Grad goli w 6. kolejce LOTTO Ekstraklasy

    Wiele bramek, sporo emocji, dużo kontrowersji, ciekawe końcówki – tak można podsumować 6 kolejkę rozgrywek Lotto Ekstraklasy. Jest nowy lider z Lubina, który utrzymał swoją niepokonaną passę. Zapraszam na relację z 6 kolejki. 

     

    Bezkompleksowa Sandecja 

    Takich beniaminków chciałoby się zawsze oglądać. Tym bardziej gdy są debiutantami. Skazywani na pożarcie od początku sezonu "Sączersi" jak na razie nieźle sobie radzą w naszej Ekstraklasie. Pomimo, że terminarz niezbyt ciekawy – 6 pierwszych spotkań to mecze przeciwko całemu TOP 4 i wszystkim pucharowiczom z zeszłego sezonu. Tym razem Sandecje podejmowała Lechia Gdańsk, będąca ostatnio w słabszej formie. Spotkanie z beniaminkiem miało przerwać fatalną passę … tymczasem stało się inaczej. Tegoroczny debiutant zagrał bardzo odważnie z gospodarzami i już w 15 minucie mógł cieszyć się z prowadzenia. Świetną kontrę przeprowadzili podopieczni Rafała Mroczkowskiego. Piłka po krótkiej wymianie podań na linii Brzyski – Mraz ostatecznie znalazła się na skraju pola karnego z tym drugim. Słowak zagrał piłkę wzdłuż bramki, minął się z nią Kuciak, minęła defensywa gdańszczan, nie minął się z nią Dudzic, który tego dnia obchodził urodziny i uczcił je golem. Zresztą nie jedynym, a ten drugi padł po akcji w stylu FC Barcelony. Sześć podań na jeden kontakt, autorem tego ostatniego Kolev, który odegrał do Dudzica, mogącego cieszyć się z drugiej bramki. Lechia do przerwy nie wyglądała na zespół grający jako gospodarz i faworyt. Jednakże w drugim akcie tego spektaklu  już tak. Gdańszczanom udało się bardzo szybko wyrównać. Najpierw zrobił to Marco Paixao po rzucie rożnym, wykonywanym przez Lipskiego, który nie tak dawno dołączył do zespołu znad morza. Kilka minut później popisał się…asysto-strzałem. Pierwotnym zamiarem był, rzecz jasna, strzał w wykonaniu byłego gracza Ruchu Chorzów, ale na jego szczęście niedaleko znalazł się Peszko, który dołożył nogę i dał wyrównanie gospodarzom. Lechia mogła nawet prowadzić po świetnej akcji Krasicia, który minął obronę, a potem bramkarza Sandecji, tyle  że przestrzelił piłkę nad pustą bramkę. Nie wykorzystane sytuacje się mszczą. Sandecja na 10 minut przed końcem wyszła na prowadzenie, którego już potem nie oddała. Znowu świetną akcją, tym razem na środku boiska, popisali się "Sączersi". Piłkę wymienili między sobą odpowiednio Kolev-Danek- Trochim, gdzie ten ostatni znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem i umieścił piłkę tuż obok niego, a po chwili zatrzepotała w siatce. Kolejny dobry mecz Sandecji na wyjeździe, łącznie już zdobyli 7 punktów na samych wyjazdach, a przecież wszystkie takie mecze rozgrywali z zeszłorocznym TOP 4. Brawa! Natomiast w Gdańsku robi się coraz mniej ciekawie…

     

