Komu będzie kibicował, a kogo uważa za faworyta? Czy zgadza się, że obecny Liverpool jest silniejszy od jego drużyny, z którą w 2005 roku sięgał po puchar? Czego do dzisiaj nie może przeboleć Andrij Szewczenko? Nadchodzący finał Ligi Mistrzów ocenia Jerzy Dudek, były zawodnik Liverpoolu i Realu Madryt, a dziś ambasador marki Superbet.
Sześć sezonów w barwach Liverpoolu, cztery w koszulce Realu Madryt. Chyba nie ma w Polsce, a może i na świecie, drugiego człowieka, którego serce będzie tak rozdarte 26 maja, gdy oba zespoły zmierzą się w finale Ligi Mistrzów.
– W Polsce na pewno, ale miałem też przyjemność występowania z Xabim Alonso i Alvaro Arbeloą, którzy też grali dla obu tych klubów. Mimo że są Hiszpanami, to podejrzewam, że też będą rozdarci. Serce każdemu z nas podpowiada coś innego, ale to będzie dla nas wymarzony finał z dwoma wielkimi i bardzo utytułowanymi klubami. Pod względem piłkarskim mecz zapowiada się znakomicie.
Serce będzie rozdarte, ale w mediach społecznościowych zdążył już Pan zdradzić, że będzie trzymał kciuki za Liverpool. To dlatego, że z tym klubem wiąże się więcej pięknych chwil?
– Na pewno oba kluby są mi bardzo bliskie i w obu przeżyłem niezapomniane chwile, ale nie da się ukryć, że na grę w Liverpoolu przypadły najlepsze lata mojej piłkarskiej przygody. Real Madryt wygrał dwie ostatnie edycje Ligi Mistrzów, ale w tym roku to „The Reds” skradli serca kibiców. Liverpool jest niesamowitym klubem z magicznym stadionem, na którym wszyscy bardzo przeżywają te zwycięstwa. Faktycznie, serce będzie troszkę bliżej Liverpoolu.
Doskonale zna Pan smak wielkiego finału. Ten najpiękniejszy moment w barwach „The Reds” to legendarny mecz z 2005 roku, gdy słynny Dudek Dance w serii rzutów karnych zapewnił Wam zwycięstwo nad AC Milan. O powtórzenie takiej dawki emocji będzie trudno.
– Moim zdaniem i tym razem emocji nie zabraknie. Liverpool i Real to drużyny z charakterem, które nigdy nie odpuszczają i walczą do samego końca. Nawet jeśli jedna z nich będzie prowadzić golem czy dwoma, to żaden wynik aż do samego końca nie będzie przesądzał sprawy, bo jedni i drudzy są w stanie odmienić losy spotkania. W przypadku Liverpoolu było tak nie tylko w 2005 roku, ale i wielokrotnie później. Real z kolei pokazywał swój charakter choćby w ostatnich finałach Ligi Mistrzów. Oba kluby walkę do samego końca mają wpisaną w DNA.
Większość ekspertów jest zdania, że obecny Liverpool to silniejsza drużyna od Waszego. Mają rację?
– To dwa zupełnie inne zespoły. My tworzyliśmy kolektyw, mieliśmy przygotowaną żelazną taktykę na każdy mecz i byliśmy nastawieni pucharowo. Na pewno w drużynie Jurgena Kloppa jest więcej indywidualności w ofensywie. Linia ataku jest fenomenalna, nie ma co jej porównywać z naszym potencjałem. Patrząc formacjami, mieliśmy bardziej zgrany zespół w obronie i wszyscy wiedzieli, że trudno nam strzelić gola, czego aktualnie nie można powiedzieć o „The Reds”. Z drugiej strony, my mieliśmy spore problemy ze strzelaniem bramek. Nasze priorytety były takie, żeby najpierw bronić, a dopiero później atakować.
Sprawdź: nowa koszulka The Reds na sezon 2018/19
Powiedział Pan o potencjale ofensywnym Liverpoolu. Zgadza się Pan z bukmacherami, którzy przewidują worek goli?
– Obie drużyny mają podobną charakterystykę i cechują się niesamowitą siłą i kreatywnością z przodu. Dzięki temu finał zapowiada się bardzo atrakcyjnie. Wspaniałe ofensywy i słabsze linie obrony będą gwarantem bramek.
Wiemy za kogo będzie Pan trzymał kciuki, a co podpowiada rozum? Tutaj też zgadza się Pan z bukmacherami? Superbet typuje, że faworytem będą „Królewscy”. Za każdą postawioną na nich złotówkę można wygrać 2,25 zł. Kurs na wygraną Liverpoolu wynosi 3.05.
– Za Realem przemawia niesamowite doświadczenie. Grają tam zawodnicy, którzy już niejednokrotnie podnosili puchar i wiedzą, jak wygrywać finały. Doskonale widać to w statystykach. Zidane nie przegrał ani jednego finału, w którym grał, a Klopp przegrał wszystkie. Dlatego zgadzam się, że Real musi być uważany za faworyta. W finale Ligi Mistrzów na pewno nie można jednak mówić o „pewniaku”.
Na trybunach w Kijowie spotka Pan Andrija Szewczenkę, który będzie ambasadorem finału. Wasze pojedynki ze Stambułu przeszły do historii futbolu. Będzie okazja uścisnąć dłonie i wspomnieć tamten miły dla Pana, ale niekoniecznie dla rywala mecz?
– Na pewno znajdzie się moment, nawet na wspólne piwko (śmiech). Od tamtego czasu wielokrotnie spotykaliśmy się na meczach legend czy towarzysko. Za każdym razem wspominamy tamten finał. Andrij do dzisiaj nie może sobie wytłumaczyć, jak to zwycięstwo wymknęło im się z rok. Często mamy okazję się spotkać. Tak było, gdy obaj byliśmy ambasadorami projektu Euro 2012 i wspólnie przekonywaliśmy działaczy UEFA, że warto powierzyć nam organizację tego turnieju. W Kijowie czeka nas kolejne spotkanie, a dzień przed finałem obaj wystąpimy w pokazowym turnieju legend. Prawdopodobnie zagramy przeciwko sobie, więc Szewczenko będzie miał okazję do rewanżu.