Derby Mazowsza dla Legii. Wojskowi o krok za liderem

    Po wczorajszej wygranej gdańskiej Lechii ich przewaga nad stołecznym klubem urosła do 6 oczek, a więc jeśli podopieczni Ricardo Sa Pinto nie chcieli stracić kontaku z Dumą Pomorza musieli wygrać wyjazdowy  mecz z Wisłą Płock. Spotkanie, którego stawką było panowanie na Mazowszu zakończyło się skromnym zwycięstwem 1:0 po bramce „Jędzy”.

    Legia mając na uwadze wygrane spotkanie lidera – Lechii Gdańsk , od początku mocno ruszyła do ataku na bramkę gospodarzy i już pierwsza akcja mogła otworzyć wynik meczu. Świetnym prostopadłym podaniem popisał się Sebastian Szymański, który wypatrzył wychodzącego na czystą pozycję Marko Vesovica. Zawodnik rodem z Czarnogóry próbował dograć jeszcze piłkę do lepiej ustawionego Sandro Kulenovica, ale jego zamiary odczytali powracający defensorzy Wisły i zażegnali niebezpieczeństwo. Był to pierwszy ostrzegawczy sygnał dla „Nafciarzy”. Wraz z upływem czasu przewaga Legii zarysowywała się coraz mocniej, ale nie znalazło to przełożenia na zagrożenie pod bramką Thomasa Dahne. Dopiero po upływie kwadransa gry zgromadzeni kibice doczekali się kolejnej składnej akcji, niestety dla miejscowych, była to akcja warszawskiego zespołu. Swojego kolegę z zespołu w polu karnym wypatrzył Andre Martins i obsłużył go wrzutką, która wylądowała wprost na głowie aktywnego Marko Vesovica. Tym razem podopiecznym Kibu Vicuni z pomocą przyszedł słupek, który uchronił ich przed stratą bramki. Po upływie 20 minut gry gospodarze w końcu stworzyli sobie sytuację strzelecką, po dośrodkowaniu jednego z piłkarzy Wisły piłka wylądowała na głowie Adama Dźwigały, ale z tym strzałem bez problemu poradził sobie Radosław Majecki. Sytuacja ta jednak nie wpłynęła zbytnio na obraz spotkania, w dalszym ciągu to gracze Sa Pinto byli stroną przeważająca, a płocka Wisła miała kłopoty z zawiązaniem składnych akcji. Legioniści mocno napierali na bramkę Thomasa Dahne , głównie za sprawą długich podań i wrzutek przedostając się pod pole karne. Po jednym z takich dośrodkowań w idealnej sytuacji znalazł się Cafu i tylko chyba on sam wie dlaczego z bliskiej odległości nie umieścił futbolówki w siatce. Przewaga przyjezdnych zarysowywała się z każdą upływającą minutą, ale wynik cały czas pozostawał sprawą otwartą.  Na przerwę oba zespoły schodziły przy bezbramkowym remisie, co z pewnością nie mogło cieszyć ani Sa Pinto, ani jego zawodników.

    Druga połowa spotkania to bliźniacze obrazki, do tych z początku meczu. Znów mocne otwarcie Legionistów,najpierw w polu karnym znalazł się Sandro Kulenović, ale z ostrego kąta nie potrafił pokonać goalkeepera Wisły, a chwilę później Dahne poradził sobie również z dobitką Vesovica. Po upływie 10 minut gry do głosu doszli gospodarze, a dokładniej rzecz biorąc Giorgi Merebashvilii, który łatwo poradził sobie z Michałem Kucharczykiem i mocnym uderzeniem zmusił do sporego wysiłku Radosława Majeckiego. Jak pokazały kolejne minuty, strzał Gruzina to niemal wszystko na co potrafili zdobyć się podopieczni Vicuni. Za to w swoich atakach nie ustawali „Wojskowi”. Najwięcej problemów defensywa Wisły miała z aktywnym tego dnia Marko Vesovica. To właśnie Czarnogórzec w 60 minucie meczu doskonale „nawinął” obrońce gospodarzy i oddał kąsliwy strzał po długim rogu bramki Thomasa Dahne, ale ten spisał się bez zarzutów. Zagrożenie pod bramką „Nafciarzy” rosło z minuty na minutę. W 63 minucie swoją okazję na otwarcie wyniku miał chorwacki snajper – Sandro Kulenović, który w polu karnym ograł zawodnika z Płocka , po czym minimalnie chybił. Obraz gry nie pozostawiał jednak złudzeń, mocno zepchnięta do defensywy drużyna Kibu Vicuni w końcu musiała skapitulować. Stało się to w 65 minucie, kiedy to dośrodkowanie Sebastiana Szymańskiego z rzutu rożnego na gola zamienił Artur Jędrzejczyk. „Jędza” po strzale głową nie dał szans niemieckiemu goalkeeperowi i wyprowadził Legię na prowadzenie. Po zdobytej bramce goście nieco zmniejszyli tempo gry i skupili się na zabezpieczaniu formacji defensywnej. Wydawać by się mogło, że to najwyższy czas aby do ataku ruszyli gospodarze, ale nic takiego nie następowało. Tak samo jak w ciągu pierwszych 45 minut , tak i teraz mieli oni problem z zawiązaniem składnej akcji. Spotkanie toczyło się głównie w środkowej strefie boiska , co było tylko wodą na młyn dla przyjezdnych. Sytuacja ta mogła ulec zmianie  w 80 minucie meczu, kiedy to ze stojącej piłki dośrodkował Dominik Furman. Wychowanek warszawskiej Legii posłał piłkę w pole karne, a ta w sporym zamieszaniu nieznacznie minęła bramkę Radosława Majeckiego. Niemal do końca spotkania obraz gry nie uległ już zmianie, Legia odsuwała zagrożenie od własnej bramki, a gospodarze głowili się jak ugryźć rywala. Mieli do tego jeszcze jedną okazję, kiedy w 86 minucie gracz miejscowych wdarł się w pole karne i posłał futbolówkę na 5 metr od bramki młodego bramkarza Legii, ale na wysokości zadania stanęła defensywa „Wojskowych”. Kibice obu zespołów nie zobaczyli już więcej składnych akcji i stołeczny klub dopisał do swojego dorobku 3 „oczka”.

    Po wygranej w derbach Mazowsza Legia doskakuje do liderującej Lechii Gdańsk na 3 punkty. A już w następnej kolejce na swoim stadionie podejmować będą rozpędzoną Cracovię. Natomiast Wisła pogrążona w kryzysie ma 3 „oczka” przewagi nad znajdującym się w strefie spadkowej Górnikiem Zabrze. W następnej kolejce podopieczni Kibu Vicuni zmierzą się na wyjeździe z „Jagą” i delikatnie rzecz ujmując, nie będą faworytem w tym spotkaniu. Jeśli „Nafciarze” myślą o względnie spokojnym sezonie to czas najwyższy zacząć zdobywać punkty. Dla drużyny z Płocka było to 6 spotkanie bez zwycięstwa, licząc mecz w Pucharze Polski , a ich sytuacja w ligowej tabeli i terminarz nie napawa optymizmem.

    Maciej Markiewicz

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.