Co by pan zrobił gdyby Morata wykorzystał sytuację, którą miał tuż po tym jak wyrównaliście? – takie pytanie padło na pomeczowej konferencji prasowej w stronę Wengera. „Może poszedłbym do domu i popełnił samobójstwo. Byłem tego bardzo blisko”. Odpowiedź managera Arsenalu nie pozostawia złudzeń. To nie był zwykły ligowy mecz piłkarski. To były największe z londyńskich derbów. Pełne zwrotów akcji, fantastycznych interwencji bramkarzy, zmarnowanych sytuacji i dramaturgii. Arsenal zremisował z Chelsea 2:2, a kibice obejrzeli kawał świetnego futbolu.
Zwycięstwo Chelsea na The Emirates uczyniłoby The Blues pierwszym gościem, który we wszystkich rozgrywkach wygrał sześć meczów na stadionie Arsenalu. Kanonierzy natomiast od porażki u siebie z Manchesterem United zagrali pięć meczów z czego wygrali tylko jeden, a pozostałe cztery zremisowali. Remis z Chelsea był więc kolejnym do kolekcji. Podopieczni Conte mocno liczyli na dobrą współpracę Moraty z Azpilicuetą. Dlaczego? To bardzo proste. Morata strzelił w tym sezonie dziesięć goli. Przy sześciu z nich asystę zaliczał Azpilicueta, a to czyni obu panów najskuteczniejszą parą w Premier League. Jeśli obrońca Chelsea jeszcze trzy razy wyłoży asystę Moracie wówczas obaj Hiszpanie zrównają się z rekordem, który został ustanowiony w sezonie 1995/1996. Wówczas dla Blackburn Rovers asystował Mike Newell, a strzelał Alan Sherarer. Swój super duet w tamtym sezonie miał też Liverpool gdzie Stan Collymore wykładał piłki Robbiemu Fowlerowi.
Jedni i drudzy od samego początku wysyłali sygnały, że mają zamiar stworzyć kibicom fantastyczne widowisko. Za robotę przede wszystkim wzięli się bramkarze, którzy byli głównymi bohaterami pierwszej i początku drugiej połowy. Nie minęło nawet piętnaście minut, a kibice zobaczyli już strzał Sancheza który w kapitalny sposób obronił Courtois po czym piłka odbiła się od obu słupków i wróciła do rąk bramkarza Chelsea. Belg cieszył się z tej interwencji równie mocno jak napastnik który strzela gola i miał do tego pełne prawo. Dosłownie chwilę później fatalny błąd popełnia Chambers. Piłkę przejmuje Morata i wychodzi sam na sam z Cechem po czym fatalnie pudłuje. To był początek festiwalu zmarnowanych przez Hiszpana okazji. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem bezbramkowym, ale kibice i tak mogli być zadowoleni. Mecz toczył się w szybkim, żywym tempie. Zabrakło w zasadzie tylko goli.
Od początku drugiej połowy mocniej zaatakowali piłkarze Chelsea. Dzięki temu już w pięćdziesiątej minucie Petr Cech pokazał, że bramkarze będą robić wszystko żeby kibice goli nie obejrzeli. Najpierw ładnie obronił strzał Hazarda, który był w zasadzie sam na sam. Konsekwencją tej obrony była wrzutka Bakayoko do Marcosa Alonso, który przeskoczył Bellerina i fantastycznie uderzył głową. Cech nie dał za wygraną i doskonale obronił drugi strzał w przeciągu trzydziestu sekund. Na gola musieliśmy czekać do sześćdziesiątej trzeciej minuty. Holding świetnie znalazł w polu karnym Wilshera, który huknął bez zastanowienia. Tego strzału Courtois nie miał szans obronić. CZTERY minuty (przypadek? :-)) trwała radość Arsenalu z prowadzenia. W polu karnym Bellerin kopnął Hazarda i sędzia bez wahania gwizdnął rzut karny. Zawodnicy Arsenalu nie chcieli pogodzić się z tą decyzją przez co Ozil otrzymał żółtą kartkę. W mojej opinii karny podyktowany słusznie. Hazard pierwszy kopnął piłkę po czym oberwał od Bellerina w „achillesa”. Do wykonania karnego podszedł sam poszkodowany i – jak zwykle – nie pomylił się. To był setny gol, którego Hazard zafundował Chelsea w Premier League. Słowo zafundował oznacza zarówno gole jak i asysty. Belg strzelił dla Chelsea 63 bramki i zaliczył 37 asyst. Niesamowite osiągnięcie.
