tamtym czasie wszyscy byli przeciwko mnie. Nikt we mnie nie wierzył i musiałem sam w siebie uwierzyć, więc tkwiłem w swoich przekonaniach sam przeciwko całemu światu. Chciałem udowodnić wszystkim, kim byłem. Kiedyś pytałem innych, co według nich powinienem zrobić w danych sytuacjach. Odpowiadali w tonie: „Słuchaj, nikt inny nie był w twojej sytuacji, więc też nikt nie powinien udzielać ci rad czy dawać pomysłów, musisz sam do tego dojść”. Wtedy moja pewność siebie wzrosła i wszystko, co osiągnąłem, zawdzięczam sobie. Musiałem wierzyć w siebie i zmierzać do celu – tłumaczy.

    – Tam, skąd przyszedłem, musisz zadbać o swoje przetrwanie. To była nieprzyjemna dzielnica. Nie było lekko. Nie miałem rodziców z wyższej klasy społecznej, którzy zawoziliby mnie na treningi i zapewniali wszystko, czego chcę. Sam musiałem o wszystko zawalczyć i się poświęcać. Czasami olewałem lekcje, żeby trenować. Nie uważam, że to coś dobrego, ale miałem własną szkołę życia, która uczyniła mnie silniejszym. Pewność siebie wciąż wzrastała i stała się niezachwiana. Teraz nic nie może jej naruszyć – przekonuje.

    Ale mimo tej wiary, Zlatan przyznaje, że nawet on się czasami stresuje. O dziwo, dzieje się to częściej niż moglibyście przypuszczać. – Denerwuję się, ale w odpowiedni sposób. Denerwuję się, bo wiem, że wydarzy się coś wielkiego. Przed każdym meczem czuję, jakby w środku wszystko mi się wywracało, bo dzieli mnie od niego mało czasu i wiem, że wydarzy się coś ważnego. To uczucie musi ci towarzyszyć. Jeśli tak nie jest, to znaczy, że robisz coś nie tak. Ale musisz wierzyć w to, co robisz. Jeśli nie wierzysz, utrudniasz sobie zadanie – oznajmia.

    IBRAHIMOVIĆ KONTRA TRUMP?

    Gdy jego kariera piłkarska dobiegnie końca, Ibrahimović prawdopodobnie będzie w stanie zostać najlepszym trenerem w historii. A z pewnością potwierdziłby to, gdyby go o to zapytać. Szwed ma jednak inne plany. Przede wszystkim zacznijmy jednak od kwestii, jak długo chce jeszcze grać.

    – Tak długo, jak gram na odpowiednio wysokim poziomie. W dniu, gdy przestanę, nie będzie już sensu dla mojej dalszej gry. Nie będę rozmieniał się na drobne i wyciskał z mojego nazwiska ile się da, gdy nie będę miał już nic ciekawego do zaoferowania. Ale na tę chwilę chcę grać jeszcze jak najdłużej. Przestanę wtedy, gdy nie zagwarantuję odpowiedniego poziomu – zapowiada.

    Jak poradzi sobie świat futbolu, gdy Zlatan zawiesi buty na kołku? – To już zostawiam ocenie innym. Zrobiłem, co mogłem, napisałem swoją historię i wywarłem wpływ na ten sport. Gdy odejdę, ktoś inny będzie musiał „pociągnąć” futbol i uczynić go jeszcze lepszym – mówi.

    Może któregoś dnia, gdy światem będą rządzić roboty, jego dziedzictwo wciąż będzie żywe. W redakcji spędzamy, co najmniej godzinę dziennie na rozważaniu możliwości rozwoju piłki nożnej w wykonaniu robotów. Tak sobie myślimy, że z jego wzrostem, fizycznością i techniką, z pewnością stanie się wzorem dla piłkarskich robotów. – To niemożliwe – kręci głową nasz rozmówca. – Nikt nie może być jak Zlatan. Nawet robot.

    Ale pomimo próby zachowania pokerowej twarzy, nie może powstrzymać się przed szerokim uśmiechem. Podobnie jak szybkim omieceniu spojrzeniem pomieszczenia by sprawdzić, czy komuś jeszcze spodobała się jego odpowiedź. Nawet dla niego, to było coś nowego: wyczuwamy, że podoba mu się to swoiste wyzwanie, aby rzucić najbardziej „zlatanowską” odpowiedź na najmniej spodziewane pytanie.

    Zostawiając już temat piłkarzy-robotów, pytamy co zatem „Ibra” planuje po zakończeniu kariery. – Nie wiem. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Mam kilka projektów. Jestem osobą, która musi nieustannie rzucać sobie wyzwania. Nie robię niczego, bo zależy mi na atencji. Nie potrzebuję tego, to nie w moim stylu. Ale z pewnością pojawi się jakaś ciekawa opcja, z której skorzystam. Mam wiele możliwości. 95 procent sportowców nie jest ogarnięta życiowo, ale rozmawiacie z przedstawicielem tych pozostałych pięciu procent. Sam jestem ciekaw tego, co ostatecznie będę robił. Może zajmę się aktorstwem, może zostanę trenerem lub prezesem jakiegoś klubu. Być może zostanę prezydentem FIFA, żeby zaprowadzić w niej porządki. Mam potencjał, aby robić to, na co będę miał ochotę. – Żartujemy, że może w takim razie zastąpi Donalda Trumpa i zostanie prezydentem USA? – Gdybym przybył tu dziesięć lat temu, już byłbym prezydentem. Ale to nie dla mnie. Za dużo polityki. Nie lubię polityki – odpowiada. I faktycznie, od momentu przybycia do Stanów już kilkukrotnie odmówił prośbom mediów, aby podzielić się opiniami o Donaldzie Trumpie bądź sytuacji w kraju.

