O piłce z przekąsem…czyli jak co (nie)środę Paweł Sepioło #28

    Nareszcie! W końcu będę mógł w całości zobaczyć mecz reprezentacji Polski. Skończą się już dywagacje, czy przegrana z Nigerią to przypadek, czy też nie. Czy bardziej mamy powody do obaw, czy może mimo porażki nasza gra nie wyglądała tak źle? Koniec z analizami na papierze, teraz czas aby boisko zweryfikowało realną dyspozycję „Biało-Czerwonych”. Niestety mecz z Nigerią widziałem dopiero post factum w postaci skrótów, więc tego nie mogłem sobie odmówić. Wpadłem do domu około 20:30 i przyspawałem się do kanapy, by na hymn Polski wystrzelić na baczność. I zaczęło się piłkarskie święto…  

    Dzwoni kumpel i mówi żebym zerknął na skład naszych, bo mocno się zdziwię. Ja mu na to, żeby już nie trzymał mnie w niepewności i przeczytał te „rewelacje”. Zamieram w bezdechu i słyszę lekko rozbawiony głos kolegi: „Jędrzejczyk na prawym wahadle”. Że co? Co ten Nawałka wymyślił? Myślę sobie, pewnie jeszcze inaczej ustawił chłopaków niż jak to miało miejsce w sobotnim starciu. Nic podobnego, 1-3-4-2-1. Aha! Życzę kumplowi dobrego odbioru i odkładam telefon, by już w całości poświęcić się temu, co przyniesie najbliższe półtorej godziny z wydarzeń na Stadionie Śląskim. Zaczynam kibicowanie z lekkim niepokojem, bo to aż nieprawdopodobne, by w takim ustawieniu personalnym pokusić się o wyjście na murawę. No cóż, trener „Orłów” nieraz potrafił zaskoczyć – to mnie uspokaja.

     

    Jest 20. minuta spotkania. Posiadanie piłki 65% do 35% dla Polski. Do tej pory nie wydarzyło się zbyt wiele. Nasi rywale bardziej skupieni na defensywie i jak na razie trzeba przyznać bezbłędnie neutralizują Roberta Lewandowskiego. Mieli jedną sytuację, kiedy to Wojtek Szczęsny musiał interweniować. Było groźnie, ale nie była to czysta sytuacja sam na sam.

    My również bardziej gramy do tyłu niż w kierunku bramki rywala.  Lewe wahadło z Rybusem niczym mały motorek przemierza kolejne długości boiska, z kolei na drugiej flance Artur Jędrzejczyk tak ciągnie do przodu jakby odpychał się na niewidzialnej hulajnodze osłaniając swoją twarz przed zbyt porywistym wiatrem wiejącym od strony bramkarza Korei. Robi się ciekawie tylko wtedy, gdy „Grosik” pojawi się tam w odwiedzinach.

     

    32’ – GOOOL! „Lewy” otwiera wynik meczu i nareszcie się odblokowuje. Odpokutowuje dwie znakomite sytuacje, których nie zamienił na gola. Wcześniej w ciągu dnia postawiłem taką tezę, że jeśli Robert napocznie rywala pierwszy to na skromnym 1:0 się nie skończy. Zobaczymy czy moje przewidywania się sprawdzą.

     

    40’ – Zrobił nam się mecz, choć powiedzmy sobie szczerze, że obie drużyny na razie na trzecim biegu. Znów refleksem musiał się wykazać Szczęsny po rzucie wolnym wykonanym przez Sona. Niby takie podrygi pomimo, że Koreańczycy jeżdżą na chorzowskiej murawie niczym gwiazdy w jednym ze znanych programów na lodzie. Być może nie są przyzwyczajeni do aż tak dobrego stanu murawy.

     

    45’ – GOOOL! Grosicki nie daje szans Kim Seung-Gyu’owi. Wrócił nasz „turbo” piłkarz z dalekiej podróży w poszukiwaniu formy. Wydaje się, że z orzełkiem na piersi Kamil zyskuje nową tożsamość, której głównym celem jest niezhańbienie się słabą dyspozycją. Cóż za gra w jego wykonaniu. To świetny prognostyk przed drugą połową spotkania i jak się okazało, nie pomyliłem się w ocenie, że jeśli strzeli Lewandowski, strzelą też inni. Mam nadzieję, że drugie 45 minut będzie jeszcze lepsze w wykonaniu naszych rodaków.

