Temperatura wzrasta z każdym meczem – relacja z piątkowych i sobotnich meczy Ekstraklasy

    Nasz liga jest trochę jak stary silnik, który z każdą kolejną chwilą coraz bardziej się rozkręca. Następne kolejki tylko podnoszą nam tempo (a co niektórym kibicom tętno). Ta kolejka póki co też nam się rozkręca. Zaczęło się powoli, od dosyć słabego piątku, ale w sobotę mogliśmy ujrzeć już lepsze działania tej machiny. I miejmy nadzieję, że niedziela i poniedziałek będą już tylko lepsze. 

    Cesarz Estonii, władca pudeł 

    Mecz szukającego okazji do zdobycia pierwszy trzech punktów w tym sezonie Piasta z mocno podbudowanym ostatnim zwycięstwem Śląskiem Wrocław nie zgromadził na trybunach za wielu widzów, lecz ci obecni nie mogli zbytnio narzekać. No chyba, że na początku. To goście jako pierwsi objęli prowadzenie po golu Marcina Robaka z rzutu rożnego wykonywanego przez Chrapka w 8 minucie, był to pierwszy gol byłego napastnika Lecha Poznań w nowych barwach, warto wspomnieć, że jest to dziesiąty sezon z rzędu, w którym napastnik strzela bramkę. Potem niemalże przez cały mecz mogliśmy obserwować jak to Piast kontroluje mecz. Szczególnie aktywny u gospodarzy był Bukata, który co chwila rozruszał grę ofensywną swego zespołu, aktywność gospodarzy opłaciła się im w 29 minucie. Wtedy po zamieszaniu w polu karnym piłkę na przedpole wypiąstkował Wrąbel. Miał pecha, że stał tam dobrze ustawiony Dziczek, który mocny strzałem po ziemi zza pola karnego umieścił piłkę w siatce. Ładny gol! Przed przerwą Piastowi udało się ponownie zdobyć bramkę, tym razem jednak ze spalonego, co zauważyli sędziowie. W drugiej połowie ekipa Dariusza Wdowczyka kontynuowała swoją grę, świetnie rozgrywali swoje akcji, rozklepując obronę wrocławian. Mieli tylko jeden problem. Jakuba Wrąbla, który w drugiej połowie bronił jak w transie i wybronił kilka ciężkich piłek swojemu zespołowi, miał trochę szczęścia, że nie puścił drugiej bramki tego dnia. W 86' minucie w polu karnym popchnięty został Konczkowski. Sędzia Raczkowski po dłuższej naradzie z asystentami ostatecznie odgwizdał karnego. Do futbolówki na 11 metrze podszedł Vassiljev. Estończykowi chyba nie służy powrót do Gliwic, gdyż znów, tak jak w pierwszej kolejce, przestrzelił rzut karny, który mógł dać prowadzenie jego drużynie. A nawet zwycięstwo. Ostatecznie obydwie ekipy musiały się "zadowolić" podziałem punktów.

     

    Mecz Wisły nie porwał

    Starcie dwóch imienniczek raczej nikt nie zapamięta z porywającego widowiska, o którym kibice rozmawiali by przez kilka tygodniu przy piwku. Jedyny trunek, jaki mogli zażyć, to ewentualnie ciepłą kawę na pobudzenie. Obydwóm ekipom dosyć mozolnie przyszło rozgrywać akcje. Gospodarze z Płocka mieli ogromne trudności z przedostaniem się pod pole karne "Białej Gwiazdy". Stąd też najczęściej uderzali z dystansu. Pomysł dobry, ale wykończenia, jakie prezentowali piłkarze w niebiesko-białych strojach, były dalekie od ideału – albo nad bramką albo za słabe. Krakowianom trochę łatwiej już to przychodziło, głównie za sprawą aktywnego Carlitosa. Trzeba przyznać, że Hiszpan ma papiery na grę w Ekstraklasie. Świetnie umie urwać się spod krycia obrońców, co pokazał jeszcze w pierwszej połowie, kiedy to świetnie oszukał Stępińskiego. Niestety jego strzał był za mocny i znalazł się nad poprzeczką bramki Kiełpina. W drugiej połowie na emocje przyszło nam czekać dopiero w końcówce, kiedy to obie ekipy ruszyły do ataku i szukały swoich okazji do zdobycia bramki. I doczekaliśmy się jej. W doliczonym czasie gry. Szkoda tylko, że w jego zdobyciu musiał pomóc błąd obrońcy, konkretnie Byrtka, który źle wybił piłkę, wprost na głowę Bartoszka. Młody piłkarz z Krakowa zgrał ja szybko do wbiegającego Carlitosa, a ten nie miał problemów z pokonaniem Kiełpina. Ostatecznie to Wisła z Krakowa może się cieszyć z 3 punktów w starciu Wiseł oraz z trzeciej wygranej w tym sezonie.

