Lech Poznań wysłał właśnie wiadomość do Utrechtu, że w czwartek będzie ich czekać bardzo ciężki mecz. Poznaniacy wreszcie na fali i to w dobrym stylu. Tymczasem Arkowcy postanowili użyć taktyki zasłony dymnej przed meczem z FC Midtjylland, usypiając swym dzisiejszym meczem czujność Duńczyków. A jedyna polska ekipa, która do tej pory pożegnała się z pucharami jest już jedyną ekipą w tym sezonie z kompletem punktów. Zapraszam na niedzielną relację z Ekstraklasy.
Wisła Płock przyjechała…poleżeć na plaży w Gdyni
Po dobrym, czwartkowym meczu, wielu zastanawiało się jak poradzi sobie Arka w lidze, godząc mecze w europejskich pucharach. Rywal niby nie z najwyższej półki, bo Wisła Płock, ale w zeszłym sezonie ekipie z Gdyni ani razu nie udało im się z nimi wygrać. Ale trener Leszek Ojrzyński przecież nie będzie się przejmować zbytnio takim spotkaniem, skoro w czwartek arcyważny mecz w Danii. Dlatego dał też odpocząć kilku czołowym piłkarzom jak Marcus, Socha i Sołdecki. Oczywiście lekko rezerwowy skład oraz możliwość występowania w Gdyni "choroby europejskich pucharów" musiała podziałać na wyobraźnie selekcjonera i piłkarzy z Płocka. I rzeczywiście na początku wydawało się, że Wisła poszuka swojej szansy, gdyż bardzo szybko otworzyli wynik meczu. A konkretnie Byrtek, który po strzale głową pokonał Steinborsa. I wydawało się już, że ten mecz będzie ciekawy, ale dalsza gra Wisły leżała… i to dosłownie. Praktycznie co kilka minut któryś z piłkarzy "Nafciarzy' pokładał się na boisku. Rozumiem, że była ładna pogoda, że Gdynia, że plaża niedaleko, ale bez przesady, na takie rzeczy to po meczu. A co w obozie gdynian? Festiwal nieskuteczności ofensywnej, naprawdę dziś słabo to wyglądało. Łatwiej wchodziło się w pole karne duńczyków, niż wiślakom. Ale cóż… nie na darmo jest to najlepsza liga świata. A próbowali na wszystkie sposoby, głównie napędzony Kun oraz będący w dobrej dyspozycji Piesio. Walczyli o każdą możliwą piłkę w ataku i raz to przyniosło efekt, kiedy Jurado poszedł za piłką, został stratowany w polu karnym przez Kiełpina. Sędzia wskazał na wapno, a tam pewnie poradził sobie Marcin Warcholak. Co prawda Kiełpin wyczuł intencję defensora Arki, ale musiałbym mieć kilka dodatkowych centymetrów by sięgnąć ta piłkę. Gol przed przerwą mógł tylko przynieść nam ciekawszą drugą połowę. Ale nie przyniósł. Wisła nie robiła nic, by zaatakować bramkę rywali, kontynuując swoje leżenie na murawie, gospodarze dalej sobie nie radzili w ataku, a symbolem tego był wprowadzony po przerwie Michał Żebrakowski. Serio, chłopak ma dobre warunki fizyczne (1.93 m wzrostu), a nie wygrał bodajże żadnego pojedynku główkowego. Co gorsza, lepiej w grze głową radzili sobie znacznie niżsi Siemaszko czy Kun, którzy nie mierzą nawet 1.7 m. Ostatecznie 1:1, które może cieszyć Wisłę, która dosłownie mogła … paść na murawę po tym remisie z małej satysfakcji, dla Arkowców taki wynik były marzeniem z pewnością w czwartek, ale nawet w Ekstraklasie trzeba go brać w ciemno.
