Carlo Ancelotti, Ronald Koeman, Frank de Boer, czy Maciej Skorża… lista jest długa.
Co łączy tych wymienionych powyżej dżentelmenów?
Oczywiście, mogliby powiedzieć za reprezentacją Polski: „Łączy nas piłka”. Ale traktując temat tak całkiem serio, wszyscy czterej są trenerami, którzy to w niedługim okresie stracili swoje klubowe stołki. Dlaczego? Zapraszam do lektury.
Każdy piłkarski klub to nie organizacja non-profit, a niejako „przedsiębiorstwo produkcyjne” nastawione na wynik. Z podstaw ekonomii możemy się dowiedzieć, że głównym celem firmy jest nie zysk, a przetrwanie na rynku. Nie sprawdza się to jednak na sportowym poletku, gdyż włodarze klubów naciskają przede wszystkim na rezultat. W dodatku, tylko taki, który przyniesie im odpowiednio duże zyski. Oczekiwania te przede wszystkim trafiają na stół podczas negocjacji przy pospisywaniu kontraktu ze szkoleniowcem pierwszej drużyny. Odtąd w jego rękach pozostawać będzie realizacja wcześniejszych założeń. Często nierealnych, zbyt wygórowanych wobec tak krótkiego czasu, a czasem odpowiednio przemyślanych i uwzględniających zdanie osoby, która za chwilę obejmie rolę trenera. Jak to naprawdę jest z tymi zwolnieniami menadżerów? Czy istnieje w języku zarządzających klubami sformułowanie „druga szansa”? Czy szkoleniowcy sami są temu winni? Czy może to trend dzisiejszego społeczeństwa, które upajające się konsumpcjonizmem płacąc za bilety, czy transmisje oczkują natychmiastowego efektu, zawsze najwyższego poziomu nie tolerując przy tym choćby najmniejszego potknięcia swoich ulubieńców? Spróbujmy dzisiaj razem odpowiedzieć sobie na te pytania i zdiagnozować to zagadnienie.
Jak to bywa przy tak zawiłej problematyce, czynników wpływających oraz rozwiązań, które można wywnioskować jest wiele. Nie możemy przyłożyć linijki i powiedzieć: „to jest odpowiednia miara”. Myślę, że zgodzicie się ze mną, że najlepiej człowiek uczy się na przykładach, a takich mamy wiele i to różnorodnych. Wśród nich zachodzi pewna powtarzalność, którą możemy sformułować jako kilka kategorii. Poniżej możecie rzucić okiem na moje propozycje. Oczywiście, lista nie jest zamknięta, dlatego zapraszam również do dyskusji pod artykułem, abyśmy mogli ubogacić się wzajemnie w myśl: „Punkt patrzenia zależy od punktu siedzenia”.
DOŚCIGNĄĆ LEGENDĘ
W futbolu mamy takie historie, że pomimo dynamicznych zmian, czy presji wyniku, można odnieść wrażenie, że dla niektórych czas się zatrzymał. Dokładnie tak było z Sir Alexem Fergusonem, który trenował Manchester United od (uwaga!) roku 1986 przez kolejne 27 lat. Kto mógłby się z nim równać we współczesnej piłce? Powoli dogania go Arsene Wenger, który ma na swoim koncie nieco ponad dwie dekady spędzone w Londynie. Patrząc na aktualną sytuację ciężko wymienić nawet na palcach jednej ręki tego typu przykłady. Oczywiście, szkocki menadżer nie bez powodu cieszył się tak dużym zaufaniem, gdyż dał klubowi 13 razy tytuł Mistrza Anglii, czy dwukrotne zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Niemniej jednak w założeniu była to perspektywa długofalowej współpracy. Nie była to droga usłana samymi sukcesami, zdarzały się momenty kryzysowe, ale było wiadomo, że cięższe chwile mają służyć oczyszczeniu, by wyjść z nich odnowionym i jeszcze mocniejszym. Kolejną osobą, którą bez kompleksów mogłaby aspirować do miana legendy, jest żywa legenda „Królewskich”, czyli Zinedine Zidane. Więcej o nim pisałem w poprzednim artykule, więc kolejny raz w szczegóły nie wchodźmy. Wiemy jedno, gość ma niezwykłą łatwość zdobywania trofeów. Przy odpowiedniej przychylności Florentino Pereza, a taką niewątpliwie ma, może pokusić się o dorównanie do Fergusona.
