Brzydki finał, pięknego turnieju [FELIETON]




    Coroczne, najważniejsze wydarzenie w klubowej piłce nożnej za nami, trofeum Ligi Mistrzów po 14 latach wraca do Liverpoolu. Fantastyczna edycja turnieju, wręcz nieprawdopodobne rozstrzygnięcia, piękne gole i szaleni kibice. Po tym jak emocje opadły, możemy dokładniej przeanalizować wczorajszy finał.

    R E K L A M A

    Finał, który nie sprostał oczekiwaniom

    Patrząc na to, co działo się w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, mieliśmy prawo spodziewać się wyjątkowego finału. Drogi obu klubów na stadion Metropolitano usłane różami nie były. Kibice Tottenhamu przeżywali prawdziwe horrory w Manchesterze i Amsterdamie, zwieńczone jednak happy endem. The Reds zrobili nam powtórkę ze Stambułu 2005 w dwumeczu z FC Barceloną. Po takich emocjach we wcześniejszych fazach, ten finał miał być prawdziwą wisienką – lub truskawką Tomasza Hajto – na torcie, idealnym zwieńczeniem niesamowitego turnieju. Obie drużyny dały się poznać po ofensywnej grze, ale czasami finały toczą się własnymi prawami. Rzut karny w pierwszej minucie gry zabił nam mecz. Gol Salaha i cofnięcie Liverpoolu spowodowało, że wielu fanów mogło nieraz przypadkiem przymknąć oczy. Tottenham próbował, ale nieudolnie, a Jurgen Klopp wiedział, że jego drużyna ma wszystko w garści i wystarczy dowieźć czyste konto do końca meczu. Oczywiście im późniejsza godzina, tym bardziej Koguty musiały się odsłonić. Od około 60/70 minuty, głównie Heung-Min Son próbował napędzać ataki swojej drużyny, ale pomoc ze strony Alli'ego, Eriksena, a w szczególności Harry'ego Kane'a była marna. Strzałów padło dużo, ale Jurgen Klopp nie musiał trząść się z nerwów przy każdej akcji rywali, tak jak to było rok temu w meczu z Realem, bo bramka Liverpoolu była zamurowana przez Alissona Beckera. Brazylijski bramkarz łapał i wybijał wszystko, co się dało. W 87 minucie Divock Origi, świetnym, plasowanym strzałem po stałym fragmencie gry zwieńczył zwycięstwo swojej drużyny. Może zadać sobie pytanie, czy to był finał, na który czekaliśmy z taką fascynacją? Oczekiwania mieliśmy ogromne, 1 czerwca miał być prawdziwym świętem futbolu, ale dostaliśmy mecz, którego samego w sobie wspominać latami nie będziemy. Pewne jest jednak to, że latami wspominać będziemy całą edycję Ligi Mistrzów z sezonu 2018/19.

     


    DARMOWA NOWA LIGA TYPERÓW! PULA NAGRÓD 2500PLN MIESIĘCZNIE!


     

    Aller guten Dinge sind drei…

    …czyli do trzech razy sztuka. Tak mówił Jurgen Klopp przed meczem i miał rację.

    2013 – przegrana w finale Ligi Mistrzów przeciwko Bayernowi Monachium, jeszcze na ławce trenerskiej Borussii Dortmund.

    2018 – sabotaż Lorisa Kariusa i porażka z Realem Madryt w finale.

