blank

    Pomiędzy boiskiem a sceną

    Poznajcie klub, który kontraktuje piłkarzy z angielskich półamatorskich lig, ich trener grał z niesławnym Alim Dią i pewnego razu zabrał trzech fanów na mecz wyjazdowy. Teraz ich celem jest zaistnienie w Lidze Mistrzów!

    Mieszkańcy Kraju Basków nigdy czegoś takiego nie widzieli. Znajdujemy się na neoklasycznym rynku w Bilbao, gdzie pięć osób z Middlesbrough skacze w czapkach szeryfów rodem z Dzikiego Zachodu, przewodząc niemal siedmiuset Szwedom w przerobionej wersji przyśpiewki z Willem Griggiem.

    – The Sheriff’s on fire, your defence is terrified! – krzyczy kwintet z charakterystycznym, grubym akcentem północnej Anglii. Jeden z nich przezwycięża trudności związane z posiadaniem protezy nogi, skacząc dzielnie z pozostałą czwórką. Starsi miejscowi z ciekawością zerkają ze swoich położonych nad rynkiem balkonów, zastanawiając się, co się tam – do cholery – wyprawia.

    Nad tym samym od pewnego czasu mogą zastanawiać się kibice Östersunds. Sześć lat temu klub z dalekiej północy Szwecji grał w czwartej lidze, przyciągając na domowe mecze po 700 sympatyków. Teraz taka liczba przeleciała prawie 2500 kilometrów, żeby zobaczyć ich bohaterów w starciu z Athletikiem Bilbao na 53-tysięcznym stadionie San Mames w Lidze Europy. Jakby tego było mało, potyczka ta ma rozstrzygnąć o pierwszym miejscu w grupie po przygodzie, w której Szwedzi zdążyli już pokonać Galatasaray, odrobić dwubramkową stratę w meczu z PAOK-iem oraz pokonać Herthę Berlin. I tylko wyrównujący gol z 89. minuty pozbawił ich zwycięstwa w pierwszym meczu z Baskami.

    Jak do tego wszystkiego doszło? Wspomniana piątka z Middlesbrough to wskazówka. Cała historia nie wydarzyłaby się bez grupy Anglików, którzy zmagali się z problemami na ojczystej ziemi, lecz potem pomogli Östersunds osiągnąć rzeczy, które wydawały się nierealne.

    Trener pierwszej drużyny, Graham Potter, jest mózgiem całego projektu. A kwintet z północnej Anglii, śpiewający wraz z tłumem Szwedów na rynku, to rodzina i przyjaciele Curtisa Edwardsa, grającego w pomocy Wyspiarza. Po odrzuceniu przez Middlesbrough zawodnik tułał się po klubach zaplecza Football League – Darlington, Thornaby i Spennymoor – zanim trafił do Östersunds. Wśród Szwedów 23-latek znany jest jako „Szeryf”, stąd wspomniane wcześniej czapki fanów. Jego podobizna widnieje też na zrobionych przez jego osobisty fanklub specjalnie na okazję tego wyjazdu. Można by dojść do wniosku, że to uczestnicy wieczoru kawalerskiego, stroje i nastrój są doprawdy żywiołowe.

    – To będzie coś niesamowitego, zobaczyć dzisiaj Curtisa na murawie – mówi jego ojciec Paul, przerywający dla nas intonowanie kolejnych przyśpiewek. – Nie mógł znaleźć klubu w domu, grał w półamatorskich klubach i zastanawiał się, czy nie zająć się czymś innym. Więc przeprowadził się do Szwecji i choć nie zarabia tu kokosów, świetnie sobie poradził. Kilka tygodni temu trafił w domowym meczu z Bilbao. Oglądaliśmy spotkanie w telewizji w domu w Anglii. Razem z jego mamą niesamowicie krzyczeliśmy. Wszystkim dzieciakom, które myślą, żeby odpuścić, mówimy: nigdy się nie poddawajcie. Ten mecz z Athletikiem chcieliśmy zobaczyć na żywo.

