Magazyn Premier League #7



    Za nami siódma kolejka w której nie zawiódł hit pomiędzy Chelsea, a Liverpoolem, ale najwięcej i tak mówi się teraz o Jose Mourinho, po tym jak jego Manchester United ponownie zawiódł. 

    West Ham 3:1 Man United

    Coraz ciemniejsze chmury zbierają się nad Jose Mourinho. Po słabym początku sezonu udało się wygrać trzy razy z rzędu, lecz przyszłość Portugalczyka ponownie stanęła pod znakiem zapytania po fatalnym tygodniu. Remis u siebie z Wolverhampton, narastający konflikt z Paulem Pogbą, odpadnięcie w środku tygodnia z Pucharu Ligi u siebie przeciwko Derby County, a teraz porażka w słabym stylu przeciwko West Ham United. Trudno zrozumieć w ogóle zestawienie jedenastki, jaką Mourinho desygnował na ten mecz, bo z ofensywnych zawodników mieliśmy tylko Romelu Lukaku oraz Anthony'ego Martiala, a aż roiło się od środkowych pomocników, z czego jeden, Scott McTominay zagrał na środku obrony. West Ham natomiast, po kiepskim starcie rozgrywek, powoli łapie wiatr w żagle i od początku odważnie ruszył na niemrawy Manchester. Swojego pierwszego gola strzelił Felipe Anderson, choć dogrywający mu z prawej strony Pablo Zabaleta był w tej akcji na pozycji spalonej. Następnie strzał Andreja Jarmołenki, rykoszet i sytuacja Czerwonych Diabłów przed drugą połową jeszcze się pogorszyła. Kiedy wydawało się, że United po bramce Marcusa Rashforda powalczy chociaż o jeden punkt, Marko Arnautović bez problemu wbiegł pomiędzy fatalnie ustawionych Chrisa Smallinga i wspomnianego McTominaya i załatwił sprawę. Źle dzieje się na Old Trafford i pojawia się pytanie jak dużą cierpliwością wykaże się zarząd wobec złej energii jaką wokół klubu wytworzył ich menadżer.

    CIEKAWOSTKA: 1 – tylko jedno czyste konto w siedmiu ligowych kolejkach zachował David de Gea. Dla porównania, na tym samym etapie w poprzednim sezonie Hiszpan sześć razy schodził z boiska bez straty bramki. 

    Arsenal 2:0 Watford

    Arsenal wygrał 21 meczów z rzędu u siebie z drużynami spoza TOP6, a Watford przegrał 15 z 16 wyjazdowych starć z ekipami z czołówki. Zwycięzca mógł więc być tylko jeden? Niekoniecznie, bo goście dobrze zaczęli sezon i po raz pierwszy przystępowali do starcia z Kanonierami z lepszej od nich pozycji w tabeli. Rzeczywiście, to było wyrównane spotkanie. Można nawet napisać, iż goście częściej atakowali, zwłaszcza w drugiej połowie. Najpierw blisko był Troy Deeney, ale kapitalną paradą w swoim debiucie w Premier League z publicznością na Emirates przywitał się Bernd Leno, który zastąpił kontuzjowanego Petra Cecha. Następnie tuż po wejściu na boisko Isaac Success miał dwie okazje, zwłaszcza może żałować tej, po której podciął piłkę nad niemieckim bramkarzem, ale przeleciała ona centymetry obok słupka. Jak nie strzelasz, to może zrobić to rywal. Tak też było, dwa szybkie ciosy Arsenalu na dziesięć minut przed końcem spotkania i Watford może żałować, że choć walczyli dzielnie, to wracają do siebie bez choćby jednego punktu. A gracze Unaia Emery'ego? Piąte zwycięstwo ligowe z rzędu i powoli sprawdza się to o czym mówili gracze The Gunners, kiedy przejmował ich nowy trener: "on nam kazał na nowo cieszyć się grą." No i się cieszą. Grają z dużym polotem, choć jeszcze sporo jest elementów do poprawy, zwłaszcza w grze defensywnej. 

