Wszystko zagrało… [KOMENTARZ]

    Zanim rozbrzmiał pierwszy gwizdek sędziego nad Wisłę dotarła pierwsza dobra wiadomość. Selekcjoner Jerzy Brzęczek potwierdził wyjściowy skład Reprezentacji Polski na mecz z Austrią. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że jeszcze jesienią Brzęczek rotował ustawieniem i zaskakiwał zestawieniami personalnymi.

    Dobry skład, napisałem do kumpli przed meczem. Chwila zastanowienia, a po niej już samotna refleksja: To naprawdę jest jedyny sensowny skład. Po chwili przychodzi powiadomienie od znajomych. Skład dobry, dobry – piszą. Możemy rozprawiać nad wyższością Szczęsnego nad Fabiańskim lub odwrotnie, ale jest jedna niepodważalna prawidłowość. Wybór pomiędzy nimi jest problemem bogactwa i wybierając któregokolwiek z nich – wybór będzie słuszny. O ile w późniejszym meczu wybranek nie zawali spektakularnie.

    Krótko po pierwszym gwizdku kurtyna opada i zasłania światło optymizmu. Austriacy od pierwszych minut wyglądają po prostu na lepiej zorganizowany zespół. Starają się prowadzić grę, wchodzą w pojedynki indywidualne. Od pierwszych minut daje nam się we znaki szczególnie ich ofensywny kwartet. Alaba stara się być pod grą, na jego stronę bardzo często schodzi również Sabitzer. To właśnie ten ostatni oddaje strzał ostrzegawczy – na szczęście doskonale obroniony przez Wojciecha Szczęsnego.

    Okazuje się również, że Austriacy mają swojego TurboGrosika. Lazaro jest bezczelny, szuka akcji zaczepnych. W końcu świetnie odgrywa piłkę na jeden kontakt i tym samym wypuszcza kolegę z prawego skrzydła na wolne pole. Arnautović odkleja się od Glika ale nie oddaje „czystego” strzału, piłka zatrzymuje się na Bednarku. Napastnik West Ham United nie zbawił Austrii, ale ilekroć akcja polegała na nim – można było wyczuć woń zagrożenia. Wygrywał pojedynki jeden na jeden, skutecznie dryblował.

    Przez pierwsze 20 minut zdecydowanie przeważali gospodarze. Polacy ograniczali się do zwartych szeregów obronnych i organizacji obrony do 30 metra od własnej bramki. Co smutne – tym samym nie funkcjonował środek pola. Nie potrafiliśmy wyprowadzić płynnie piłki ze strefy obronnej, przejść do ataku pozycyjnego lub wyprowadzić szybkiego kontrataku.

    Nasz wydawało się największy atut w kontrataku – Kamil Grosicki, zmarnował jedną lub dwie okazje do wyprowadzenia kontrataku. W pierwszym przypadku nie porozumiał się z Klichem i stracił piłkę. W drugiej sytuacji złe przyjęcie piłki spowodowało spowolnienie akcji. Ten sam Grosicki w 26 minucie stanął przed świetną sytuacją. Znalazł się w okolicach pół-lewej strefy gry i zszedł z piłką do środka. Austriacy rozstąpili się jak Morze Czerwone, a Grosicki oddał bardzo przyzwoity strzał. Z prostego podpicia, przy długim słupku. Bramkarz Lindner popisał się wyśmienitą interwencją i końcówkami palców obronił ten strzał. Można tylko odżałować, bo gdyby piłka została posłana 30 centymetrów wyżej – bramkarz nie miałby szans na interwencję.


    >>> CZYTAJ NA FOOTBAR: OCENY ZAWODNIKÓW PO MECZU Z AUSTRIĄ 


    Od tego momentu nieco drgnęła nasza gra. Lewandowski oraz Zieliński byli najbardziej pod grą. Ewidentnie szukali rozwiązań, gry na jeden kontakt. W trakcie tej pierwszej połowy, bardzo słabej skądinąd, odniosłem wrażenie Piorka Zielińskiego jako rzeczywistej alternatywy na lewe skrzydło. Nie jest to może tradycyjny skrzydłowy grający do linii końcowej, ale ma odpowiednie walory by być bocznym rozgrywającym.

    Po przerwie dowiadujemy się, że w szatni pozostał Arkadiusz Milik. Z niecierpliwością szukałem informacji o przyczynach zmiany. Może była spowodowana kontuzją – pomyślałem, ale nie potwierdziłem. Po meczu dowiaduję się, że Arek Milik grał z gorączką i zdecydowano się zmienić sposób gry. Siedząc przed telewizorem uznałem jednak, że jeśli Brzęczkiem kieruje zmysł taktyczny – może mieć to sens. Oczami wyobraźni widziałem nieco sprawniejszą grę skrzydeł po wejściu Frankowskiego, a Zieliński czujący grę z Lewandowskim mogliby zagrać bliżej siebie. W razie niepowodzenia tego pomysłu można zdecydować się na wariant Piątek – Lewandowski, kosztem Zielińskiego.