     

     Bez kompleksowy beniaminek z Zabrza

    Górnik terminarzu łatwego nie ma – czwarty z rzędu rywal z grupy mistrzowskiej zeszłego sezonu, a jego rywale nie mają łatwo z nim. Tym razem przekonała się o tym Lechia Gdańsk. Spotkanie dobrze mogło się zaczął dla gości ze śląska. Za sprawą, rzecz jasna, nikogo innego, niż Igora Angulo. Ależ to fenomenalny gracz na warunki naszej Ekstraklasy. Dopiero w 10 minucie załapał gdzieś pierwszy kontakt z piłką. I już od razu mógł mieć gola, ale minimalnie chybił. Po kilku dobrych minutach znów był w dobrej, 100% okazji. Górnik świetnie wyprowadza kontry na początku tego sezonu, to także pokazał w 19 minucie spotkania. Piłkę na środku boiska przejął Wolsztyński, który zagrał idealną piłkę na dobieg dla Kądziora. Przed byłym piłkarzem Wigier Suwałki na granicy pola karnego znalazł się Kuciak. Zawodnik trenera Brosza oddał ją Angulo, który wcześniej świetnie uniknął spalonego, ale z boku pola karnego nie trafił do pustej bramki. No cóż – do trzech razy sztuka. Zapewne to mógł sobie pomyśleć lider klasyfikacji strzelców i powiedzenie to świetnie sprawdziło się w jego przypadku. Górnik wyrzucił mocno piłkę w pole karne gdańszczan w 39 minucie. Nie sięgnął do niej Wolsztyński, ale ta przyciągnięta przez magnes w nogach Angulo trafiła do niego i Hiszpan pewnym strzałem mógł cieszyć się z 7 gola w tym sezonie. Co za napastnik! Po przerwie goście dalej naciskali podopiecznych Piotra Nowaka. Trzeba przyznać, że ekipa znad morza miała spore problemy z wyprowadzaniem akcji, pomimo ogromnej przewagi w posiadaniu piłki. Ale udało im się wyrównać. Wieteska dotknął piłkę ręką we własnym polu karnym. Jedenastkę pewnie wykorzystał Marco Paixao. Do końca meczu już za wiele się nie działo. Remis w Gdańsku może cieszyć Górników, 7 punktów po 4 meczach jak na beniaminka jest dobrym wynikiem. A nawet świetnym, jeśli weźmiemy pod uwagę, że przyszło im grać na starcie z takimi zespołami jak Legia, Jaga, Wisła oraz Lechia. Ci ostatni maja nad czym myśleć. Fatalny start dla gdańszczan, już drugi mecz z rzędu nie udaje im się wygrać na własnym terenie. Czy Piotr Nowak ma o co się bać?

     

