Za nami 175. derby Manchesteru i kolejne starcie Mourinho z Guardiolą. Mou jak zwykle postawił na wariant bezpieczny, czyli zaproszenie przeciwnika na swoją połowę i liczenie na szybkie kontry. Ekipa Guardioli jest jednak w tym sezonie zbyt mocna.
Manchester dziś jest niebieski i wygląda na to, że cała liga będzie w barwach City. Szczerze wątpię czy któraś z ekip będzie w stanie nadrobić jedenaście punktów straty. Szczególnie kiedy weźmiemy pod uwagę fakt, że to już prawie połowa sezonu, a The Citizens są nadal niepokonani. Czy chłopcy Guardioli będą trzecią drużyną w historii angielskiej piłki, którą będziemy nazywać The Invincibles?
United mimo, że grali u siebie przystąpili do tego meczu w ustawieniu mocno defensywnym. Podopieczni Mourinho ustawili dwie linie bardzo blisko siebie i bardzo blisko bramki. Można było odnieść wrażenie, że Czerwone Diabły celowo zapraszają piłkarzy City pod swoją bramkę, żeby tam odebrać im piłkę i szybko skontrować. City zaproszenie przyjęło z radością. Wyprowadzali atak za atakiem, ale zmasowana obrona United broniła się dzielnie. Ataki The Citizens kończyły się zazwyczaj w polu karnym United lub nieco przed nim. Moim zdaniem wynikało to z faktu bardzo głębokiego ustawienia Herrery i Maticia. To ustawienie całkowicie zamykało City możliwość ataku środkiem i jedyne co piłkarze Guardioli mogli wtedy zrobić to rozrzucanie piłek na skrzydła, a to już dawało United czas na reorganizację szyków obronnych.
Kiedy wydawało się, że plan Mourinho jest planem doskonałym, a obrona United jest nie do przejścia Czerwone Diabły same sprezentowały gościom gola. Nie udało się z po kilkunastu próbach z akcji, więc trzeba było spróbować ze stałego fragmentu gry. Tam piłkarze United zafundowali sobie defensywny kryminał.
Wystarczy spojrzeć na załączony obrazek. Piłka wybita z rzutu rożnego. Young łamie linię spalnego, Matić kryje Lingarda, który zalicza pusty przelot, a Silva, pozostawiony samemu sobie, robi to co do niego należy i pakuje piłkę do siatki.
Radość City z prowadzenia nie trwała jednak zbyt długo. W drugiej minucie doliczonego czasu gry pierwszej połowy po wrzutce z głębi pola fatalny błąd popełnia Delph. Do piłki dopada Rashford i bez problemu doprowadza do wyrównania. Do przerwy 1:1. Na początku drugiej połowy City nadal atakowało. W 54 minucie do wykonania rzutu wolnego podszedł Kevin De Bruyne. Jego wrzutkę Lukaku wybijał tak nieudolnie, że trafił w jednego z kolegów. Piłka odbiła się w taki sposób, że umożliwiła Otamendiemu uderzenie wolejem z pięciu metrów i ponowne objęcie prowadzenia przez The Citizens.
Od momentu wyjścia na prowadzenie City nieco zmienili strategię. Nie grali już aż wysokim pressingiem. Dzięki temu Mourinho w końcu zdecydował się podjąć ryzyko i zaatakować bardziej zdecydowanie. Lukaku nie był już tak osamotniony w przodzie jak w pierwszej połowie. To jednak w żaden sposób nie przełożyło się na jakość i przede wszystkim skuteczność gry United, bo Lukaku tego dnia był fatalnie dysponowany. Mimo to budowanie akcji przez United wyglądało już o niebo lepiej niż w pierwszej połowie. Przede wszystkim zrezygnowano z długich piłek na samotnego w przodzie Lukaku. Czerwone Diabły dłużej i bardziej cierpliwie budowali swoje akcje zmuszając przy tym zawodników City do biegania. Problem United tkwił w tym, że ta zmiana strategii w żaden sposób nie przełożyła się na kreowanie większej liczby sytuacji bramkowych. Nawet jeśli już kotłowało się pod bramką The Citizens to fantastycznie w bramce zachowywał się Ederson, który nawet własną twarzą bronił strzały zawodników United.
Ostatni kwadrans to już walka na całego. Gardy zostały opuszczone przez co jedni i drudzy zostawiali sobie sporo miejsca. To jednak nie zmieniło już wyniku i przynajmniej do meczu rewanżowego w Manchesterze rządzi City. The Citizens rządzą też w Premier League, bo jedenaście punktów przewagi nad drugim United to ogromna przewaga. Podopieczni Guardioli wygrali czternasty mecz z rzędu i tym samym wyrównali rekord Arsenalu z 2002 roku. United przed tym spotkaniem był niepokonany na Old Trafford od 24 meczów. Każda passa kiedyś się kończy.
Wydaje mnie się, że największym przegranym tego meczu jest Jose Mourinho. Manager United bał się podjąć ryzyko i okopał się zasiekami obronnymi licząc na kontry. Można powiedzieć, że plan się powiódł, bo City nie zdobyło gola z akcji. Z drugiej jednak strony kiedy gra się u siebie to powinno liczyć się na wygraną. Na to jednak nie ma szans, kiedy bronisz się dziesięcioma zawodnikami bardzo głęboko, a w przodzie masz osamotnionego napastnika. Przypominało to trochę reprezentację Polski pod wodzą Franciszka Smudy podczas Euro 2012. United zaczęli grać aktywniej w przodzie dopiero wtedy kiedy trzeba było gonić wynik. Mou ze swoimi zawodnikami powinni też popracować nad obroną przy stałych fragmentach gry, bo zachowanie piłkarzy United przy obu golach dla City woła o pomstę do nieba.
Za nami losowanie 1/16 finału Ligi Mistrzów. United zagra z Sevillą, a City z Basel. Biorąc pod uwagę obecną formę Sevilli United nie powinno mieć problemów z przejściem dalej. Oczywiście pod warunkiem, że Mourinho znów nie schowa się za podwójną gardą. City trafili najlepiej jak mogli i myślę, że bez problemu powinni awansować dalej. Przy odpowiednich zimowych wzmocnieniach przede wszystkim w obronie The Citizens mogą w Lidze Mistrzów powalczyć najwyższy cel. Do lutego jednak daleko, a w Premier League wchodzimy w najtrudniejszą fazę, czyli okres świąteczno-noworoczny. Jeśli Manchester City nie pogubi tutaj punktów to myślę, że nie zejdzie z tronu już do końca sezonu. Na pewno byłoby też ciekawiej gdyby drużyny goniące nie ułatwiały zadania chłopcom Guardioli, bo jeśli tak dalej pójdzie to mistrza Anglii poznamy zdecydowanie za wcześnie.