Chemia w szatni-konieczna czy przereklamowana?

    Uzyskanie odpowiedniej mieszanki charakterów w szatni może stanowić o różnicy pomiędzy chwałą a kompromitacją – FFT porozmawiało z tymi, którzy poszukują dowodu na to, że chemia w drużynie to iście naukowe zjawisko.

    Słońce pada blaskiem na winnice okalające Nyon, malownicze, położone nad jeziorem miasto oddalone o 15 mil od Genewy. Ciasne uliczki, odchodzące od średniowiecznego zamku zaczynają tętnić życiem, gdy kolejne postacie w garniturach wyłaniają się z głównej siedziby UEFA. Po ciężkim dniu i papierkowej roboty i biurowej agendy, kieliszek wina z lokalnych źródeł znajduje się na szczycie pożądanych rzeczy.

    Schowani w jednym z niezliczonych, przytulnych lokali w mieście, kilku członków piłkarskiej braci zamawia różnorodne trunki. – Poszliśmy może 100 metrów w dół ulicy, i już byliśmy w pubie – wspomina w swojej autobiografii „The Ramford Pele” (brak polskiego wydania) Ray Parlour. – Było nas tylko pięciu i nigdy nie zapomnę, jak jeden z chłopaków podszedł do baru i zamówił 35 pint, czyli niema… 35 piw.

    Arsene Wenger dał zawodnikom „Kanonierów” wolny wieczór po morderczym przedsezonowym zgrupowaniu w Szwajcarii, i podczas gdy jedna grupa pochłaniała piwo, druga oddała się innym uciechom. – Nieco później tego wieczoru szliśmy ulicą i napotkaliśmy członków francuskiej kolonii w naszej szatni, siedzących na zewnątrz kawiarni, wszyscy palący – wspomina pomocnik, mający na koncie 450 klubowych występów. – Zawsze byłem grupowym śmieszkiem i nie mogłem się powstrzymać. Powiedziałem: „Chłopaki, jakim cudem mamy wygrać ligę? Oni wszyscy palą, a my jesteśmy pijani!”.

    Arsenal zakończył tymczasem sezon 1997/98, będący pierwszym pełnym pod wodzą Wengera, zdobywając podwójną koronę: mistrzostwo i Puchar Anglii. Francuz znalazł sposób, aby wyrwać je Manchesterowi United z dopiero co utworzoną ekipą, złożoną z brytyjskich weteranów i zagranicznego świeżego narybku. Jak tego dokonał?

    Cóż, tamten skład posiadał ten rzadki, nienamacalny składnik, który posiadają wszystkie osiągające sukces drużyny: chemię w zespole. – Połączenie dwóch zupełnie różnych podejść stało się jednym z kluczy do triumfów drużyny – uważa Parlour. – Anglicy zrozumieli, jak ciężko musieliśmy pracować nad naszą techniką i jak lepiej się prowadzić. Ekipa spoza Wysp nauczyła się za to cieszyć nieco luźniejszym podejściem.

    Dwie dekady później trenerzy wciąż głowią się nad tym samym: jak dostosować odpowiednią dynamikę i relacje w szatni, by odpowiednio przełożyło się to na wyniki?

    Do wszystkich czytających z wypiekami na twarzy szkoleniowców apelujemy: nie pędźcie do sklepów po gorzałę i fajki, jeszcze nie. Chwyćcie za notatnik i długopis, FFT już zbadało sprawę…

    „Gdy dobrze kogoś znasz, chcesz walczyć za nich na murawie i wiesz, jak wydobyć z nich to, co najlepsze”

    Nie popełnijcie błędu, utożsamiając chemię z „team spiritem”, bo to o wiele więcej. To nienamacalna nić porozumienia pomiędzy zawodnikami, objawiająca się jako telepatyczne zrozumienie na boisku. – Znajomość ruchów innych piłkarzy na placu gry przychodzi dzięki ciężkiej pracy na treningach, ale musisz grać z bystrymi zawodnikami – wyjaśnia Moussa Dembele, zdobywca potrójnej korony z Celtikiem. – Gdy jeden z nas ma piłkę, wiemy, którzy partnerzy z drużyny wykreują wolną przestrzeń, pozwalając włączyć się do ataku innym i wiemy, jakie podanie posłać. Takie porozumienie jest kluczek do sukcesu i przyczyną, dlaczego byliśmy niepokonani w zeszłym sezonie szkockiej Premiership.

    Żeby jeszcze bardziej rozwinąć ową nić porozumienia, musisz zadbać o utworzenie silnych więzi poza boiskiem, budując społeczność, która przeniesie się także poza szatnię i obejmie wszystkie sfery w klubie. A czegoś takiego nie da się odczuwać na ekranie smartfonu. – To ważne, żeby być otwartym na kolegów z szatni, socjalizować się z nimi i budować przyjaźnie – uważa Yohan Cabaye, pomocnik Crystal Palace, który w 2011 roku sięgnął z Lille po pierwsze od ponad 50 lat mistrzostwo Francji.