    Tak samo jak dziennikarze FourFourTwo.

    „Tańcz albo zmykaj”

    Nie tylko klan Edwardsów jest w nastroju do śpiewania w to słoneczne popołudnie na Plaza Nueva w Bilbao. Daniel Kindberg, prezes Östersunds, intonuje klubową przyśpiewkę, a po sekundzie wspiera do kilkaset gardeł. Ci ludzie czują się niczym w raju, którego nie sądzili kiedykolwiek dostąpić. Kindberg jest człowiekiem, który sprowadził do Östersunds Pottera i przekształcił klub z tworu, który od czasu założenia w 1995 roku tkwił w czwartej lidze, bez żadnej wizji, w zaznaczającą się na mapie Europy siłę.

    Jego historia i metody działania dalekie są od konwencjonalnych. Podpułkownik szwedzkiej armii, brał udział w misjach w strefie walk w Bośni, Kosowie, Libii i Kongo, gdzie widział rzeczy, których wolałby nigdy nie ujrzeć. – Nie możesz uciec od tego, czego doświadczyłeś i wiele z tych rzeczy wciąż leży na moich barkach – słowa Kindberga kontrastują z atmosferą fiesty na rynku. – To jest częścią mnie. To mnie ukształtowało.

    Nasz rozmówca ma za sobą pewne przerażające doświadczenia także z samej Szwecji, jak chociażby porwanie w Sztokholmie. – Byłem porwany kilka razy, ale tak, jeden z przypadków miał miejsce w stolicy – ujawnia. – Prawdopodobnie by mnie zabili, taki był ich cel. Ale mam za sobą szkolenie i wykorzystałem okazję do walki, która nadarzyła się, gdy zatrzymali się na stacji benzynowej. Mocno oberwałem, ale udało mi się uciec w bezpieczniejsze miejsce, a następnie do szpitala.

    Kim byli ci ludzie? – Ma to związek z tym, czym się zajmowałem, kim jestem i co zrobiłem, ale to ściśle tajne – odpowiada tajemniczo 50-latek.

    Po raz pierwszy związał się z klubem w 2005 roku i miał udział w zakontraktowaniu w 2007 roku pierwszego angielskiego trenera w historii klubu, Neila McDonalda, byłego asystenta Sama Allardyce’a. Ale gdy po kadencji Lee Makela Östersunds spadło do czwartej ligi w 2010 roku, Kindberg w przypływie frustracji opuścił zarząd, tylko po to, aby… za jakiś czas usłyszeć pukanie zawodników do drzwi jego domu. – Powiedzieli mi, że mieli naradę i zdecydowali, że powinienem wrócić – wspomina. – I że jeśli nie wrócę, większość z nich odejdzie. Odpowiedziałem: „Hej, to szantaż!”, a oni powiedzieli wprost: „Zgadza się”. Przystałem na to pod warunkiem, że cała reszta zarządu odejdzie, żebyśmy mogli zacząć wszystko od nowa. Musieliśmy zbudować nową tożsamość klubu, zabić kulturę obwiniania się i stworzyć coś, co zachęci ludzi do odwagi – dodaje.

    Sposób, w jaki Kindberg to osiągnął, jest niecodzienny: uznał, że wszyscy zawodnicy powinni wziąć udział w pozasportowych projektach, które zmusiłyby ich do wyjścia ze strefy komfortu i zbudować poczucie jedności, które od tamtego momentu stało się kluczem do sukcesu. Klub zorganizował wystawę sztuki, uformował grupę czytelniczą, a przede wszystkim, zaangażował się w tworzenie publicznych występów. Wśród nich wymienić można chociażby ich wersję „Jeziora łabędziego”, inną sztukę, w której lewy obrońca, Dennis Widgren odgrywał krowę, a także układ taneczny zaprezentowany w telewizji na gali wyboru najlepszego piłkarza Szwecji, z samym

    Zlatanem na widowni. – Kilku chłopaków spotkało go po występie. „Ibra” uważał, że było to bardzo dobre – śmieje się Kindberg. – Na tyle dobre, że wziął nas za profesjonalną grupę taneczną!

