Od Irlandii do Urugwaju: Artur Boruc kończy reprezentacyjną karierę

    Gdy debiutował w reprezentacji miałem 13 lat i kończyłem szkołę podstawową. Gdy zalewał się łzami po heroicznej walce z Niemcami na MŚ w 2006 roku, znajdowałem się w środku gimnazjalnego etapu i marzyłem o bluzie z jego nazwiskiem. Podczas Euro 2008, takową już posiadałem, a na okolicznym boisku usiłowałem naśladować jego osobliwego "pajacyka", którym ratował nas przed klęską z Austriakami. Wielu z nas – niezależnie od wieku – może wspomnieniami o Borucu, dzielić swoją własną historię. Dla wielu jest postacią kontrowersyjną, ale jedno trzeba mu uczciwie oddać – dla "Biało-Czerwonych" barw poświęcał się bez końca. W tychże barwach, w piątkowym meczu z Urugwajem wystąpi po raz 65.  Wystąpi po raz ostatni…

    Gdy w kwietniu 2004 roku, zmieniał Jerzego Dudka w trakcie towarzyskiego meczu z Irlandią (0:0), miał 24 lata i pewne miejsce w bramce Legii Warszawa. Od tamtego momentu minęło 13 lat. Dla wielu, Boruc powinien czuć się osobą nie do końca spełnioną. Bramkarzem, którego potencjał przewyższa wszelkie osiągnięcia. Nie wygrał Ligi Mistrzów, nie trafił do Arsenalu, Bayernu czy Milanu, a przecież te firmy wymieniało się jako chętne na pozyskanie polskiego golkipera. Wydaje się jednak, że Artur jest w pełni usatysfakcjonowany tym co zdobył. Był mistrzem Polski i Szkocji, zaliczał wspaniałe występy w europejskich pucharach, był z kadrą na trzech wielkich turniejach, grał w Serie A i Premier League. Być może przy odpowiednim splocie okoliczności, Boruc zdobyłby więcej. Ale teraz to wyłącznie gdybanie. Wydarzeniem piątku jest jego pożegnanie z reprezentacją, a więc na tym powinniśmy się skupić. Etap kadry narodowej to dla 37-latka z Siedlec bolesne upadki i spektakularne popisy.

     

    Słabsze chwile zdarzają się każdemu, a tych na szczęście, w reprezentacyjnej karierze Artura było mniej niż momentów, w których spływała na niego lawina pochwał. Jeśli więc mówimy o jego potknięciach to od razu przywołujemy na myśl dwa spotkania: wyjazdowe mecze w eliminacjach MŚ 2010 – ze Słowacją (październik 2008, 1:2) oraz Irlandią Płn (marzec 2009, 2:3). Tamten okres stał pod znakiem sporych zawirowań w prywatnym życiu Boruca, a poza tym był bardzo daleki od choćby przyzwoitej formy, co przekładało się wówczas także na występy w klubie. Pasmo tamtych nieszczęść zaczęło się tuż po Euro 2008, a zapamiętaliśmy jej początek jako tzw "aferę lwowską". Temat alkoholu przewijał się w dyskusjach o naszym bramkarzu bardzo często. Bez względu na to, czy i jak mocno, media przejaskrawiały kolejne doniesienia, musiało się to odbić na psychicznym komforcie Boruca. Są takie momenty kiedy nawet osoby o tak mocnym charakterze jakim pochwalić się może wychowanek Pogonii Siedlce, nie są w stanie wszystkiego udźwignąć. Są momenty kiedy nie sposób rozdzielić życia zawodowego i prywatnego.

     

    Kibice, dziennikarze oraz koledzy po fachu, zapamiętają jednak Boruca z heroicznych interwencji podczas Mundialu w Niemczech i Euro w Austrii oraz Szwajcarii. W obu turniejach nasza reprezentacja dała popis nieudolności. W obu przypadkach, najjaśniejszym punktem zespołu, który takowym był tylko z definicji, był właśnie Boruc. Gdyby nie jego interwencje, blamaż byłby znacznie bardziej upokarzający. Bronił w nieprawdopodobnych sytuacjach, w sobie tylko znany sposób powstrzymując rywali, którzy znajdowali się w wyśmienitych sytuacjach. Kunszt bramkarski i instynkt to jedno. Druga sprawa to niesamowity luz, który jest jedną z jego głównych cech, już od czasów legijnych. Było mnóstwo momentów, w których zdawało się, że układ nerwowy Artura po prostu się wyłącza. Nie zawsze wychodził na tym korzystnie, ale w przynajmniej 8. na 10 przypadków, takie podejście przynosiło zamierzone skutki.

     

    Przyszedł taki czas, że bohater artykułu, musiał dzielić się miejscem w reprezentacyjnej bramce z innymi. Tomkiem Kuszczakiem, Łukaszem Fabiańskim czy Wojtkiem Szczęsnym. Początkowo decydowały o tym czynniki stricte sportowe. Do czasu aż na linii Boruc – Smuda zaczęły się poważne tarcia. Byłemu selekcjonerowi nigdy nie było po drodze z ekslegionistą. Miarka ich gęstniejących relacji przebrała się w październiku 2010 roku. Polacy wracali z amerykańskiego tournee gdzie rozegrali dwa spotkania (z USA, 2:2 i Ekwadorem, 2:2). Boruc pozwolił sobie wypić trochę wina na pokładzie samolotu zmierzającego do Warszawy. Fakt ten, rozsierdził Smudę. Dla pełnego obrazu przypomnijmy fragment wywiadu, który udzielił przyjaciel Artura i uczestnik całego zajścia, Michał Żewłakow (dla "Polska The Times" z kwietnia 2011):

     

    Zakończył Pan już przygodę z kadrą, może Pan szczerze i samokrytycznie opowiedzieć, co się działo na pokładzie tego samolotu?