    CIEKAWOSTKA: 0 – to 11 starcie obu ekip w erze Premier League i nadal nie było remisu (dziewięć zwycięstw Arsenalu i dwa Watfordu).

    Everton 3:0 Fulham

    Reputacja Marco Silvy w Anglii ostatnio zaczęła spadać. Żadnego czystego konta w ostatnich 17 ligowych meczach i tylko dwa zwycięstwa. Przeciwnik na przełamanie przytrafił się jednak idealny, bo przeciwko żadnej drużynie Everton nie ma tak dobrej passy – wygrane wszystkie ligowe mecze u siebie. Do tego fatalna gra Fulham na wyjazdach (brak czystego konta od 22 meczów). A jednak, pierwsza połowa dla gospodarzy była bardzo nerwowa. Dwie dogodne sytuacje mieli goście, najpierw fatalnie przestrzelił Andre Schurrle z dogodnej pozycji, a następnie z ostrego kąta w poprzeczkę trafił Ryan Sessegnon. "W przerwie powiedziałem swoim piłkarzom kilka słów prawdy" – wyjawił Portugalczyk po meczu. Najważniejsze, że podziałało. Co prawda rzutu karnego nie strzelił Gylfi Sigurdsson, ale Islandczyk szybko się zrehabilitował i ładnym strzałem ze skraju pola karnego wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Fulham mogło wyrównać, lecz Luciano Vietto przegrał pojedynek jeden na jeden z Jordanem Pickfordem. Kilka minut później The Toffees podwyższyli prowadzenie, kiedy Cenk Tosun strzelił swoją pierwszą bramkę od kwietnia po idealnym dośrodkowaniu od Theo Walcotta. Gracze Slavisy Jokanovicia po tym ciosie już się nie podnieśli, a w samej końcówce dobił ich Sigurdsson. Na pewno serbski szkoleniowiec beniaminka ma o czym myśleć, natomiast Marco Silva może, przynajmniej na kilka dni, odetchnąć. 

    CIEKAWOSTKA: 18 – Sigurdsson od swego debiutu w angielskiej ekstraklasie ma już 18 trafień po strzałach z dystansu. W tym okresie tylko Philippe Coutinho (19) ma takowych bramek więcej. 

    Huddersfield 0:2 Tottenham

    Jeśli ktoś oglądał tydzień temu wyjazdowe spotkanie Spurs z Brighton, to w sobotę mógł mieć wrażenie, że ogląda powtórkę. Gospodarze mieli swoje sytuacje, lecz to Tottenham grał mądrzej i przede wszystkim skuteczniej. Harry Kane ponownie wykorzystał rzut karny, a do tego wykorzystał dogranie od Kierana Trippiera. Jedyną różnicą było to, że nie stracili bramki. Dla Huddersfield to spore zmartwienie, bo to czwarte spotkanie u siebie z rzędu, kiedy nie mogą trafić do siatki, nie wspominając już o zdobyciu wszystkich trzech punktów. 

    CIEKAWOSTKA: To zawstydzający fakt dla Terierów, bowiem, odkąd awansowali rok temu do Premier League, najwięcej bramek na John Smith's Stadium nie strzelił żaden z ich piłkarzy, a Harry Kane. Napastnikowi Tottenhamu wystarczyły do tego dwa spotkania w których zgromadził cztery bramki. 

    Man City 2:0 Brighton

    Bezwzględne u siebie Man City kontra beznadziejne na wyjazdach Brighton. Nie dość, że ogólnie mało strzelają na terenach rywali, to ostatni raz wygrali takowy mecz prawie rok temu (listopad 2017 na stadionie Swansea). Od początku piłkarze Pepa Guardioli narzucili swoje tempo, a goście rozpaczliwie się bronili. Wytrzymali do 29. minuty, kiedy szybką akcję całego zespołu wykończył Raheem Sterling. W drugiej połowie swoje 15 trafienie w 11 ostatnich meczach na Etihad dorzucił Sergio Aguero i aż dziwne, że mecz skończył się tylko 2-0. 