    – Musisz rozmawiać nie tylko z seniorami, ale także z młodymi piłkarzami z akademii. Gdy wejdą do pierwszej drużyny, między wami będzie już utworzona więź, dzięki czemu komunikacja na boisku będzie wyglądała lepiej – dodaje. – Gdy dobrze kogoś znasz, chcesz walczyć za nich na murawie. Do tego doskonale wiesz, jak z nimi rozmawiać, aby w pewnych sytuacjach wydobyć z nich to, co najlepsze.

    Aby wytworzyć chemię, zmieniającą kolegów szatni w zwycięzców, potrzebne są więzi nie do złamania.

    Poza wylewnymi deklaracjami typu „Kocham cię, stary” po 35 piwach, koleżeństwo jest najlepszym spoiwem dla wspólnej rywalizacji. Przeciwności losu, czy jest to ból po paskudnej porażce, czy może odczuwanie ciężkich programów treningowych, działają jak klej, spajający grupę i budujący poczucie wspólnoty. – Gdy grałem w Fulham, lubiłem testować mentalność kolegów, dlatego kazałem im robić kółka po torze do wyścigów konnych Epsom Downs w każdy wtorek – wspomina Micky Adams, który został grającym menedżerem „Cottagers” w marcu 1996 roku.

    – Mówiłem im: „Inne drużyny cieszą się teraz grą w piłkę pięcioosobową. Nie robią tego, co wy.” Tak ciężki wysiłek i wspólne cierpienie przeobraziło się w chemię wewnątrz drużyny. Nie lubili tych treningów, ale owocowało to w każdą sobotę – przekonuje.

    Adams był świadkiem wzrostu formy, który ocalił klub przez spadkiem z Football League, a w następnym sezonie pozwolił Fulham awansować na trzeci poziom rozgrywkowy.

    W obecnej erze kluby nie bazują tylko na ciężkim treningu, aby przetestować charakter nowego rekruta. Przeprowadzają solidne rozeznanie, na wzór „Moneyball” zbierają szczegółowe dane, a następnie proszą piłkarzy o wypełnianie ankiet, zanim wprowadzą ich do szatni.

    Na pierwszy rzut oka wygląda to bardzo progresywnie. Jednakże świat biznesu jest o całą epokę przed sportem, jeśli chodzi o odkrywanie wielu zależności wpływających na chemię w zespole. A przynajmniej twierdzi tak Bo Hanson, dyrektor „Athlete Assessments”. – Sport wciąż zaślepiony jest fizycznymi i technicznymi cechami zawodnika – uważa trzykrotny brązowy medalista igrzysk olimpijskich w wioślarstwie. – Świat biznesu bierze pod uwagę choćby takie atrybuty jak zaangażowanie pracownika na przestrzeni lat. Wiedzą, że zaangażowanie przekłada się na wyższą produktywność, bo bardziej zaangażowany pracownik dostarcza dodatkowe 30 procent wymiernego wysiłku.

    Wysiłek i produktywność nie są mu obce. Hanson łączył bowiem sport z biznesem przez dwie dekady, reprezentując Australię na czterech igrzyskach z rzędu, studiując, a także pracując w roli doradcy. Dziś pomaga wielu trenerom i dyrektorom firm odpowiednio połączyć pewne elementy, które zapoczątkują podbijającą swoją dziedzinę reakcję łańcuchową. – Około 95 procent drużyn, które z nami współpracują, osiąga progres w ciągu jednego sezonu – twierdzi.

    Nasz rozmówca przystosował istniejące narzędzia zajmujące się oceną zachowań tak, aby móc wykorzystać je do badania tych charakterystycznych cech w świecie sportu i pomóc atletom lepiej zrozumieć siebie i partnerów z drużyny. Po analizie ponad 40 tysięcy sportowców i trenerów Hanson zna receptę na zwycięską drużynę, i nie wystarczy mieć w niej charyzmatycznych liderów czy drużynowych żartownisiów.

    – Zgodnie z modelem DISC, mówimy o czterech różnych cechach behawioralnych: Dominacji, Wpływie, Stabilności i Sumienności – wyjaśnia. – Jeśli lubisz dawać dużo poleceń, mieć kontrolę i dowodzić, jesteś typem dominującym. W idealnej drużynie powinno być około 15 procent takich osób. Ludzie, którzy wpasowują się w typ wpływowy, wnoszą do zespołu energię, porady i spontaniczność. Wierzymy, że 25-20 procent takich osób to idealna proporcja.