ZDERZENIE Z BRUTALNĄ RZECZYWISTOŚCIĄ
Współczesny model współpracy na linii trener – włodarze klubu wydaje się być znacząco inny niż ten opisany powyżej. Tutaj wchodzimy w tematy „targetów”, „deadlinów”, efektywności pracy itp. Zupełnie jak w szanującej się międzynarodowej korporacji. I rzeczywiście, dzisiaj instytucja piłkarska staje się maszyną marketingowo-sprzedażową. W te tryby „wsadzani” są szkoleniowcy z oczekiwaniem, że wszystko będzie działać na najwyższym poziomie. O takim podejściu mógł przekonać się Jose Mourinho w Realu Madryt. Pomimo wielu tryumfów jakie odnotował w FC Porto, czy Interze Mediolan, władze „Królewskich” nie dali mu zbyt wiele czasu na zaprezentowanie swojej wizji. Choć w 2017 roku trzy lata spędzone przy Santiago Bernabeu wydają się być wiecznością. Niejeden trener chciałby mieć taki komfort czasowy. Przypadek czterech menadżerów wymienionych zaraz na początku, to działanie o podobnym schemacie. Nie ma wyników – nie ma pracy. W mojej ocenie jednak Carlo Ancelotti oraz Ronald Koeman otrzymali zbyt mały kredyt zaufania. W szczególności Włoch, który prowadził drużynę bez zarzutu. Wystarczyło tylko by Bayern prezentował (chwilową?) słabszą dyspozycję w lidze, a czarę goryczy przelała porażka z PSG w aktualnej edycji UCL. Stało się. Tu z kolei zabraknie nam palców, by wymienić podobne doświadczenia z różnych zakątków Europy. Co do pozostałych, Franka de Boera oraz Macieja Skorży, nie dali oni dostatecznych powodów, aby kontynuować z nimi współpracę. Samo nazwisko nie wystarczy, a takim cieszy(ł) się Holender w świecie, a Polak na rodzimych boiskach Ekstraklasy.
ŚWIATEŁKO W TUNELU
Są jednak takie historie, które w literaturze uchodziłyby za romantyczne. Pozbawione są one bowiem wyłącznie chłodnej kalkulacji i presji, a nie brakuje w nich zdrowego rozsądku oraz przede wszystkim wzorowej współpracy szkoleniowiec – zarząd. Tego typu politykę promuje od lat AS Monaco i Tottenham Londyn. Oba kluby aspirujące do elity europejskich potęg, oba zatrudniające trenerów od 2014 roku. To właśnie, kolejno Leonardo Jardim i Mauricio Pochettino, osoby które wypromowały największą ilość zawodników w ostatnim czasie. Minione okienko transferowe wręcz żywiło się graczami z Księstwa, a selekcjoner reprezentacji Anglii w ciemno sięgał po zawodników z White Hart Lane. W dodatku, oglądając grę obu ekip ma się wrażenie, że to dopiero początek wspaniałej przygody z happy endem. Choć ostatnio AS Monaco przygasło to wierzymy, że to chwilowa zadyszka i jakby nie było przegrupowanie szyków po utracie kilku kluczowych dla drużyny postaci. Oby to światełko w tunelu nam nie gasło, a wręcz przeciwnie coraz bardziej oświetlało futbolową politykę, by dać opór reżimowi filozofii „tu i teraz”. Tego byśmy sobie życzyli! Przy okazji również Adamowi Nawałce, który na dobre zadomowił się w naszej reprezentacji. Czy na długie lata? Czas pokaże.