    CIEKAWOSTKA: 17 – żaden gracz w angielskiej elicie nie zanotował więcej asyst od startu poprzedniej kampanii niż Leroy Sane. 

    Newcastle 0:2 Leicester

    Atmosfera wokół St James' Park jest coraz gęstsza. Brak wygranej na początku sezonu, w tym trzy porażki u siebie plus nieustające głosy krytyki w kierunku właściciela, Mike'a Ashleya. Spotkanie z Leicester miało nieco podbudować morale. Lisy przegrały sześć z siedmiu wyjazdowych meczów, więc można było mieć nadzieję. Początek był niezły, było kilka szans, chociaż brak tzw. "stuprocentowych". Najbliżej chyba było, kiedy Jonjo Shelvey spróbował przelobować Kaspera Schmeichela z własnej połowy. Jednak to goście wyszli na prowadzenie, kiedy po pół godzinie gry sędzia podyktował dyskusyjną jedenastkę którą wykorzystał Jamie Vardy. To nieco podłamało gospodarzy i z każdą minutą na trybunach nawarstwiało się zniecierpliwienie, co negatywnie wpłynęło na piłkarzy, bo w drugiej połowie nie potrafili oddać chociaż jednego celnego strzału. Kiedy Harry Maguire trafił na kwadrans przed końcem, było jasne kto zgarnie trzy punkty. Kibice Srok mają więc coraz więcej zmartwień, bo obok Huddersfield oraz Cardiff, są drużyną, która wciąż w tym sezonie nie poznała smaku zwycięstwa.

    CIEKAWOSTKA: 11 – to już jedenasta porażka Newcastle United u siebie od startu poprzedniego sezonu. Żadna drużyna w tym czasie więcej razy nie schodziła z własnego pola pokonana. 

    Wolverhampton 2:0 Southampton

    O Wolverhampton trochę więcej przeczytacie poniżej w "Plusie kolejki", a Southampton, choć nie zostało uznane za "Minus kolejki", to mogłoby zostać skrytykowane za całokształt. Jeśli przy St Mary's Stadium myśleli, że coroczna sprzedaż gwiazd się na nich nie odbije, to się pomylili. Chociażby z zespołami z górnej połowy tabeli nie wygrali od kwietnia 2017 roku. Zresztą fatalnie idzie im z beniaminkami, bo licząc ten mecz z Wolves nie wygrali siódmego takiego starcia. Zresztą ogólnie wygrali tylko cztery z 32 ligowych meczów i strzelili tylko 45 goli w 50 meczach. Zatrudnienie Mark Hughesa niewiele zmieniło, bo z możliwych 45 punktów zdobyli 13, a w tym sezonie wygrali jeden z siedmiu meczów. Przed pierwszym gwizdkiem były trener Stoke dostał pochwały, że zdecydował się wreszcie na grę dwoma napastnikami i dwoma ofensywnie usposobionymi skrzydłowymi, zamiast, tak jak w poprzednich meczach, zagęścić środek pola i wystawić do tego trzech środkowych obrońców, jednak to i tak nie przyniosło skutku. Wolves siódmy mecz z rzędu wystawili tą samą jedenastkę i siódmy raz po powrocie do Premier League nie zeszli poniżej poziomu. Pierwsza połowa była wyrównana, ale z czasem gospodarze przejmowali kontrolę, aż w końcu dwie akcje z prawej strony dały zwycięstwo. 

    CIEKAWOSTKA: 94 – tyle sekund zajęło Ivanowi Cavaleiro zdobycie bramki w swoim debiucie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii. Wcześniej portugalski skrzydłowy nie grał, bo zmagał się z urazem pleców. 