    Zagłębie bezlitosne 

    Co prawda trener Piotr Stokowiec nie ma w swoim składzie Igora Angulo, ale posiada dwóch napastników, którzy wiedzą jak zdobywać bramki. Jego piłkarze mocno weszli w spotkanie. Już w 5 minucie objęli prowadzenie, kiedy to Dziwniel świetnie urwał się na lewym skrzydle, zacentrował w pole karne idealnie na głowę Nespora, a Czech mocnym strzałem przełamał ręce Załuski. "Miedziowi" starali się pójść za ciosem i co chwila atakowali bramkę Pogoni. Załuska musiał mieć naprawdę pomarańczowo przed oczyma. Dobrą okazję miał Jagiełło, który dostał wyśmienitą piłkę od Starzyńskiego, przerzuconą za linię obrony "Portowców". Lubiński "Figo" może żałować, że jego kolega zabrał mu okazję na asystę kolejki nieudanym strzałem pod nogami Załuski. Goście najlepszą okazję mieli po dobry pokazie szybkości Gyurcso, który na lewym skrzydle dał sobie radę z obrońcami Zagłębia i zagrał Frączczakowi jeszcze lepszą piłkę, niż wcześniej Dziwniel Nesporowi. I aż dziw bierze, że napastnik Macieja Skorży tego nie trafił. I takie okazje się mszczą. A sam Frączczak ma czego pouczyć się od Świerczoka, który zastąpił w 25 minucie Nespora. I trzeba powiedzieć, że ta wymuszona zmiana była bardzo dobra. Czerwiński dobrze oszukał kilku obrońców Pogoni na prawej flance, następnie posłał miękką piłkę w pole karne. Ta idealnie minęła głowę Rudola, trafiła do napastnika Zagłębia, który ze stoickim spokojem przyjął ją sobie i następnie uderzył obok bezradnego Załuski. Po przerwie "Portowcy" się obudzili i ruszyli do odrabiania strat. Najbliżej był ponownie Frączczak, kiedy to piłka po uderzeniu Kort zza pola karnego nie została skutecznie wybita przez Polacka. Napastnik Pogoni z dosyć ostrego kąta zdołał ją musnąć obok goalkeepera, ale piłkę z linii bramkowej wybił Kopacz. Mijały minuty, Pogoń szukała gola, znaleźć nie mogła, Zagłębie uspokajało grę, nie spieszyło się, ale zadało decydujący cios na koniec. Ponownie Świerczok, któremu piłka została zagrana na bok. Wydawało się, że były piłkarz m.in Polonii Bytom przetrzyma ją na skraju pola karnego i zagra gdzieś w bok. Nic z tego. Napastnik postanowił zakończyć karierę Rudola, którego oszukał jak juniora, a następnie po raz drugi w tym meczu oszukał Załuskę. Zagłębie wygrywa 3 mecz w sezonie i ma już łącznie 10 punktów w tabeli. Piotr Stokowiec póki co notuje dobry start ze swoją drużyną. Tyle, że po 4 meczach w zeszłym sezonie lubinianie też mieli 10 punktów, a potem skończyli w grupie spadkowej. Jak będzie tym razem?

     

    Koszmar ze stadionu Niecieczy 

    Czy jest jakiś inny zespół, który tak nie lubi jeździć do Niecieczy jak Legia? Być może jest, a być może nie ma. Nie zmienia to jednego faktu. Mistrzom Polski ciężko się tam gra. Pierwsza odsłona gry nie należała do najatrakcyjniejszych. Obydwie strony miały po jednej, dobrej sytuacji, bliżej byli gospodarze, ale przy dobrej okazji Śpiączka uderzył obok bramki Legii. W drugiej odsłonie mocno pomógł swoim kolegom Jan Mucha. Były bramkarz obecnego Mistrza Polski najpierw dobrze sparował piłkę bitą przez …. Kupczaka, który może dziękować Słowakowi uniknięcia gola samobójczego. Potem jeszcze lepszym refleksem wykazał się, kiedy z 30 metra potężnie uderzał Czerwiński, piłka leciała w samo okienku bramki Termalici, ale Mucha świetnie, z dużym poświęceniem, wyciągnął się i wybronił ten strzał, okazję miał jeszcze Sadiku, ale niecelnie. Kiedy wydawało się, że Legia wreszcie może znaleźć swój rytm w tym meczu, niespodziewanie na prowadzenie wyszli gospodarze. Jovanović perfekcyjnie urwał się obrońcom Legii, na tyle, że aż Jędrzejczyk upadł z wrażenia. Doszedł pod samą linię bramkową, tam zagrywał piłkę do ustawionego pod bramką Piątka. Piłka odbiła się od jego nogi najpierw, potem od nogi Pazdana i ostatecznie znów wróciła do byłego gracza Zagłębia Lubin, który mógł się cieszyć ze zdobytej bramki. "Wojskowych" musiał sfrustrować taki stan rzeczy, toteż ruszyli do ataku. Bezradnie. Nawet pomimo dużej liczby graczy na polu karnym Bruk-betu ciężko było im oddać skuteczny, celny strzał. Najbliżej był Guilherme z główki, ale niestety dla Jacka Magiery tylko obok bramki. Termalica nie mogła sobie wymarzyć lepszego, pierwszego zwycięstwa w tym sezonie, niż nad Mistrzami Polski. Chciałoby się rzecz, że to sensacja, ale to już raczej norma. Legia patentu na Termalicę w Niecieczy nie ma.