    Karny Piątek dla Górnika

    W pierwszym meczu kolejki 5 bramek. No to w kolejnym padło ich aż 6. Mecz Cracovii Kraków z Górnikiem Zabrze obfitował w najlepsze z możliwych potraw dla koneserów futbolu o nazwie emocje. Wszystko zaczęło się świetnie dla "Pasów". W 3 minucie na środku boiska piłkę wywalczył Szczepaniak. Wystarczyło lekkie spojrzenie do przodu by zagrać jedną z lepszych piłek, jakie widziała nasza Ekstraklasa. Piłka z połowy boiska przeszła przez całą obronę Zabrzan, doskoczył do niej Zenjov, który w znakomitej sytuacji zachował zimną krew umieszczając futbolówkę w bramce gości. Cracovia, rzecz jasna, starała się grać swoje, powiększyć prowadzenie, ale za każdą kolejną próbą czegoś brakowało. Goście natomiast szukali sposobu na wyrównanie, ale wydaje się, że podobnie jak tydzień temu Arka, tak i teraz Cracovia znajdowała skuteczne metody na odcięcie Angulo od gry. Jednak Górnik to nie tylko Angulo, a cały zespół, który wywalczył prowadzenie przed przerwą. Najpierw  w 39 minucie zamieszanie po rzucie rożnym dobrze wykorzystał Koj, który strzelił z najbliższej odległości z główki. Po 5 minutach dobrą piłkę na głowę dostał Angulo, jego strzał wyciągnął Sandomierski, ale był bezradny wobec dobitki Łukasza Wolsztyńskiego. Obrona Cracovii stała w tej akcji jak zaczarowana i popełniła spory błąd, lecz nie popisał się też sędzia liniowy, który nie wypatrzył Hiszpana na minimalnym spalonym. Po przerwie to gospodarze tym razem szukali sposobu na wyrównanie. Szkoda tylko, na ich nieszczęście, że chyba nie wiedział o tym Piotr Malarczyk, który w 70 minucie w fatalny sposób stracił piłkę na środku boiska. Z przejętą piłką pognał do przodu Rafał Wolsztyński, brat bliźniak Łukasza, który podobnie jak jego brat mógł się cieszyć z gola. Wydawało się, że Górnik zainkasuje po tym spotkaniu 3 punkty. Tylko się tak wydawało, bo końcówka zrobiła swoje. Najpierw w 85 minucie faulowany był Helik w polu karnym. Jedenastkę na bramkę zamienił Krzysztof Piątek, pomimo, że Loska wyczuł jego intencje. Ostatnia akcja meczu, Wolniewicz fauluje Dytyateva, sędzia Raczkowski wskazuje na "wapno", daje drugą żółtą Wolniewiczowi, ten schodzi, Piątek wykorzystuje pewnie karnego i ostatecznie mecz kończy się wynikiem 3:3. Niedosyt pewnie u obu ekip, ale "Pasy" mogą cieszyć sie bardziej, że zawalczyli do końca i zyskali chociaż ten jeden punkt. 

     

    Gościnna Arka sprezentowała Pogoni zwycięstwo

    O tym meczu kibice w Gdyni będą chcieli zapewne jak najszybciej zapomnieć. Słaby styl, nic się nie działo, a wszystkie trzy bramki stracone padły po beznadziejnych błędach. Zacznijmy jednak od początku. Wiadomym jest, że dla kibiców każdej ekipy na świecie najważniejsze są te spotkania w sezonie, nazywane derbami. Co prawda dla Arkowców są nimi Derby Trójmiasta, ale w Derbach Pomorza można także powalczyć. Szkoda, że piłkarze Leszka Ojrzyńskiego nie wzięli sobie tego do serca. Przez dłuższą część pierwszej połowy oglądaliśmy głównie tzw. kopaninę w środku boiska, próby wysokich piłek, zresztą niecelnych, a nawet w dobrej sytuacji Ruben Jurado nie potrafił uderzyć piłki głową tylko klatką piersiową, niecelnie na dodatek. Kiedy już wydawało się, że pierwsza odsłona gry zakończy się bezbramkowym remisem, Damian Zbozień pokazał wszystkim, że jednak się mylą. Wycofanie piłki do tyłu, do bramkarza, w sytuacji gdy zagęściło się od piłkarzy gości w okolicy pola karnego nie było zbyt mądrym pomysłem. Do piłki dopada Formella i Steinbors, ten pierwszy się wywraca, a sędzia Marciniak wskazuje na 11 metr, z którego pewnie uderza Adam Gyursco. Po przerwie piłkarze Arki chyba uznali, że jeden gol podarowany to zbyt mało, jak na ich gościnność, toteż szybko sprezentowali dwa kolejne. Szybka kontra Pogoni, ale przy wykorzystaniu małej liczby graczy przy ilości żółto-niebieskich. Słabo zagrana piłka przez zdobywcę gola Gyursco najpierw mija Warcholaka, a potem w absurdalny i sobie znany sposób Mateusz Szwoch zamiast wybija ją …. do własnej bramki. Kilka minut później stracił piłkę przed polem karnym, tam przejął ją Drygas, który został zatrzymany faulem przez Dancha. Drugi rzut karny, drugi gol, tym razem Adam Frączczak. Pod koniec meczu okazję na gola kontaktowego miał Siemaszko, ale przegrał pojedynek z Załuską. Arkowcy ostatecznie po raz pierwszy przegrywają w tym sezonie na własnym terenie i kończą także serię meczów bez porażki w naszej Ekstraklasie, a "Portowcy" mogli wracać szczęśliwi do domu.