    Wszyscy piłkarze muszą brać udział w tego typu przedsięwzięciach. – Mają to zapisane w kontraktach – dodaje prezes, który sam do nich dołącza. – Mieliśmy tylko jeden przypadek, pięć bądź sześć lat temu, gdy zawodnik powiedział: „Jestem piłkarzem. Nie bawię się w teatr”. Odpowiedziałem: „Ale zgodzisz się, że to nie ty decydujesz o metodach treningowych, prawda? Jeśli nie chcesz tego robić, proszę bardzo, ale musisz znaleźć sobie inny klub”. Zapytał: „Czy to znaczy, że jestem zwolniony?”. A ja mu tylko przytaknąłem – wspomina Kindberg.

    – To dla nas metoda treningowa, rozwija nas jako ludzi i ma przełożenie na wyniki na boisku. Niektórzy zarzucają, że to tylko i wyłącznie PR, ale to nieprawda, możecie mi wierzyć. Tańczenie w „Jeziorze łabędzim” wcale nie jest takie przyjemne! To cholernie ciężkie, a mówi to osoba, która przeżyła pewne ciężkie sytuacje w życiu. Ludzie twierdzą, że piłkarze to samce alfa, ale doprawdy, jeśli musisz wyjść na scenę i tańczyć do „Jeziora łabędziego”, poczujesz się naprawdę mały i nagle stajesz się niezwykle pokorny. Widziałem w oczach zawodników strach, ale gdy już to zrobili, cieszyli się, jakby zdobyli mistrzostwo. Tak naprawdę to nawet coś więcej, bo przezwyciężyliśmy własne słabości. Obecnie piłkarze są podekscytowani kolejnymi występami – dodaje.

    – Nie mamy szans w walce na budżety. Nie mamy pieniędzy. Nasze przychody to 5,5 miliona funtów, podczas gdy Athletic może się pochwalić 120 milionami, a Galatasaray ma przychody na poziomie 145 milionów. Musimy obrać inną drogę do sukcesu, nie możemy po prostu robić tego, co inni. Robimy pewne rzeczy na przekór, to nasza recepta. Od samego początku, gdy zostałem prezesem, mówiłem jasno, że powinniśmy grać w europejskich pucharach. Ludzie wyśmiewali takie pomysły, ale my wierzyliśmy w tę ideę – podkreśla Kindberg.

    Dlatego nie wątpimy w szczerość jego deklaracji, gdy mówi, że ostatecznym celem jest zostanie klubowym mistrzem Europy. – Żeby wygrać Ligę Mistrzów, potrzebujemy przychodów na poziomie 50 milionów funtów. Ale to powinna być najłatwiejsza inwestycja dla każdego, kto kocha futbol. Gdy osiągniemy ten pułap, wygramy ją. Udowodniliśmy naszą wartość. Jesteśmy dopiero na początku naszej drogi – zaznacza boss szwedzkiego klubu.

    Z ligi półamatorskiej do europejskiej

    Dysponując jak na razie mniejszym budżetem, Östersunds odnalazło ukryte diamenciki – zawodników odrzucanych przez inne kluby, którzy tutaj rozwinęli się nie do poznania. A najważniejszym z tych diamentów jest trener Potter, którego Kindberg sprowadził do klubu tuż po tym, jak objął fotel prezesa w grudniu 2010 roku.

    Piłkarska kariera Pottera nie należy do najwybitniejszych. Rozegrał on zaledwie osiem spotkań w Premier League w barwach Southampton w sezonie 1996/97. Osiem meczów, wśród których znalazła się słynna wygrana 6:3 z Manchesterem United, ale też mniej chwalebny mecz Alego Dii przeciwko Leeds.