Później mecz się nieco uspokoił. Kolejną świetną sytuację zmarnował Morata. Nie pomylił się jednak w 84 minucie. Po prawej stronie Zappacosta w dziecinny sposób ograł Maitlanda – Nilesa i wstrzelił piłkę mocno w pole karne. Tam stał Mustafi… No właśnie, stał. Wtedy zza jego pleców wyskoczył Morata i pokonał bezradnego Cecha. Szkoda w tej sytuacji młodego Maitlanda – Nilesa, który grał naprawdę świetne spotkanie i był obok Wilshera, Sancheza i Xhaki wyróżniającym się zawodnikiem Kanonierów. Przy akcji Zappacosty zabrakło po prostu cwaniactwa i doświadczenia. To jednak nie zmienia faktu, że Arsenal z młodego Nilesa będzie miał jeszcze sporo radości. Tak samo zresztą z Wilshera, którego wielu już spisało na straty, a ten wczoraj ciągnął grę Kanonierów. Jeśli trzeba było to przyspieszał lub zwalniał. Sporo biegał i przede wszystkim strzelił gola. Pierwszego w Premier League od 24 maja 2015 roku. Mam nadzieję, że to sygnał, że Jackie wraca do poważnego grania. Zbyt dużo czasu już zmarnował.
Arsenal ze swojego prowadzenia cieszył się cztery minuty. Chelsea prowadziła przez minut osiem. Po strzeleniu gola na 1:2 The Blues cofnęli się całkowicie. Arsenal cały czas szukał okazji do wyrównania. W 88 minucie przepięknego gola mógł strzelić Mustafi. Piłka spadała na szesnasty metr, a obrońca Arsenalu świetnie złożył się do strzału z woleja, który ostatecznie został zablokowany. W 92 minucie do piłki w okolicach szesnastego metra dopadł Bellerin i ładnym, mierzonym strzałem skierował ją do bramki. 2:2 i każdy myślał, że to już koniec. Na boisku jednak nikt nie zamierzał kończyć. Chelsea natychmiast rzuciła się na Arsenal co poskutkowało sytuacją w której oko w oko z Cechem znów stanął Morata. Problem w tym, że zamiast zapewnić Chelsea trzy punkty, spanikował i strzelił prosto w Cecha. Odbita piłka trafiła do Zappacosty, którego potężny strzał wylądował na poprzeczce. Chwilę później sędzia zakończył to spotkanie.
Jak widać w statystykach to Arsenal był w tym meczu stroną przeważającą. Tak jak w meczu z Manchesterem United, gdzie Arsenal przeważał, a mimo to przegrał tak i tym razem nie zdobył kompletu punktów. W meczu z The Blues wyraźny był brak Laurenta Kościelnego. Rob Holding to jednak nie ten poziom. Grał niepewnie, sporo faulował i na samym końcu przepuścił piłkę, która leciała do Moraty i tylko nieudolności przeciwnika zawdzięcza to, że nie stał się winnym porażki. Zaliczył ładną asystę, ale jego rozlicza się przede wszystkim z gry w obronie. Jeśli chodzi o Chelsea to myślę, że Conte zabrakło trochę odwagi. Po zdobyciu gola na 1:2 cofnął się chyba trochę za głęboko przez co praktycznie każda druga piłka padała łupem piłkarzy Arsenalu.
Remis nie zadowala ani jednych ani drugich. Chelsea traci teraz punkt do drugiego Manchesteru United i ma już tylko dwa punkty przewagi na Liverpoolem. Szósty Arsenal z kolei dał się wyprzedzić Tottenhamowi i traci do niego punkt. Siódme Burnley traci do Kanonierów już pięć punktów. Najbardziej z takiego układu zadowolony jest zapewne Pep Guardiola i jego Citizens. Nie dość, że grają do bólu skutecznie to jeszcze przeciwnicy nie są zbyt chętni żeby chociaż spróbować gonić ich w tabeli. Piętnaście punktów przewagi City nad resztą stawki daje wyraźny sygnał: „My już się tronem zajmiemy. Wy się bawcie i walczcie o drugie miejsce”. Z jednej strony fajnie byłoby zobaczyć jeszcze emocje w walce o tytuł mistrza Anglii. Z drugiej jednak City grają tak, że już teraz możemy powiedzieć, że na ten tytuł po prostu zasługują.