     

    Pierwsze zwycięstwo Piasta

    W meczu Piasta z Koroną oglądaliśmy dwie różne połowy. Pierwsza z nich była pod wyraźną dominacją zespołu z Kielc. "Scyzory" stworzyły sobie naprawdę kilka kapitalnych sytuacji do objęcia prowadzenia. To, czego brakowała ekipie Lettierego, to zdecydowanie skuteczność. Już na "dzień dobry" Korona miała rzut rożnym, po którym dobrze do główki wyskoczył Kovacević, jego strzał odbił Szmatuła, sekundę później popisujący się kolejną, świetną interwencją po dobitce Rymaniaka. Goście byli znacznie lepsi, co rusz denerwowali obronę gospodarzy, bramkarza, a przede wszystkim trenera Wdowczyka. Tak jak Korona świetnie mogła zaczął pierwszą odsłonę spotkania, ta równie dobrze mogła ją zakończyć. Zaczęło się od dobrego przejęcia piłki na środku boiska po błędzie gliwiczan, piłka dotarła do Aankoura, a ten postanowił popisać się zagraniem prosto z "FIFY", zagrywając na puste pole do kolegi, przy wybiegającym bramkarzu, jednak piłka minimalnie minęła nogę Kosakiewicza. Po przerwie to Piast ruszył do przodu. Najpierw dobrą piłkę otrzymał Papadopulos na wolne pole, który nie słynie z szybkości, ale nawet on mógł spokojnie wbiec w pole karne Alamerovicia i pewniej wykorzystać swoja okazję. Zdecydował się na strzał z dystansu z trudnej pozycji, gdzie piłka spokojnie wylądowała w rękawicach bramkarza. Cóż, bywa i tak. Czech chyba nie lubi strzelać z nogi. Jednakże z główki to już co innego. Właśnie w taki sposób, po rzucie różnym, dał prowadzenie gospodarzom. Kielczanie w szoku, mieli lepsze sytuacje w tym meczu, a przegrywali. Pech musiał im doskwierać tego dnia, bo w 62 minucie po rzucie rożnym Aankour ostatecznie obił poprzeczkę bramki Szmatuły. Chwilę potem Sasa Zivec jednym zwodem oszukał jak juniorów Kosakiewicza i Kovacevicia, pognał z piłką do przodu i spokojnie umieścił piłkę w bramce. Przed końcem spotkania Piast mógł prowadzić nawet 3:0, ale Valencia, pomimo dobrego oszukania Kallaste, nie zdołał znaleźć sposobu na zmuszenie po raz trzeci w tym meczu Alamerovicia do wyciągania piłki z siatki. Gliwaczenie wreszcie wygrali i być może to dobry sygnał dla podopiecznych Wdowczyka na przyszłość.

     