    Po przejściu na emeryturę po epizodach w West Bromwich Albion i York City, Potter trenował na University of Hull, a także Leeds Metropolian University, gdzie równocześnie ukończył studia drugiego stopnia, pisząc pracę o cechach przywódczych i inteligencji emocjonalnej, zanim został polecony ludziom z Östersunds przez Graeme Jonesa – asystenta Roberto Martineza w kadrze Belgii, a wcześniej w Evertonie i Wigan Athletic, a także dobrego znajomego Kindberga.

    – Uważam, że Graham Potter to jeden z najbardziej obiecujących trenerów w Europie – twierdzi Kindberg. – To wyjątkowy człowiek, bardzo inteligentny, dobry człowiek, a do tego fantastyczny lider. Rozumie ludzi, a jego zmysł taktyczny jest na absolutnie topowym europejskim poziomie. Mógłby od ręki objąć dowolny klub w Europie, ale nie jestem pewien, czy mieliby tam takiego prezesa!

    Potter poprowadził Östersunds do dwóch awansów w rzędu, a następnie do najwyższej klasy rozgrywkowej w Szwecji po raz pierwszy w historii klubu. Debiutancki sezon w ekstraklasie zakończył w 2016 roku na obiecującym ósmym miejscu, ale w 2017 roku Östersunds wzbiło się na fantastyczny poziom. Wygrana 4:1 z Norrkoping w kwietniowym finale Pucharu Szwecji zapewniła im grę w rundach eliminacyjnych Ligi Europy, rozgrywkach, w których jego podopieczni trafili do świadomości pasjonatów futbolu na całym kontynencie.
    – W Östersund zastanawiają się nad postawieniem mu pomnika – mówi nam jeden z kibiców, Daniel Goucher. – Zasługuje na to.

    FFT porozmawiało z Potterem dzień wcześniej, po przedmeczowej konferencji na San Mames. Uprzejmy facet, który w klubie komunikuje się po angielsku, co nie stanowi problemu dla Szwedów, udowodnił, co można osiągnąć poza granicami swojego kraju. W jego przypadku miejscem tym jest 50-tysięczna miejscowość, w której jeszcze do niedawna dominującym sportem było narciarstwo i biathlon, gdzie temperatury spadają grubo poniżej zera stopni, a jasnym dniem można cieszyć się tylko cztery i pół godziny na dobę.

    Nasz rozmówca twierdzi, że niespieszno mu do opuszczenia Östersunds. Mimo to, jego wzrastająca renoma sprawia, że jest łączenie go z kilkoma angielskimi klubami jest nieuniknione. Zwłaszcza w połączeniu z podobieństwem jego historii do kariery Roya Hodgsona, który wybił się w szwedzkich Halmstad, Orebro i Malmoe. Pomijając krótki okres, gdy David Unsworth tymczasowo prowadził Everton, Potter jest jedynym angielskim trenerem w tym sezonie Ligi Mistrzów i Ligi Europy.

    – Nigdy nie wiadomo, co wydarzy się w świecie futbolu, ale cieszę się z miejsca, w którym obecnie się znajduję – podkreśla niespełna 43-letni szkoleniowiec. – Mecze takie jak ten są bardzo ekscytujące, ale czeka nas jeszcze mnóstwo pracy, ponieważ chcemy zdobyć mistrzostwo Szwecji (w zakończonym sezonie Östersunds zajęło piąte miejsce – przyp. red.). Pracowałem na uniwersytetach przez pięć lat, co było dobrym doświadczeniem, gdyż mogłem próbować nowych rzeczy i uczyć się na błędach. W takich warunkach nie zostajesz szybko zwolniony, niezależnie od wyników. Chciałem posmakować prawdziwego piłkarskiego świata, ale okoliczności nie były sprzyjające, żeby wejść do angielskiego futbolu. Wtedy pojawiła się praca tutaj. To była ogromna zmiana dla rodziny: teraz dzieli mnie od domu 45 minut lotu ze Sztokholmu i osiem godzin jazdy, ale mimo to jest wspaniale.