    Czy gdyby zechciał zostać aktorem, uda mu się zdobyć Hollywood? – Już je zdobyłem, to trwający proces – rzuca bez wahania. – Hm, pomyślmy. Mógłbym być producentem filmu i zagrać w nim wybranego bohatera. Albo zły charakter. Pasowałyby mi oba charaktery – rozmyśla.
    Gdy wspomniał o prowadzeniu klubu, wyobraziliśmy sobie, jak przejmuje jedną z franczyz MLS, podobnie jak jego przyjaciel, David Beckham, który jest właścicielem Interu Miami. – Mamy oferty, którymi obecnie nie zaprzątamy sobie głowy. To musiałaby być odpowiednia oferta – ujawnia.
    Na razie Szwed idzie w ślady Becksa, poczynając od wyboru klubu. Anglik zażartował za pośrednictwem social mediów z jego 500. gola w karierze, pisząc: „wyglądasz przez to bardzo, bardzo staro”. Ich wzajemny szacunek jest tak duży, że „Ibra” odmawia odpowiedzi, czy w pierwszym sezonie w MLS przebił swojego kolegę. – Beckham to Beckham, a ja jestem sobą. Bardzo szanuję wszystko, co osiągnął i nie chcę nas porównywać. Każdy z nas ma własną historię. „Becks” napisał wspaniałą piłkarską opowieść, a ja wciąż tworzę swoją. Często ze sobą rozmawiamy. David był dla mnie silną inspiracją, aby przenieść się do USA: powiedział, że to odpowiednie miejsce, wypowiadał się bardzo pozytywnie na ten temat. To świetny facet, był znakomitym piłkarzem. Ma śliczne dzieci. Jest tutaj wzorem ojca – nie szczędzi pozytywnych słów Zlatan.

    Przy okazji obiecuje, że gdy tylko nadarzy się taka możliwość, spotka się z Beckhamem na meczu Anglii na Wembley, ubrany w angielską koszulkę. To efekt zakładu, który zawarli między sobą przy okazji meczu obu krajów w ćwierćfinale mistrzostw świata w Rosji.

    Przez długi czas trwały spekulacje, czy „Ibra” wystąpi na czerwcowym turnieju. Spekulacje, których sam zainteresowany nie ucinał w licznych wywiadach, i to mimo zrezygnowania z gry w reprezentacji po Euro 2016. Teraz Szwed twierdzi, że tak naprawdę nigdy nie było nawet cienia możliwości, żeby zagrał w Rosji. – Zakończyłem karierę w kadrze dwa lata wcześniej. Miło było słyszeć cały ten szum: głosy, że powinienem zagrać na mundialu, że nie powinienem zagrać. Że zagram, że nie zagram. Ale prawda jest taka, że gdy pojawiło się zapytanie ze szwedzkiej federacji, czy chcę wrócić do kadry, odpowiedziałem jasno. Zakończyłem ten rozdział dwa lata temu, definitywnie. Nigdy nie było prawdziwej możliwości, bym pojechał na mundial. Ale fajnie było zobaczyć, że interesuje to tylu ludzi. Bawiło mnie to – wspomina.

    A więc, w przeciwieństwie do pamiętnego meczu na Friends Arena w 2012 roku, Szwedzi ruszyli do boju z Anglią bez niego. Gdyby to Skandynawowie awansowali dalej, Beckham musiałby kupić Zlatanowi wybrany przez Szweda mebel z Ikei. Tak się jednak nie stało, a więc to „Ibrę” czeka wyzwanie na Wembley. – Zakład to zakład i wywiązuję się z nich w stu procentach. Nie wiem jeszcze, kiedy to nastąpi, ale zjawię się w Londynie w koszulce Anglii, nie martwcie się. Dotrzymuję słowa. Jestem to winien Beckhamowi. Co więcej, będę zajadał się klasycznym angielskim zestawem: ryba plus frytki! – wybucha śmiechem, dorzucając coś ekstra do warunków zakładu.

    Zanim nadejdzie moment pożegnania, mamy do niego jeszcze jedno pytanie. Gdy jego kariera dobiegnie końca, jak chciałby zostać zapamiętany? – Nie wiem – rzuca, nadymając policzki i zastanawiając się nad odpowiedzią przed wypuszczeniem z nich powietrza. – Jako najbardziej kompletny napastnik, jakiego ten świat kiedykolwiek widział.

    Jak kilkukrotnie miało miejsce w trakcie tego wywiadu, pokerowy wyraz twarzy Szweda ustępuje uśmiechowi, gdy ten podnosi się z krzesła i ściska nasze dłonie. – Brawo – mówi dobrodusznie, dziękując nam za wywiad podobnie, jak to ma w zwyczaju robić Sir Alex Ferguson.

    Po wymianie wszystkich uprzejmości, „Ibra” oddala się, by oddać się czekającym go obowiązkom, zanim będzie mógł opuścić ośrodek treningowy i udać się w stronę słonecznego Los Angeles. Po naszej rozmowie nie mamy wątpliwości, że jest jak zawsze całkowicie poważny w zamiarach strzelania kolejnych goli i zdeterminowany, aby pozostać Zlatanem, jakiego świat zna i kocha.

    Wyjątkowy talent i wyjątkowa osobowość. Pewnego dnia będziemy za nim potwornie tęsknić. Jak sam zainteresowany już to powiedział – nikt nie może być jak Zlatan Ibrahimović. Nawet

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.