    Podział punktów w Białymstoku

    O pierwszej połowie meczu Jagiellonia vs Śląsk można śmiało zapomnieć i za bardzo się nie rozpisywać. Nie działo się praktycznie nic. Czasem gospodarze próbowali swoich szans z lewej strony boiska, ale kończyły się one niecelnie. Najbliżej był zdobycia bramki Sheridan, ale piłka po jego strzale minęła bramkę Wrąbla. Kto zasnął przy pierwszym akcie, ten został dobrze rozbudzony na początku drugiego, Dobrą akcję na prawym skrzydle rozegrali Frankowski z Burligą. Ten drugi odegrał przed pole karne do Romańczuka, którym ładnym technicznym strzałem, nie dał szans Wrąblowi na skuteczną interwencje. Jagiellonia miała sporą przewagę, nie tylko jeśli chodzi o wynik, ale także o sposób gry. Przede wszystkim piłkarze Wicemistrza Polski lepiej dochodzili do sytuacji bramkowych. Mogli też spokojnie podwyższyć swoje skromne prowadzenie, ale brakowało szczęścia. O jego braku mogą mówić Pospisil i Grzyb, którzy po kolei obili słupek bramki strzeżonej przez golkipera gości. Nie muszę oczywiście w kółko powtarzać, chyba najczęściej cytowanego przeze mnie, piłkarskiego powiedzenia o niewykorzystanych sytuacjach. Tym razem o jego znaczeniu przekonali się piłkarze Ireneusza Mamrota. Śląsk bardzo szybko zaczął swój wolny pośredni na własnej połowie, co lekko zaskoczyło gospodarzy. Bardzo dobrym rajdem popisał się Michał Mak, który najpierw dobrze przerzucił sobie piłkę na interweniującym wślizgiem defensorem gospodarzy, potem pognał pod bramkę Kelemena. Pomimo, że miał lepiej ustawionych kolegów po bokach, zdecydował się na uderzenie, które minęło bramkarza gospodarzy i ostatecznie piłka wylądowała w bramce. Wydawało się, że młody piłkarz może zmarnować taką okazję, gdyż Kelemen mocno skrócił kąt przy wyjściu, ale nie zdążył położyć nogi na ziemi, a tę lukę skrzętnie wykorzystał były piłkarz m.in. GKS Bełchatów czy Lechii Gdańsk. Obie ekipy miały jeszcze szansę w tym meczu na przechylenie szali zwycięstwa ku swojej korzyści, ale brakowało skuteczności. Ostatecznie musieli się zadowolić podziałem punktów.

     

    Derby Mazowsza dla Legii

    Przed tym meczem kibice Wisły Płock przygotowali dwie oprawy, każda zaprezentowana w innej połowie. Pierwsza  z nich oddawała cześć żołnierzom, którzy brali udział w historycznej obronie Warszawy przez najazdem bolszewików w 1920 roku. Druga była już o tematyce czysto kibicowskiej, którą uwieńczyło to, co fanatycy w Polsce kochają najbardziej – racowisko. Co do samego meczu – po raz kolejny Legia nie zagrała na jakimś wysokim poziomie, ale swój cel osiągnęła. Podopieczni Jacka Magiery częściej operowali piłką, stworzyli sobie też kilka dobrych sytuacji. Na ich nieszczęście oraz ponad 1000 kibiców ze Stolicy nie kończyły się one zdobyczą bramkową. Poza jedną z nich, przeprowadzoną w pierwszej połowie. Wówczas piłkę na ok. 35 metrze otrzymał Jarosław Niezgoda, który popisał się dobrym szybki, a przede wszystkim skutecznym rajdem, mijającym obrońców "Nafciarzy", a na sam koniec posłał piłkę obok bezradnego Kiełpina. Po przerwie goście nie rezygnowali ze swojego grania. Dalej to "Wojskowi" prowadzili grę. Nawet gdy gra zespołowa nie była tego dnia mocną stroną legionistów, to indywidualne akcje dawały sporo zagrożenia pod bramką gospodarzy. Próbował Berto (który przebiegł z piłką spod własnej bramki, aż do pola karnego Kiełpina) czy też bardzo aktywny Pasquato. Pod koniec spotkania to gospodarze przycisnęli. Głównie w ostatnich minutach. Najpierw dobrym, indywidualnym dryblingiem popisał się Merebaszwili, który mijał defensorów Legii jak tyczki. Dopiero Broź skutecznie zatrzymał rozpędzonego Gruzina. Ten sam zawodnik mógł być chwilę później prekursorem rzutu karnego dla zespołu z Płocka, po zagraniu piłką w polu karnym. Na jego szczęście sędzia Stefański nie wypatrzył tej sytuacji i ostatecznie to Legia triumfuje w derbach województwa Mazowieckiego.

     

    Lech wraca na właściwe tory?

