Inaki Astiz wypowiedział się programie „Legia ON” na temat swojego pobytu w Legii Warszawa jako piłkarz.
Inaki Astiz przyszedł do Legii Warszawa 1 lipca 2007 roku z Osasuny na zasadzie transferu definitywnego. Potem był wypożyczony do APOEL-u Nikosia (2015-2017). Ogólnie w koszulce „Wojskowych” doświadczony środkowy obrońca rozegrał 260 spotkań, strzelił 9 bramek i zaliczył 5 asyst. Hiszpan grał też w rezerwach klubu ze stolicy, ale to już na koniec kariery. Tam wystąpił w 44 starciach. Z zespołem z Warszawy wywalczył pięć mistrzostw Polski, sześć Pucharów Polski oraz Superpuchar Polski. Obecnie pracuje na stanowisku asystenta trenera Kosty Runjaicia.
W programie „Legia ON” Astiz wypowiedział się na temat swojego transferu do Legii Warszawa, a także o swoich osiągnięciach.
– Nie wahałem się ani sekundy, gdy usłyszałem o zainteresowaniu Legii. Czułem, że mogę osiągnąć sukces i zdobyć wiele trofeów. Cieszę się, że ludzie tak dobrze odbierają mnie jako człowieka oddanego klubowi. Czułem, że trafiła mi się okazja pograć poza domem. To było w tamtym momencie dobre doświadczenie. Miałem myśl w głowie, że muszę to wykorzystać. Taka okazja mogła się przecież nie powtórzyć. Pierwszą bramką zdobyłem w sierpniu 2007 roku. To był bodajże drugi czy trzeci mecz domowy. Piotr Giza dośrodkował z rzutu rożnego, a ja głową skierowałem piłkę do siatki. Wygraliśmy wówczas z Zagłębiem Sosnowiec 5:0. Czułem ogromną radość – powiedział Inaki Astiz w programie „Legia ON”, cytowany przez „Legia.com”.
– Mecz, który wspominam najlepiej? Pierwszy Puchar Polski w Bełchatowie i rywalizacja o to samo trofeum z Lechem Poznań na Stadionie Narodowym. Do tego dodałbym jeszcze przerwaną w Poznaniu konfrontację, która dała nam mistrzostwo Polski. Byliśmy wówczas bardzo zdeterminowani, żeby wygrać trofeum na stadionie rywala – dodał.
– Pierwszy puchar zdobyłem w Bełchatowie. To był trudny rok. W tamtych latach Wisła Kraków zdominowała ligę. Nasza radość była tym większa, że udało nam się pokonać Wiślaków w finale Pucharu Polski, w dodatku w rzutach karnych. Czuliśmy radość, ogromną radość. Jako sztab i piłkarze byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Nigdy wcześniej nie zdobyłem żadnego pucharu, to był bardzo ważny moment – skomentował.
– Pierwsze skojarzenie z drugiego Pucharu – bolące żebra i dużo ludzi na murawie [śmiech]. Trzy dni wcześniej graliśmy mecz z Polonią Warszawa. Otrzymałem cios łokciem w żebro. Czułem ogromny ból. Trenerzy mówili mi, że dostanę środki przeciwbólowe i wszystko będzie dobrze. Pamiętam, że podczas meczu finałowego ledwo mogłem oddychać i musiałem poprosić o zmianę w przerwie. Okazało się później, że żebra były złamane. Co ciekawe – akurat wtedy moja siostra przyleciała z Hiszpanii, aby oglądać ten mecz. Przed ostatnim rzutem karnym wszyscy kibice czekali już na murawie, aby wbiec na boisko. Ten rok przywołuje we mnie świetne wspomnienia – mówił.
– Trzeci Puchar – mecz z Ruchem Chorzów. To było spokojniejsze spotkanie. Mieliśmy przewagę i zdominowaliśmy rywala. W pełni zasłużenie zgarnęliśmy ten tytuł – powiedział.
– Czwarty Puchar – dwumecz ze Śląskiem. Zdecydowanie uważam, że finał powinien być jednym spotkaniem, na neutralnym boisku. Skupiasz wszystkie siły na jeden dzień, koncentrujesz się i wyczekujesz tego jednego momentu. Tak to powinno wyglądać. We Wrocławiu wygraliśmy 2:0, a w drugim spotkaniu nastąpiło kilka rotacji. Musieliśmy myśleć także o lidze, bo walczyliśmy o mistrzostwo Polski. Koniec końców – mimo domowej porażki 0:1 – najważniejsze było to, że kolejny raz wznieśliśmy puchar – przyznał.
– Piąty Puchar – wspaniałe uczucie. Mieliśmy możliwość grać na takim stadionie, przy takich kibicach. Piłkarz nie może oczekiwać niczego więcej. Istotne było również to, że w tamtym momencie rywalizowały ze sobą dwie najlepsze drużyny w Polsce. Przegrywaliśmy 0:1, ale szybko wyrównał Tomasz Jodłowiec. Po golu na 2:1 Marka Saganowskiego trochę oszaleliśmy. Czuliśmy wsparcie kibiców. Byliśmy zmęczeni, ale przy takim wsparciu organizm może dać jeszcze więcej – zdradził.
– Mecz z Arką Gdynia, szósty Puchar. Nie mogłem niestety zagrać ze względu na drobny uraz. Podjęliśmy decyzję, że ostatecznie opuszczę ten mecz. Walczyliśmy o mistrzostwo Polski, nie mogliśmy aż tak ryzykować. Oglądałem spotkanie z Arką z ławki rezerwowych. To było spokojny mecz, który przebiegał pod nasze dyktando. Kolejna rywalizacja, w której pokazaliśmy siłę. Po meczu wziąłem na murawę swoją córkę, która była trochę przestraszona. Tyle tysięcy kibiców, race i niesamowita atmosfera – ocenił.
– Zacząłem grać w rezerwach Legii, bo uznałem, że jest to najlepsza droga. Decyzja nie była łatwa. Piłkarz często kończy karierę i nie wie, co później ze sobą zrobić. Mieliśmy wiele rozmów w klubie na ten temat. Bardzo fajne było to, że mogłeś uczyć młodych chłopaków i dać im kilka swoich wskazówek. Nieważne czy grałem w pierwszym czy w drugim zespole. Zawsze chciałem dawać z siebie wszystko. Wszystko dla Legii. Dołączenie do drugiego zespołu i rozpoczęcie kariery trenera były dla mnie najlepszymi decyzjami – powiedział.
– Bycie piłkarzem, a bycie trenerem to zupełnie co innego. Piłkarz ma przyjść na trening, pograć półtorej godziny, dbać o formę. Praca trenera jest zupełnie inna. Szkoleniowiec chce dać swoim zawodnikom wszystkie możliwe urządzenia i uwagi, aby podejmowali oni jak najlepsze decyzje. Trener może podpowiedzieć, ale końcową decyzję zawsze podejmuje piłkarz. My chcemy pomóc naszym graczom, aby po prostu mieli jak najłatwiej na boisku. Takie jest nasze zadanie. Na razie nie widzę siebie jako pierwszego trenera Legii. Muszę cały czas łapać doświadczenie i uczyć się od innych ludzi. Mam dookoła świetne osoby. Chcę pracować i wykorzystać ten czas – przyznał.
Źródło: Legia ON, Legia.com