    – Trwający sezon jest niewiarygodny. Pokonanie Galatasaray w eliminacjach bardzo wzmocniło naszą pewność siebie. Wygraliśmy 2:0 u siebie i wywalczyliśmy remis w Stambule, otrzymaliśmy owację od ich fanów. To było niesamowite – wspomina Potter.

    Jeden z kibiców „Galaty” nie przyjął tej porażki tak dobrze, podpalając swój karnet tuż przed telewizyjnymi kamerami. Mało kto dawał Östersunds jakiekolwiek szanse. Odbierano to jako piękną przygodę, która skończy się szybkim odpadnięciem z europejskich rozgrywek, a sami zawodnicy Östersunds świętowali już w momencie wylosowania tureckiego giganta. Bohaterem został były pomocnik York i Tadcaster Albion, Jamie Hopcutt – jeden ze strzelców w tamtym dwumeczu i kolejny Anglik, mający ogromny wkład w wyniki Östersunds w ostatnich latach. Kolejni Wyspiarze, którzy trafili w dalekiej Szwecji pod skrzydła Pottera, to chociażby dwójka bramkarzy: Connor Ripley i Jamal Blackman.

    Na meczu przeciwko Zorii Ługańsk na Ukrainie było nas tylko trzech na trybunie, ale wygraliśmy 2:0!

    Liczba fanów Östersunds w Stambule była marginalna. Chociaż na domowy obiekt, Jamtkraft Arena, przychodzi w tym sezonie po osiem tysięcy kibiców, wyprawa do Bilbao była ich pierwszym tak licznym europejskim wyjazdem. – W Stambule było nas 25 osób. Krzyczeliśmy i staraliśmy się być usłyszani, ale po minucie uznaliśmy, że to bez sensu – śmieje się Kjell Wenna, którego poznaliśmy w dniu meczu z Athletikiem pod 10-metrową rzeźbą pająka na zewnątrz muzeum Guggenheim w Bilbao. – Na naszym pierwszym meczu fazy grupowej przeciwko Zorii Ługańsk, na Ukrainie, było nas tylko trzech na trybunie, ale wygraliśmy 2:0!

    Jednym ze strzelców tamtego wieczoru był Saman Ghaddos, który zapewnił Östersunds miejsce w fazie grupowej dwoma trafieniami w końcówce meczu, które pozwoliły Szwedom odrobienie strat po porażce 1:3 przeciwko PAOK-owi w pierwszym starciu. Napastnik dołączył do klubu latem, a teraz marzy o wyjeździe na mundial w Rosji po tym, jak wdarł się do kadry Iranu. Kapitan Brwa Nouri, który zapewnił drużynie zwycięstwo w drugim meczu fazy grupowej z Herthą Berlin, zadebiutował w reprezentacji Iraku, a obrońca Garbiel Somi został powołany na eliminacyjne mecze Syrii z Australią. Mający kongijskie korzenie pomocnik Ken Sema trafił do narodowej drużyny Szwecji.

    Sukces Östersunds sprawił, że wszyscy ci piłkarze stali się teraz w pewnych kręgach idolami. – Dzieci mojego przyjaciela mówią, że ich ulubionymi zawodnikami są teraz Ken Sema, Jamie Hopcutt, a dopiero potem Neymar – wyznaje jeden z kibiców, Per Ekman.

    W Bilbao zapadają ciemności i nadszedł czas, aby 700 sympatyków Östersunds, wielu z nich z oficjalnego fanklubu „Falcons”, rozpoczęło marsz z Plaza Nueva na oddalony dwa kilometry dalej stadion. Eskortowani są przez policję, ale nie ma nawet najmniejszych obaw, że dojdzie do jakichkolwiek kłopotów, gdy zmierzają śpiewając ze wszystkich sił, wzbudzając zainteresowanie lokalnych mieszkańców. Uczestnicy pochodu niebawem zasiadają w sektorze kibiców gości, umiejscowionego w górnych rzędach w rogu San Mames, majestatycznego nowego domu najsłynniejszego klubu Baskonii. Stadion zastąpił stary obiekt o tej samej nazwie i będzie gościł uczestników mistrzostw Europy w 2020 roku.