    – Wracałem na swoje miejsce i zauważyłem, że trener Smuda stoi nad Arturem Borucem i stanowczo mówi, że jest niezadowolony z jego zachowania. Kiedy się zbliżyłem, zapytałem, o co chodzi. Wtedy odniósł się też do mnie. Odparłem, że jedyną osobą w tym gronie, która wygląda na zdenerwowaną i podnosi głos, jest on.

    Piliście alkohol, podrywaliście stewardesy…

    – Nie podrywaliśmy stewardes. Na pewno nie piliśmy wina z buteleczek, jak głosi legenda. Może nie były to ekskluzywne kieliszki, tylko plastikowe, ale jednak kieliszki. Normalna sprawa, dorośli ludzie wracający samolotem, będący po pracy. Rozmawialiśmy z 53-letnią Polką, która mieszka w Indiach i nam o tym kraju opowiadała. Owszem, chodziliśmy po pokładzie, bo nie da się usiedzieć w jednym miejscu przez osiem godzin lotu. Zapewniam, że do żadnych gorszących scen jednak tam nie doszło.

    A może Smudzie chodziło o całokształt podczas wypadu do Ameryki? Najpierw zabalowaliście po pierwszym meczu w Chicago, a później po następnym z Ekwadorem w Montrealu.

    – Po meczu ze Stanami sam poszedłem do trenera i poprosiłem w imieniu drużyny, żeby nas puścił na miasto. Aż byłem zdziwiony, że tak łatwo mi poszło. Udaliśmy się na piwko, następnego dnia grzecznie spotkaliśmy się na śniadanku, wszystko było OK. Po Ekwadorze sam Smuda zdecydował się dać nam czas wolny.

     

    Z perspektywy czasu, wydaje się, że tamta sytuacja była dla Smudy tylko pretekstem, by pozbyć się z reprezentacyjnych szeregów bramkarza, który chadza własnymi ścieżkami, twardo broniąc swojego zdania, będącego świadom swojej pozycji w drużynie. Tamtej jesieni, kariera Artura w kadrze, przeszła w stan zawieszenia. Tym sposobem uciekła mu też szansa walki o grę na polsko – ukraińskim Euro 2012. Wrócił po niespełna trzech latach, gdy selekcjonerem był już Waldemar Fornalik. "Biało-Czerwoni" znajdowali się w trakcie eliminacyjnej kampanii do Mundialu w Brazylii, ale nie było zbyt wielu przesłanek, by sądzić, że misja ta zakończy się sukcesem. Fornalik jednak zdecydowanie postawił na ówczesnego golkipera Southampton i do końca eliminacji, Boruc był postawowym bramkarzem reprezentacji.

     

    O Arturze nie zapomniał także Adam Nawałka, podczas rozsyłania debiutanckich powołań jesienią 2013 roku. W tamtym okresie jednak, Boruc nie był pierwszą opcją. Fabiański i Szczęsny mieli już wypracowaną silną pozycję w kadrze. Trzeba oddać jednak sprawiedliwie, że za każdym razem gdy Artur otrzymywał zaproszenie na zgrupowanie, prezentował pełen profesjonalizm. Nawet jeśli był zmuszony przesiedzieć mecz na ławce, czuł się częścią tego zespołu. To było widać zarówno w jego wypowiedziach jak i migawkach ze zgrupowań publikowanych na You Tube, na związkowym kanale "Łączy Nas Piłka".

     

    Boruc nigdy nie gloryfikował swoich dokonań, nie chełpił się tym co kadrze narodowej od siebie dał. Pamiętacie medialny lincz reprezentacji po fatalnym występie na MŚ 2006? "Mundial jest raz na 4 lata, a my go kompletnie spieprzyliśmy" – to komentarz naszego bramkarza, krótko po zakończeniu turnieju. Choć nikt do niego akurat zarzutów nie miał, podkreślił, że winni tak przykrej sytuacji są oni wszyscy. Zespół. Niech ludzie mówią co chcą, niech zarzucają mu winy, niesłuszne lub nie do końca słuszne. Boruc był i jest wielkim profesjonalistą. Zarówno jego drużynom jak i reprezentacji były potrzebne nie tylko jego umiejętności i doświadczenie, ale także niewątpliwa inteligencja oraz niezwykle mocny charakter. Nie chodzi o to, by wypracować tu przesłodzoną laurkę, ale o to, by wyrazić wdzięczność za te 13 lat i podkreślić, że wierni kibice na zawsze zapamiętają Boruca jako człowieka, który w meczach z "orzełkiem" na sercu, zawsze dawał z siebie 100%. Nawet jeśli media kreowały jego wizerunek jako totalnego lekkoducha, ignorującego swoją pracę. Boruc po prostu jest sobą.

    Na koniec przypomnę zdanie, które nasz bramkarz wypowiedział w rozmowie ze Sport.pl w 2007 roku:

     

    Zdążyłem się przyzwyczaić do pochwał. Kilka pochlebnych zdań w internecie na mój temat to wciąż nie jest powód, abym usiadł na tyłku i się sobą zachwycał. Teraz jeszcze bardziej muszę się pilnować. Łatwiej jest osiągnąć wysoki pułap, niż go utrzymać. Staram się, jak mogę, i jakoś się udaje

     

    Dziękujemy Artur za wszystko! Będzie nam Ciebie brakować w "Biało-Czerwonych" barwach. Twoje występy w kadrze to dla wielu z nas kawał dzieciństwa i młodości. Nie tylko Ty, uronisz jutro łzę… A czy byłem w 100% obiektywny w tych całych opisach?

     

    Pomidor…

     

    fot. pressfocus

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.