Zaczarowana Jaga
Termalica grała lepiej, Jaga wygrała. Górnik grał dobrze, Jaga wygrała. Pogoń miała więcej okazji, Jaga swoją wykorzystała i wygrała. Doprawdy dziwna jest ta Jagiellonia w tym sezonie. Niby nie grają nic wielkiego, a jednak wygrywają. I są liderami co ważne, jako jedyni z kompletem punktów. Możesz grać całe 90 minut dobrze, a na koniec wygrywa Jaga. Bo na razie zawsze do tej pory rywale na boisku prezentowali się lepiej od ekipy Ireneusza Mamrota, prócz jednego elementu. Skuteczności. Nie wiem czy to Kelemen użył jakiś czarów czy może przed meczem straszy napastników rywali, że coś im zrobi jak strzelą – choć to by oznaczało, że Angulo raczej by nie wyszedł we wczorajszym meczu z Wisłą. Bądź, co bądź to co Pogoń wyprawiała, aż prosiło się by piłka wpadła do siatki. Ile to prób mieli, czy to z akcji środkiem, czy to z boku boiska. Ale za każdym razem pech. Dobre zawody rozgrywał rumuński, boczny obrońca, Rapa. Mógł on mieć spokojnie ze dwie, trzy asysty. Lecz zawsze coś stało na przeszkodzie obsłużonym przez niego kolegom. Albo to słupek albo to obok bramki. Czasami wydawało się, że ktoś czuwa nad piłkarzami Jagiellonii. Oni sami by pewnie uznali, że to Runje, który wybił piłkę zmierzającą do pustej bramki z niemalże linii bramkowej. Piłkarze Mamrota do prawie końca spotkania nie zrobili nic, by wygrać. Ale zrobił to dla nich Fojut. Możesz rozegrać bardzo dobry mecz, ale na sam jego koniec przytrafi Ci się taki błąd, który zniweczy wszelkie plany, a ciebie samego ośmieszy. To właśnie spotkało doświadczonego defensora "Portowców". Ktoś pamięta zachowanie Sobiera w meczu ze Śląskiem, kiedy "zabawił" się na własnej połowie, po czym stracił piłkę na rzecz rywali. Podobnie zrobił Fojut, piłkę przejął Sheridan i w sytuacji sam na sam pokonał Załuskę, dzięki czemu to Jaga mogła się cieszyć, szczęśliwie, z kompletu punktów. I jak tu nie kochać Lotto Ekstraklasy.
Utrecht, strzeż się!
Ekipa budowlana Lech Poznań pod kierownictwem inżyniera Nenada Bjelicy dostał zlecenie, by zburzyć wieżowiec Piast Gliwice. Z tego zadania ekipa wywiązała się na piątkę. Choć na początku łatwo nie było. Początek wskazywał raczej, że to Piastowi bliżej do strzelenia gola. Zmasowany atak od początku spotkania na bramkę Buricia. Efekt? Żaden. Nie ma bramek. A na nie przyszło poczekać dopiero do 40 minuty. Tyle, że wtedy to maszyna poznańska się rozkręciła na dobre. Dobrym wejściem w owej minucie popisał się Jóźwiak, który padł w polu karnym po kontakcie z obrońcą. Sędzia wskazał na 11 metr. Do piłki podszedł Nicki Bille Nielsen i choć jego intencje zostały wyczute przez Rusova, to jednak strzał przełamał jego ręce i piłka wylądowała ostatecznie w siatce. Jeszcze przed przerwą Lech strzelił drugiego gola. Gajos świetnie wypuścił na boku Makuszewskiego, który wszedł w pole karne i stał się drugim katem dla rąk Rusova, a piłka ponownie zatrzepotała w siatce. I kto by się takiego prowadzenia spodziewał wcześniej? Niewielu, a przynajmniej nie przed przerwą, bo do pierwszego gola Lech grał słabo. Po przerwie to Kolejorz tym razem mocno ruszył w ofensywie. Lokomotywa napędzała się z minuty na minutę i co chwila powodowała dodatkowe litry potu na czole goalkeepera gości. Ale spokojnie. Czego miał się obawiać? Nielsena, któremu wyraźnie brakuje zimnej krwi albo szczęścia przy wykańczaniu akcji? Swoją drogą, tej drugiej cechy może pozazdrościć Barisiciowi. To chyba jeden z bardziej przypadkowych goli w Ekstraklasie. Piłka po dośrodkowaniu Vassiljeva trafiła pod głowę Koruna. Nie wiem do końca czy chciał on zgrywać do Chorwata czy strzelać na bramkę, w każdym razie piłka odbiła się od napastnika Piasta, myląc tym samym Buricia. Niespodziewanie Piast osiągnął kontakt, choć to oni tym razem grali beznadziejnie. Było sporo czasu, tą stratę jednej bramki można było fajnie wykorzystać. Ale po co? Zamiast tego na boisko wszedł Gytkjaer, zastępujący Nielsena. Oj Nicki mógłby się na treningach pouczyć trochę od swego rodaka. Ten perfekcyjnie wykańczał swoje sytuacje, przede wszystkim wiedział gdzie wsadzić nogę po dośrodkowaniach z prawej strony czy to swojego sąsiada ze Szewcji Barkrotha czy Roberta Gumnego. Między golami Duńczyka strzelił jeszcze ostatnio będący w dobrej formie Trałka. Po dograniu Situma w pole karne Łukasz miał na tyle sporo wolnej przestrzeni, że mógł spokojnie się na początku pogubić z piłką, a potem oddać perfekcyjny strzał w róg bramki. Koniec końców Lech wygrał 5:1 i to nie jest dobra wiadomość dla Utrechtu, który przyjedzie grać na Bułgarską w czwartek. Oj macie się o co bać, Holendrzy!
Fot. Pressfocus