    Frekwencja przekracza tego wieczoru 32 tysiące widzów, a gdy piłkarze wychodzą na murawę, na obliczu Edwardsa gości uśmiech, zdradzający jego radość z możliwości występu na takiej arenie. Po tym samym boisku zaledwie pięć dni wcześniej biegali zawodnicy Barcelony z Messim na czele. Nie oznacza to jednak, że drużyna Östersunds przyjechała tu dla zabawy, ani by desperacko bronić remisu. Po trzech meczach Szwedzi mają na swoim koncie siedem punktów, aż pięć oczek więcej od sławnego rywala. Ich celem jest odniesienie tu zwycięstwa, co wyraźnie podkreślał przed meczem Potter, mówiąc o filozofii klubu chcącego grać ofensywnie.

    Ale to Athletic jest weteranem Ligi Europy, a Östersunds ma wyraźne problemy ze złapaniem rytmu, choć ich organizacja gry w obronie ogranicza działania przeciwnika do zaledwie kilku okazji, pomimo ogromnej przewagi w posiadaniu piłki i aż dziesięciu wywalczonych rzutów rożnych w pierwszej połowie. Goście sporadycznie stwarzają zagrożenie, czyhając na kontry, co nie satysfakcjonuje ich trenera. Potter, znany w Szwecji ze swojej taktycznej elastyczności, w przerwie zmienia ustawienie z 3-5-2 na 4-4-2. Jak widać, nie jest typem szkoleniowca kurczowo trzymającym się wyniku 0:0.

    Po zmianie stron przez pewien czas to Östersunds dłużej utrzymuje się przy piłce. Edwards zdaje się odczuwać teraz większy komfort, gdy gra w środku pola, choć zaczynał mecz jako prawy wahadłowy obrońca. W piłkarzach i kibicach Bilbao narasta jeszcze większa frustracja na myśl, że Szwedzi prawie pokonali ich dwa tygodnie wcześniej, lecz kibiców Östersunds nęka dokuczliwa myśl, że ich ulubieńcy nie zdołają uchronić się przed golem Aritza Aduriza. Hiszpan jest talizmanem Bilbao w Lidze Europy, strzeliwszy w niej 17 goli na przestrzeni dwóch poprzednich sezonów, i to pomimo niemal 36 wiosen na karku. Ta zależność potwierdziła się też tamtego wieczoru, gdy na 20 minut przed końcem napastnik wpakował piłkę głową do siatki, dobijając ją po strzale w poprzeczkę Raula Garcii i przynosząc poczucie ulgi kibicom na San Mames. Potter zareagował szybko, wprowadzając na boisko Hopcutta. Athletic skupił się na obronie wyniku po tym, gdy Unai Nunez otrzymał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę – za nieprzepisowe przerwanie rajdu Somiego.

    Po końcowym gwizdku Edwards pada na ziemię, skrywając twarz w dłoniach, odczuwając rozczarowanie z powodu najskromniejszej z możliwych porażek Östersunds. Ich fani oklaskują ich z całych sił, dołączają do nich nawet miejscowi kibice, żegnając brawami schodzących z boiska gości. W każdym zakątku Europy historia Östersunds zaczyna być doceniana.

    „Na murawie nie czujesz się tak podenerwowany jak w momencie śpiewania na scenie. W tym roku będziemy rapować”

    – Te oklaski nie wzięły się znikąd – twierdzi po meczu Potter. – Po dwóch meczach przeciwko nam czuję, że szanują nasz wysiłek i to, co próbowaliśmy zrobić. Dzisiejszego wieczoru chłopaki pokazali kawał charakteru – dodaje.