    Pierwsze z założeń, dotyczące Frankowskiego – sprawdziło się. Zielińskiemu z kolei skrzydeł nie pozwoliła rozwinąć kontuzja pleców. Słowo ciałem się stało, a na boisku zameldował się Krzysztof Piątek. Napastnik Milanu w późniejszym fragmencie meczu dał zwycięstwo Polsce, co potwierdza jego umiejętność znajdowania się w sytuacjach podbramkowych.

    W późniejszym fragmencie spotkania mieliśmy jeszcze swoje sytuacje, w tym doskonałą Piątka. Austriacy również starali się nas ukąsić. Genialną sytuację zmarnował Janko. To powinien być gol dla Austriaków, a nasze szczęście polegało na tym, że Janko jest już u zmierzchu swojej kariery.

    W końcówce spotkania wisiało nad nami widmo Euro 2008 i słynnego karnego w doliczonym czasie gry. Udźwignęliśmy ciężar presji, choć pozwoliliśmy jeszcze oddać bardzo groźny strzał Alabie. Szczęsny po raz kolejny stanął na wysokości zadania. Jego dwie interwencje zostały klamrą dla tego spotkania.

    Można pokusić się o oceny indywidualne. Nie chciałbym popadać w hurraoptymizm.

    Tomasz Kędziora – w przeciwieństwie do ocen Artura Wichniarka, Mateusza Borka i Romana Kołtonia – uważam zagrał bardzo solidny mecz. Słusznie zauważyli eksperci, że kilka razy był spóźniony za Alabą, ale nie pomagał mu w fazie obronnej Grosicki. Kędziora przede wszystkim udźwignął ten mecz nie tyle piłkarsko, co charakterologicznie. Był zawodnikiem, który zagrzewał resztę zespołu i nie pękał. Nie będę wspominał o tym, że przy bramce Piątka oddał trudny technicznie strzał, bo to oczywistość. Jednak jako kibicowi Reprezentacji Polski nie zawsze było mi dane chwalić zawodnika za coś oczywistego do wykonania.

    Para Kamil Glik i Jan Bednarek bez zastrzeżeń. Nie widzę w Kamilu aktualnego drapieżnika sprzed paru sezonów. Może to kwestia ciągłych problemów zdrowotnych, a być może turbulencji w klubie. Zagrał jednak przyzwoity mecz, bez błędów. Jan Bednarek podobał się bardziej ze wspomnianej dwójki. Kilkukrotnie wychodził z linii defensywnej, podchodził nawet do Arnautovicia. Swobodnie operował piłką, był zdecydowany, asekurował kolegów. To jest zawodnik z największą różnicą w poziomie gry pomiędzy jesienią 2018, a wiosną 2019.


    >>> CZYTAJ NA FOOTBAR: RELACJA PO MECZU AUSTRII Z POLSKĄ


    Bereszyński kilkukrotnie został wystawiony na próbę. Kilka piłek Austriaków zostało posłanych za jego plecy, ale mimo trudności wychodził obronną ręką. W przeciwieństwie do Kędziory widać było jego możliwości, walory w ofensywie. Zadanie utrudniało mu jednak granie na jego nienaturalnej stronie boiska.

    Dwójka środkowych pomocników wypadła najgorzej spośród całego zespołu. Klich grał bardzo bezpiecznie, zachowawczo. Nie stwarzał różnicy, nie starał się dyktować warunków gry. Zupełna poprawność i ostrożność w grze oczywiście nie jest niczym co zasługuje na naganę. Jednak od faceta, który jest „smyczkiem” w orkiestrze Marcelo Bielsy wymagałbym sporo. Tym bardziej jeśli w Championship strzela 8 bramek i zalicza 7 asyst, jako środkowy pomocnik.

    Krychowiak mimo miejsca w pierwszym składzie Lokomotivu Moskwa wciąż nie jest Krychowiakiem za którym wielu wzdycha. Postawię tezę, że Krychowiak z czasów gry w Sevilli już nie wróci. Nie zawinił nic szczególnego, choć w pierwszej połowie dwukrotnie niemalże podarował Austriakom okazję do wyprowadzenia akcji. Mam wrażenie, że aktualnie Grzegorza Krychowiaka w pierwszym składzie Reprezentacji Polski utrzymuje jego piłkarski profil, aniżeli faktycznie umiejętności lub forma. Reasumując: dwójka środkowych pomocników indywidualnie oceniona jest nienajgorzej, ale bardziej blado wypadają jako duet.