    Chelsea 1:1 Liverpool

    Mecz zwycięzcy nie wyłonił, lecz obaj menadżerowie po meczu z uśmiechem podali sobie ręce. Jurgen Klopp był zadowolony, bo "trzeba szanować punkt zdobyty na tak trudnym terenie", z kolei Mauricio Sarri cieszył się, że "moja drużyna jest bliżej poziomem do Liverpoolu niż myślałem i może powalczymy z nimi o tytuł już w tym roku." Rzeczywiście mało kto się spodziewał, iż efekty pracy byłego szkoleniowca Napoli będą widoczne już po kilku tygodniach. Tempo zmagań było godne dwóch niepokonanych jak dotąd ekip, a jako pierwszy dał o sobie znać ten, który obecnie jest w najwyższej formie, czyli Eden Hazard. Natomiast w Liverpoolu zawiódł ten, na którego najbardziej liczono, czyli Mohamed Salah. Reprezentant Egiptu miał swoje okazje, ale gdzieś uleciała jego pewność siebie, którą imponował pod bramką rywala w minionej kampanii. Ostatecznie wyrównanie w samej końcówce dał gościom kapitalnym strzałem z dystansu Daniel Sturridge. 

    CIEKAWOSTKA: 2 – The Reds w ostatnich 13 ligowych potyczkach stracili tylko dwa gole w pierwszych połowach, oba na Stamford Bridge. 

    Cardiff 1:2 Burnley

    Jeśli ktoś w niedzielę włączył telewizor i miał nadzieję na jakieś dwa ciekawe mecze Premier League, to nie dość, że był jeden, to jeszcze trafił na spotkanie Cardiff – Burnley. Cóż, lepszy rydz niż nic. Pierwsze 45 minut jednak potwierdziło najgorsze przewidywania – ładnej piłki, składnych akcji, ani bramek nie zobaczyliśmy. Po przerwie było lepiej, bo już na początku Johann Berg Gudmundsson wyprowadził Burnley na prowadzenie. Gospodarze wzięli się wtedy do roboty i zasłużenie doprowadzili do wyrównania za sprawą Josha Murphy'ego. Kiedy wydawało się, że to właśnie Cardiff jest bliższe zwycięstwa, wspomniany Gudmundsson dostał znakomite podanie od Ashleya Westwooda na wolne pole, zgrał do Sama Vokesa, a walijski napastnik strzelił bramkę przeciwko walijskiej ekipie. Drugi raz beniaminkowi nie udało się wyrównać, więc podopieczni Seana Dyche'a po serii 10 meczów bez zwycięstwa wygrali drugi raz z rzędu, podczas gdy Cardiff wciąż czeka na pierwsze trzy punkty w bieżącej kampanii. 

    CIEKAWOSTKA: 23 – Callum Paterson pobił trwający 15 lat rekord w Premier League pod względem wygranych pojedynków powietrznych w jednym meczu. 

    Bournemouth 2:1 Crystal Palace

    Przez pierwsze trzy sezony w elicie celem Eddiego Howe'a było utrzymanie się w niej bez większych nerwów. Teraz młody szkoleniowiec Wisienek ma powoli apetyt na coraz więcej i początek tego sezonu to potwierdza. Właśnie po spotkaniu z Crystal Palace widzi swój zespół na siódmym miejscu w tabeli. Sam podkreśla, że w drużynie ma przede wszystkim graczy, którzy w każdej chwili potrafią niesamowicie przyspieszyć i stwarzają zagrożenie niezależnie przeciwko komu grają. Tak też było w poniedziałkowy wieczór, kiedy już w pierwszych minutach do siatki trafił David Brooks. Następnie trochę się gospodarze rozluźnili przez co do głosu zaczęli dochodzić przyjezdni z południowego Londynu. To się skończyło bramką wyrównującą, aczkolwiek została ona zdobyta z metrowego spalonego. Do końca drugiej połowy oglądaliśmy otwarte spotkanie z minimalną przewagą Bournemouth i to właśnie oni po rzucie karnym, kiedy to Mamadou Sakho zupełnie bezsensownie zdzielił łokciem Jeffersona Lermę, przechylili szalę zwycięstwa na własną korzyść. 

    CIEKAWOSTKA: 6 – od startu poprzedniego sezonu tylko Marcos Alonso (8) z obrońców strzelił więcej bramek niż Patrick van Aanholt.