    W 2019 w końcu się udało, Niemiec po mistrzostwach Niemiec z Borussią, dołącza również do elitarnego grona zwycięzców Ligi Mistrzów. Jurgen Klopp po wczorajszym, końcowym gwizdku na pewno wziął głęboki oddech ulgi, bo jeśli nie mamy wątpliwości, że w mieście Beatelsów wykonuje świetną robotę, to gdzie są te oczekiwane trofea? Liverpool przegrał już finał Ligi Europejskiej, Pucharu Ligi Angielskiej oraz wyżej wspomniany finał z Realem Madryt, ale nikt się nie poddał. Nikt w klubie nie zwątpił w umiejętności byłego trenera Borussii Dortmund, siłę słynnego Gegenpress i to się opłaciło. Nawet po takim sezonie w lidze, gdzie Liverpool zagrał swój najlepszy sezon w historii, a jednak mistrzostwa nie zdobył. Moglibyśmy pomyśleć, że ten klub został przeklęty, że jakaś wyższa siła bardzo nie chce, żeby The Reds świętowali jakieś trofeum, ale najwyższą siłą na Anfield okazał się być sam Jurgen Klopp.  Niemiec z klubu, dla którego kilka lat temu awans do europejskiej elity był szczytem marzeń, zrobił maszynę nie do zatrzymania. Wicemistrzostwo kraju i trofeum Ligi Mistrzów to ,,dopiero początek" – przekazał mediom Jurgen Klopp po zakończonym meczu. Prawdopodobnie nie ma obecnie w piłce nożnej człowieka, któremu ten tytuł się należał bardziej. Herzlichen Glückwunsch, Herr Klopp!

     

    Starcie pechowców

    Niewątpliwie w mediach królować będzie FC Liverpool i Jurgen Klopp, ale przecież nie możemy zapominać o dokonaniach Mauricio Pochettino i jego drużyny. Dla Kogutów był to jeden z najlepszych sezonów w historii, pierwszy finał Ligi Mistrzów, dobra gra w Premier League, ale… kogo to będzie obchodzić za x lat? Kibic każdego wielkiego klubu, a do takiego Tottenham zalicza się w ostatnich latach, oczekuje trofeów. Tego Pochettino wciąż nie może zagwarantować. On i Jurgen Klopp przez ostatnie 4 lata byli wyśmiewani za to, że nie potrafią wygrać nic ważnego, że drużyna rozsypuje się w kluczowych momentach. Niemieckiemu trenerowi udało się pozbyć łatki pechowego trenera bez sukcesów, więc oddaje ją dalej właśnie do Mauricio Pochettino. Zgadujemy, że w jego głowie przedziera się gdzieś myśl o zrobieniu kroku naprzód. Każdy pragnie być na szczycie, ale przez 5 lat wejście na szczyt nie było pisane Tottenhamowi Hotspur. Oczywiście Argentyńczyk jest na pewno wielkim fachowcem, ale to nie oznacza, że tego finału nie dało się wygrać. Jedną z niezrozumiałych decyzji było trzymanie na placu gry przez cały mecz Harry'ego Kane'a. Anglik dopiero wrócił po kontuzji i zabrał miejsce w składzie Lucasowi – zawodnikowi, który zaprowadził swoją drużynę do Madrytu, strzelając hattricka Ajaksowi Amsterdam. Kane w klubie z północnego Londynu ma status największej gwiazdy, ale w tak ważnym meczu, gdzie powinien ponieść swoją drużynę – totalnie zawiódł. Oddał tylko jeden strzał na bramkę i miał najmniej dotknięć piłki ze wszystkich zawodników Tottenhamu. Możemy zadać sobie jeszcze dwa pytania – czy przyszłość Tottenhamu to Mauricio Pochettino i czy przyszłość Mauricio Pochettino to Tottenham? Bo podejrzewamy, że po tak dobrym sezonie, zarząd Spurs chciałby zatrzymać swojego trenera i dać mu kolejną szansę na jakieś trofeum, wraz z nowymi transferami, ale czy Argentyńczyk chce zostać w Londynie? Jest on jednym z faworytów do objęcia Juventusu Turyn, a tam parcie na wygranie Ligi Mistrzów jest jeszcze większe niż w 4. ekipie zakończonego już sezonu Premier League. O tę posadę może konkurować z trenerem Chelsea, Maurizio Sarrim. 

     

    fot. 

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.