    Zieliński nie spowodował u mnie natłoku myśli. Szukał gry w pierwszej połowie. Pokazał, że można traktować jako kandydaturę na lewe skrzydło w formie bocznego rozgrywającego.

    Przemysław Frankowski wniósł nieco ożywienia, zresztą po raz kolejny w meczach reprezentacji. Ciągle powoduje wrażenie, że nie jest to piłkarz obdarzony wielkimi umiejętnościami, ale jednak z profilem pozwalającym wnieść ożywienie. Wielu z nas nie przeszkadza jeśli wyróżniający się zawodnik  Ekstraklasy dostaje swoje szanse w kadrze, jednocześnie uwiera powołanie dla zawodnika z amerykańskiej MLS. O ile faktycznie się wyróżnia, nie widzę w tym nic złego. In minus jedna strata w końcówce spotkania.

    Największym problemem jest dla mnie wystawienie oceny Kamilowi Grosickiemu. Pierwsza połowa do zapomnienia, po strzałem cudownie obronionym przez Lindnera. Druga część gry już znacznie lepsza. Bardziej aktywny, szukający pojedynków. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że Grosicki w takim meczu powinien „zamknąć” mecz. W pierwszej sytuacji po odegraniu piłki przez Piątka, zdołał uprzedzić go obrońca. Gdyby nie brakło mu zdecydowania miałby piłkę „na nodze” pięć metrów przed linią bramkową. W drugiej sytuacji po dośrodkowaniu z prawego skrzydła nieskutecznie dostawiał głowę. W meczu, kiedy umiejętności rywali są tak bardzo zbliżone, a mecz wyrównany – takie sytuacje muszę być wykorzystywane.

    Tak samo jak ta Krzysztofa Piątka. Nie chciałbym górnolotnie obwieszczać, że sytuacja Piątka po podaniu Lewandowskiego rozwiewa wątpliwości, że Ci zawodnicy mogą grać w duecie. Tego nie wiem. Po prostu wartościowi i inteligentni napastnicy mogą być w duecie realną wartością, nawet jeśli profilem są do siebie zbliżeni. Piątek w przeciwieństwie do Grosickiego bramkę jednak strzelił. Kilkukrotnie był pod grą, współpracował z partnerami. Możemy rozpatrywać jego grę na czynniki pierwsze, ale dał nam szalenie istotne trzy punkty.

    Lewandowski bez sytuacji, ale z wielką jakością gry. W pierwszej połowie dawał sygnał do śmiałej gry, podejmował pojedynki z rywalami. W drugiej połowie często cofał się do wysokości rozgrywającego. Polska Reprezentacja nie zawsze potrzebuje Lewandowskiego goleadora.


    >>> CZYTAJ NA FOOTBAR: JERZY BRZĘCZEK: MILIK ZMAGAŁ SIĘ Z GORĄCZKĄ


    Brzęczkowi wyszło wszystko w tym meczu. Bramkarz nie zawalił. Obrona była skonsolidowana i udało się uniknąć większych błędów. Austriacy nie wykorzystali naszej słabości w środku pola i bardzo słabych pierwszych 30 minut gry. Zmiany, których dokonał (nawet jeśli były niezamierzone) po prostu sprawdziły się. Jestem gotów usprawiedliwić nawet pomysł z Pazdanem w końcówce, kiedy miał zabezpieczać strefę przed polem karnym.

    Truchlałem przed tym meczem. Porażka zmieniałaby tor wydarzeń. Nawet jeśli później udałoby się wygrywać spotkania i finalnie awansować – w tyle głowie ciągle miałbym oblany egzamin w Wiedniu. Zwycięstwo absolutnie nie nobilituje nas do hurraoptymizmu. Pozwala jednak wierzyć, że zjazd po Euro 2016 wreszcie wyhamowuje. W porównaniu do jesieni 2018 wielu zawodników zmieniło swoją sytuację klubową i jest w innym momencie swojej kariery. W dodatku w lecie kilku zdolnych zawodników wyjeżdża zagranicę. Nikt nie zabroni nam marzyć, że eksplozja Piątka nie była przypadkiem. Tego samego Piątka, który rok temu nie był poważnie brany pod uwagę jako postać pierwszej kadry. Po roku daje nam zwycięstwo w wyjazdowym spotkaniu z teoretycznie najsilniejszym rywalem.

     

    fot. pressfocus

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.