    Niestety, nie będzie. Piękny sen na jawie został brutalnie przerwany… Dziś już na chłodno patrzę na to, co wydarzyło się wczoraj. Na dalszy przebieg meczu bezpiecznie jest spuścić zasłonę milczenia, bo nawet kapitalna bramka Piotrka Zielińskiego, nawiasem mówiąc dająca nam komplet punktów, nie jest w stanie zatrzeć bolesnego wrażenia po zmianie połów. Pewnie już wiele przeczytaliście dotychczas o ocenach, szerokiej pojętej analizie i opiniach dotyczących meczu Polski z Koreą. Jednak w głowie mam kilka przemyśleń, których nie odnotowałem robiąc prasówkę i mam nadzieję, że i dla Was będą odkrywcze.

     

    NIE RÓBMY KRZYWDY ŁUKASZOWI PISZCZKOWI

    Obrońca Borussii Dortmund jest jednym z najbardziej doświadczonych, a tym samym cenionych zawodników w naszej reprezentacji. Z niejednego pieca jadł chleb i nawet zmiana pozycji z formacji ofensywnej na defensywną nie zrobiła na nim większego wrażenia. Wczoraj jednakże męczył się niemiłosiernie będąc tym prawym środkowym obrońcą. Jego reakcje były spóźnione, nie potrafił się ustawić, a próby wprowadzenia piłki do środkowej strefy boiska kończyły się stratami. Mógł być to gorszy dzień, ale mam odmienne zdanie. Gołym okiem widzieliśmy jak brakowało mu lekkości i takiej iskry, którą zawsze miał, gdy tylko miał zielone światło by pognać do linii końcowej przeciwnika. Panie Trenerze, nie róbmy mu tego.

     

    NĘDZA, CZYLI „JĘDZA” NA WAHADLE

    Artur nie okazał się królem prawej flanki, a wyłącznie wyrobnikiem, który boi się popatrzeć przeciwnikowi prosto w oczy. Do prawie każdego podania ustawiał się bokiem i większości pierwsze przyjęcia piłki kończyły się odegraniami do tyłu. Jędrzejczyk nigdy nie był (i nie będzie) typem jeźdźca bez głowy, lecz obsadzenie go na takiej a nie innej pozycji wiązało się z oczywistą pracą zarówno w defensywie jak i ofensywie. Na tę chwilę jeśli miałby otrzymać bilet do Rosji to tylko w roli zmiennika zmiennika Maćka Rybusa.

     

    SUBTELNY ROMANCZUK, CO NIE OZNACZA, ŻE NIEWIDOCZNY

    Pomocnik Jagiellonii Białystok wyszedł wczoraj pierwszy raz z orzełkiem na piersi. Emocji temu towarzyszących nie sposób opisać, ale z pewnością malowały się one na twarzy zawodnika. Przez pierwsze kilkanaście minut wybiegał całą niepewność i swoje obawy, bo później było już tylko lepiej. Szkoda, że nie pozostał na boisku nieco dłużej, bo w środkowej części pola zapewniał stabilność i oddech dla Piotrka Zielińskiego. Dla mnie główny kandydat do miejsca w pierwszej „jedenastce” tuż obok Grześka Krychowiaka.

     

    „GROSIK” I „ZIELU” – NIE POTZREBUJĄ „LEWEGO”?

    Zdanie, że nasza siła ofensywna zależy w głównej mierze od Roberta Lewandowskiego jest tak oklepane jak deska mojej mamy na kotlety schabowe. Wszyscy to wiemy, wszyscy się z tym zgadzamy. Czy jednak przyszedł już etap kiedy to możemy powiedzieć, że Piotrek Zieliński i Kamil Grosicki, pod nieobecność naszego kapitana, są w stanie wziąć na siebie ciężar zdobywania bramek. Odpowiedź brzmi: „TAK”, ale tylko w pierwszej połowie i to tak nie do końca. Pomocnik Napoli głównie potrzebuje jakiś 20-30 min na rozkręcenie, z kolei „turbo” z Hull City wchodzi w meczu od pierwszego gwizdka. Można więc stwierdzić, że jak nie jeden to drugi. Nadal natomiast pozostaje pytanie kto te bramki będzie strzelał. Wczoraj wszyscy trzej zaliczyli po jednym trafieniu, ale nie kto inny jak Robert dał sygnał do ofensywy otwierając wynik. Z pewnością było to dobry mecz Kamila i obiecujące zawody Piotrka, ale jeszcze nie oddałbym im pełnej odpowiedzialności za formację ofensywną. Tam króluje tylko jeden – RL9.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.