    – Następny profil, czyli stabilność, to coś najważniejszego dla dobra drużyny. Tacy ludzie są altruistyczni, lojalni i ostrożni. To klej spajający wszystkich innych, dlatego w swojej drużynie potrzebujesz 35-40 procent takich osób. Wreszcie ostatni profil, czyli sumienność. Ludzie z tej grupy uwielbiają wypełniać nakreślony plan, znać ustaloną strukturę i schematy gry. W składzie powinno być ich 20-25 procent – charakteryzuje Hanson.

    Ściśnięcie tak elektrycznego połączenia osobowości w jednej szatni musi doprowadzić do jakichś konfliktów, lecz o to właśnie chodzi naszemu rozmówcy. Twierdzi on bowiem, że chemia w drużynie nie oznacza idealnego portretu poklepujących się po plecach ludzi, lecz buzujący gar napięcia, które towarzyszy rywalizacji.

    – Czasami trenerzy mówią: „mamy niesamowitą chemię w grupie, ponieważ wszyscy tak dobrze się dogadują!”. A prawda jest taka, że dogadują się tak dobrze, bo nie chcą przekazać komuś innemu całej odpowiedzialności – wyjaśnia Hanson. – Bez pierwiastka odpowiedzialności dojdziesz do momentu, w którym będziesz cenił harmonię bardziej od szczerości, co nie wpłynie dobrze na wyniki.

    Podobnie rzecz ma się z dysfunkcyjną szatnią, a wygrywanie nie jest wcale wskaźnikiem szczęśliwej grupy. A gdy drużynę dopadnie słabsza forma, ściany szatni zdają się być coraz bliżej i wybuch konfliktów jest nieunikniony. – Gdy sprawy przybiorą zły obrót, obserwuj, czy nie tworzą się grupki, nie rozlegają szepty i czy nikt nie wytyka czegoś palcem – twierdzi Adams. – Cechą silnej szatni są ludzie biorący na siebie odpowiedzialność, gdy drużynie nie idzie dobrze.

    – W takiej sytuacji interes całej drużyny musi dominować nad instynktowym dla jednostek dbaniem o własne przetrwanie – przekonuje z kolei Cabaye. – Na każdym piłkarzu ciąży odpowiedzialność, by stawiać potrzeby drużyny wyżej, niż własne. Jeśli masz w grupie piłkarzy myślących tylko o sobie, będzie to miało negatywny wpływ na chemię wewnątrz szatni.

    Jak tego uniknąć? Zdaniem Hansona, poprzez edukację. Jeśli różne typy osobowości zrozumieją siebie i innych, a także to, jak wpływają na nadrzędny cel drużyny – czyli wygrywanie spotkań – jest dużo bardziej prawdopodobne, że docenią oni też wpływ swoich kolegów, pomimo różnic pomiędzy nimi.

    – Zbieramy różne grupy w celu zidentyfikowania trzech najistotniejszych zachowań, jakie wnoszą do drużyny – opowiada Hanson. – Następnie prosimy członków innych grup o przyjrzenie się tym cechom i dyskusję o tym, jak według nich zachowania te wpływają na wartość drużyny.

    Potem zadajemy tej samej grupie pytanie: „czy są zachowania, które musisz zmienić, żeby być bardziej pomocnym dla drużyny?”. – Może to być chociażby złagodzenie tonu głosu lub przeprowadzanie rozmów sam na sam, zamiast krzyczenia na siebie na boisku – podaje przykłady nasz specjalista.

    Gdyby drużyny zagłębiły się bardziej w różnice osobowości zawodników, a może nawet pozmieniały układ szafek z szatni, mogłoby to stanowić plan lepiej funkcjonującej drużyny. Takie jest zdanie dr Helen Fisher, zajmującej się biologiczną antropologią ekspertką w nauce o miłości i związkach. – Byłabym bardzo ostrożna co do pomysłu umieszczania dwóch nabuzowanych testosteronem, zorientowanych na wynik ludzi tuż obok siebie. Chyba że chcesz jeszcze bardziej pobudzić ich rywalizację – twierdzi dr Fisher, która stworzyła kwestionariusz badający dopasowanie uczestników dla popularnego portalu randkowego Match.com.

    – Dla przykładu, mogłoby dojść do niezręcznej atmosfery pomiędzy dwoma rywalizującymi o tytuł króla strzelców napastnikami. Mogliby przestać podawać sobie na murawie, wybierając indywidualne rozwiązania w poszukiwaniu goli, co doprowadziłoby do napięć w szatni – dodaje dr Fischer. Jej teoria zakłada, że osobowość każdego człowieka jest częściowo uwarunkowana jest dominującymi związkami chemicznymi obecnymi w mózgu. Fenomen ten jest zresztą zauważalny na przestrzeni całej ewolucji człowieka.