    >Obserwuj autora na Twitterze<

    PLUS KOLEJKI: Wolverhampton

    Wygląda na to, że rośnie nam najlepszy beniaminek w angielskiej ekstraklasie od lat. Ktoś napisze, że dużo im łatwiej, kiedy mają za sobą Jorge'a Mendesa, a chińscy właściciele pompują pieniądze. Ale Fulham wydało jeszcze więcej, a ma spore braki i popełnia wiele błędów. Wilki z kolei są świetnie zorganizowane i to nie przypadek, że urwali punkty obu klubom z Manchesteru i z siedmiu rozegranych kolejek przegrali tylko jedną. Zwykle, kiedy nowy zespół notuje imponujący start, zaraz pojawiają się głosy, że "na pewno osłabną", lecz w tym przypadku coraz więcej ekspertów jest przekonana, że skończą ligę w górnej części tabeli. Ekipy z TOP6 póki co nie muszą ich się obawiać, ale chińscy właściciele są na tyle zdeterminowani, iż według ich planu, siedem lat zajmie im droga do zdobycia tytułu mistrzowskiego. 

    MINUS KOLEJKI: Cardiff, Huddersfield & Newcastle

    Trzeci raz w erze Premier League zdarzyło się, że trzy drużyny nie wygrały żadnego z pierwszych siedmiu ligowych kolejek. Cardiff to drużyna złożona z piłkarzy Championship i o ile ligę niżej do osiągnięcia celu wystarczyła dyscyplina taktyczna i konsekwentne zdobywanie punktów, o tyle w najwyższej klasie rozgrywkowej potrzeba trochę więcej umiejętności czysto piłkarskich. Huddersfield cudem utrzymało się rok temu w lidze punktując głównie na fali entuzjazmu związanej z niespodziewanym awansem. Teraz jednak wrócili na ziemię i wyniki są takie jakich się spodziewano, choć można współczuć ich fanom, bo nawet na swoim boisku nie są w stanie strzelić choćby jednej bramki. To dopiero początek października, lecz mocno się zdziwię, jeśli którakolwiek z tych dwóch ekip nie spadnie do Championship. Kto będzie trzecim spadkowiczem? Może właśnie Newcastle? O nich kilka zdań poniżej. 

    KONTROWERSJA KOLEJKI: Mike Ashley

    Dlaczego niby właściciel klubu miałby zostać kontrowersją kolejki? Ponieważ jest znienawidzony przez kibiców Newcastle. Przez cały rok omijał stadion swego klubu, a teraz nagle wpadł obejrzeć mecz. Sroki przegrały czwarty raz z rzędu u siebie i łącznie 11 raz od początku ubiegłego sezonu. Na 36 ostatnich punktów do zdobycia, zdobyli pięć. Duża baza fanów, świetny stadion, znakomity menadżer, a jednak coś idzie nie tak. Fani nie mają wątpliwości, że rozwój klubu blokuje właśnie Ashley. Klub przejął 10 lat temu, a mimo to nie pobił rekordu transferowego ustanowionego w 2005 roku (15 milionów za Michaela Owena). Benitezowi obiecał wydać wszystko, co zarobi na transferach, a potem się okazało, że Sroki jako jedyna drużyna zanotowała zysk netto z transferów minionego lata, a hiszpański taktyk rozkładał ręce z bezradności i odmówił podpisania nowego kontraktu podczas gdy obecny wygasa za dziewięć miesięcy. Fani podczas meczu z Leicester City śpiewali: "wstań, jeśli nienawidzisz Ashleya", a co on na to? Skwitował to uśmieszkiem kiedy pokazała go kamera. Ale drugiego dnia wpadł na wspaniały pomysł! Zaprosił całą drużynę na obiad, który ma na celu polepszyć harmonię w zespole, a co za tym idzie – również wyniki. Za tydzień idealna okazja, bo Sroki jadą na Old Trafford…

    "11" KOLEJKI: Hart – Walker, David Luiz, Maguire, Rose – Sterling, Sigurdsson, Noble, Hazard – Arnautović, Kane. 

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.