    Bo meczu z Bilbao dojrzeliśmy w mix zonie byłego odtwórcę roli krowy, Widgrena, lecz jest oczywiste, że nie jest w nastroju do rozmowy o scenicznych podbojach. W nieco lepszym humorze zdaje się być Curtis Edwards. Pomimo oczywistego rozczarowania z wyniku, uśmiech związany z grą na San Mames wraca na jego twarz. – To było wspaniałe doświadczenie – potwierdza. – Na murawie nie czujesz się tak podenerwowany jak w momencie śpiewania na scenie. W tym roku będziemy rapować, każdy z nas dostanie 25 sekund na swoją część. Będzie zabawnie – przekonuje.

    Chyba w żadnym innym klubie pomeczowa rozmowa tak gładko nie zeszłaby z tematyki piłkarskiej na rap. Nic dziwnego, że po pokonaniu swoich lęków na scenie, nie onieśmieliły ich kamery i flesze wielkiego europejskiego futbolu w sezonie 2017/18. – Jestem bardzo szczęśliwy ze ścieżki, jaką obrałem. To była dobra decyzja, by przyjść do tego klubu – mówi nam kapitan Nouri. – To wspaniała przygoda, a jak mówią, nie szczęście jest celem samym w sobie, lecz właśnie przygoda. Jeśli spojrzeć na dzisiejszy wieczór z bardziej oddalonej perspektywy i pomyślisz o nim jako o części czegoś większego, możemy czuć jedynie dumę – twierdzi z przekonaniem.

    Duma powinna być tym większa, że wspomniany przez Pottera charakter i wolę walki jego piłkarze pokazali też w dwóch ostatnich meczach, zajmując ostatecznie drugie miejsce w grupie z dorobkiem 11 punktów, podobnie jak Atheltic. Tym samym Östersunds stało się pierwszą szwedzką drużyną docierającą do 1/16 finału rozgrywek (wcześniej Pucharu UEFA) od dekady. Wiosenny dwumecz z Arsenalem będzie nagrodą dla prezesa Kindberga, fanów, drużyny, ale przede wszystkim dla Pottera i Anglików w składzie klubu, dla których będzie to sentymentalny i pełen chwały powrót do domu! Kto wie, co się tam wtedy wydarzy…

    Strona 3.

    Z prawej i na dole Kibice Östersunds przybyli do Bilbao i rozkręcili tam imprezę, głośni i dumni na Plaza Nueva, kilka godzin przed meczem przeciwko Athletic w Lidze Europy

    Strona 4.

    Ludzie twierdzą, że piłkarze to samce alfa, ale doprawdy, jeśli musisz wyjść na scenę i tańczyć do „Jeziora łabędziego”, poczujesz się naprawdę mały!”

    Strona 5.

    Na dole Trener Potter i niedawny imitator krowy Widgren świętują zwycięstwo nad Herthą Berlin

    Z prawej Grupa siedmiuset Szwedów świetnie bawiła się w Bilbao, gdzie ich bohaterowie ulegli 0:1 po skutecznej dobitce Aduriza

    Strona 6.

    Sukces Östersunds sprawił, że piłkarze stali się teraz w pewnych kręgach idolami. – Dzieci mojego przyjaciela mówią, że ich ulubieńcami są teraz Ken Sema, Jamie Hopcutt, a dopiero potem Neymar…

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Please enter your comment!
    Please enter your name here

    Zobacz również

    Inter dopina dwa transfery!

    Inter w zeszły weekend przypieczętował swoje kolejne mistrzostwo Włoch...

    Maignan walczy o nowy kontrakt z Milanem!

    Wiele niepewności odnośnie przyszłości Mike'a Maignana w drużynie AC...

    Carlitos z ofertą z Polski!

    Carlitos, która do Polski trafił w 2017 roku ponownie...

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.