    – Przez miliony lat żyliśmy w małych, zajmujących się polowaniami i zbieractwem grupach, w których istotne było, by myśleć w kontekście przetrwania i poczucia wspólnoty – zauważa autorka teorii. – Grupy zawsze potrzebowały jednostek agresywnych i eksperymentujących. Jednostek przepełnionych testosteronem. A także tych, u których dominuje dopamina: próbujących nowych rzeczy, szykujących posiłki. Są też ludzie mówiący: „czekajcie, nigdy tego nie próbowaliśmy, lepiej pozostańmy przy tym, co wiemy”, u których najbardziej aktywna jest serotonina. Na końcu jednostki z dominującym estrogenem, obdarzeni empatią i szukający współpracy w grupie. Podobnie dynamiczna byłaby sytuacja w szatni – dodaje.

    „Na najwyższym poziomie jedyne, w czym możesz mieć przewagę, to chemia – wszystko inne można kupić bądź skopiować”

    Przyszłością analizy sportu mogą nie być podania, dośrodkowania czy, hm, spodziewane gole, lecz mniej oczywiste dane jak neuroprzekaźniki, hormony czy mowa ciała zawodników. Możliwość złamania algorytmów do stworzenia idealnej chemii w drużynie z pewnością obniży koszta osiągnięcia sukcesu. A najjaśniejsze umysły sportu są coraz bliżej celu.

    – Nasi naukowcy opracowują pierwsze algorytmy mające określić wartość chemii w zespole na podstawie parametrów biologicznych zawodników – mówi Kevin Bickart, współzałożyciel i szef naukowców z SyncStrenght. – Analizowaliśmy stopień synchronizacji rytmu serca zawodników w trakcie meczów, tworząc wgląd w to, w jakim stopniu ich systemy nerwowe biorą udział, reagują i odbierają dane w procesie fizycznego i mentalnego wymogu pracy w drużynie.

    Analizy oparto o dane z meczu pomiędzy dwiema topowymi drużynami kobiecej koszykówki w USA. W jednej sekwencji, jedna z zawodniczek obrony przegrała pojedynek, a jej przeciwniczka zdobyła decydujące punkty. Dane pokazały, że parametry wszystkich zawodniczek obrony były idealnie zsynchronizowane, poza tą jedną, która popełniła błąd. – Dodawaliśmy różne zmienne do równania przewidującego występy. Nie twierdzimy, że chemia wewnątrz drużyny pozwala przewidzieć całość występu, lecz wierzymy, że przewiduje niektóre jego proporcje – dodaje Bickart.

    Badania przeprowadzone przez Katerinę Bezrukovą, profesor uniwersytecką na Buffalo School of Management, która współpracowała również z Major League Baseball i National Basketball Association, wykazały demograficzne „linie błędu”. Są to wewnątrz-drużynowe podziały spowodowane kwestiami rasowymi, etnicznymi czy nawet ekonomicznymi, które mają fundamentalne znaczenie dla chemii wewnątrz zespołu. Znalezienie odpowiedniego balansu pomiędzy różnorodnością a homogenicznością jest warte więcej niż niejedno zwycięstwo, twierdzi Bezrukova. Przesadź w jedną bądź drugą stronę, a skończysz z kilkoma porażkami więcej.

    Na końcu zadajmy pytanie, na które każdy czeka: jak chemia wewnątrz drużyny może mi pomóc zwyciężać? A może powinniśmy zapytać inaczej: czy chemia w szatni prowadzi do sukcesu, a może raczej sukces wytwarza chemię?

    – Chemia jest wpierana przez wyniki, z pewnością – naciska Adams. – Możesz wytworzyć więź i zrozumienie w trakcie integrujących zespół czynności i ćwiczeń, ale do wytworzenia chemii między zawodnikami, potrzebujesz wyników.

    To jak jajko i kura: jedno nie może istnieć bez drugiego, i nie można ignorować tego wewnętrznego połączenia.

    –Na najwyższym poziomie jedyne, w czym możesz mieć przewagę to chemia, wszystko inne można kupić bądź skopiować – twierdzi Hanson.

    Złożona z palących jak smoki obcokrajowców i żłopiących piwo Anglików drużyna Wengera tylko to potwierdza. Ray Parlour niekoniecznie zapisał się na analizę swojego charakteru w modelu DISC, pewnie nie miał też pojęcia, jakie hormony buzowały w głowie urodzonego lidera, jakim był Tony Adams. Ale i tak doskonale rozpoznaje chemię w zespole, gdy ją widzi. – Wszystkie elementy układały się u nas w jedną całość – twierdzi. – Musisz mieć w swojej drużynie różne części, po trochę wszystkiego. Gdy nasze puzzle zostały złożone, to była wyjątkowa drużyna. Docenialiśmy wszystko, co każdy wnosił do szatni – kończy wymownie.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.