    Ostatnie tygodnie w Poznaniu nie były zbyt ciekawe. Odpadnięcie z europejskich pucharów, blamaż w Szczecinie w ramach Pucharu Polski, remis z Zagłębiem i zaczynające się straty w lidze. Dlatego z wielką ulgą mogli odetchnąć kibice "Kolejorza" po wygranym spotkaniu w Niecieczy.  Lech ewidentnie przeważał, był kilka razy bliski zdobycia gola. Sztuka ta dopiero udała się pod koniec pierwszej połowy. Wtedy to Gumny zagrał dobrą piłkę do Macieja Makuszewskiego na prawej flance. Popularny "Maki" zagrał ją na 5 metr, gdzie znajdował się Gytkjaer, a sam Duńczyk mógł się cieszyć z kolejnego gola strzelonego w tym sezonie. To jego 4 gola w bieżących rozgrywkach Ekstraklasy. Będzie z niego tyle pożytku co z Rengifo, Lewandowskiego, Rudnevsa czy nawet Robaka? O  tym się przekonany, póki co zapowiada się nieźle. Przed przerwą Termalica była bliska wyrównania, ale Śpiączka obił jedynie słupek bramki strzeżonej przez Putnockiego. W drugiej części gry poznaniacy znowu ruszyli do ataku. Wpierw bardzo bliski strzelenia bramki był Situm. Z trudniejszej sytuacji w Poznaniu z Zagłębiem trafił, lecz tym razem nie miał tyle szczęścia, a raczej umiejętności. Nic straconego. Lech i tak strzelił drugą bramkę, a stało się tak znowu dzięki Makuszewskiemu, który kolejny raz odgrywał piłkę na pole karne, ale zamiast do napastnika "Kolejorza", odbiła się od nóg Putivtseva, myląc Jana Muchę. Były bramkarz Legii mógł sobie odbić tego pechowo straconego gola skuteczną interwencją przy strzale Nielsena. To mogła być kluczowa obrona, bo w końcówce Nieciecza doprowadziła do gola kontaktowego. Piłka po strzale Mikovicia odbiła się od Lasse Nielsena, zmyliła golkipera gości i trafiła do siatki. Złudne jednak były marzenia Niecieczan o wyrównaniu. Kilka minut później dobrą piłkę na skrzydle otrzymał Barkroth, który skutecznie dośrodkował na głowę Radosława Majewskiego, a ten spokojnie umieścił piłkę w siatce Muchy. Lech wygrywa 3:1. Czy to dobry omen?

     

    Niepokonani Lubinianie 

    Poniedziałkowe starcie na zakończenie 6 kolejki Ekstraklasy pomiędzy Zagłębiem Lubin, a Wisłą Kraków okazało się być pojedynkiem o fotel lidera. Obydwie ekipy dobrze zaczęły ten sezon, dlatego oczekiwano, że to starcie będzie hitem kolejki. Rzeczywiście był to dobry mecz, stojący na wysokim poziomie. Jako pierwsi do głosu doszli gospodarze. Piłka zagrana przez Starzyńskiego z rożnego trafiła do Jacha. Ten na dwie próby chciał pokonać bramkarza Wisły, najpierw prawą nogą (strzał zablokowany, potem lewą. Piłka znalazła się pod poprzeczką bramki Buchalika.  Dalsze losy pierwszej połowy wyglądały jak starcie dwóch bokserów na ringu. Cios za ciosem, najpierw jeden, potem drugi. U Wisły dobre próby mieli Basha w poprzeczkę oraz Silva. Natomiast Zagłębie mogło kilka razy przynajmniej strzelić drugą bramkę, lecz świetnie bronił Buchalik (m.in. dobre wyciągnięcie piłki Świerczokowi spod nóg) albo fatalnie mylili się piłkarze "Miedizowych" jak zrobił to Jach po kolejnym rzucie rożnym, gdzie minął się z  prostą piłką. Mógł mieć drugiego gola. Pierwsza połowa była dość wyrównana, w drugiej konkretniejsi byli gospodarze. Już na samym jej początku bramkę mógł zdobyć Starzyński, ale w dobrej, wydawało się, sytuacji strasznie skiksował. W 57 minucie nie najlepiej zachował się Arsenić. Pomimo przerwania ataku Świerczoka, ten nieodpowiedzialnie zagrał do Bashy, który już był atakowany przez gracza gospodarzy.  Albańczykowi nie udało się skutecznie zagrać, do piłki doszedł Dziwniel, zagrywając miękką wrzutkę do Świerczoka. Były zawodnik Polonii Bytom przyjął ją sobie i strzelił obok bezradnego Buchalika. Ostatni cios Zagłębie zadało w końcówce. Czerwiński najpierw dobrze zszedł do środka, po chwili zagrał piłkę na bok pola karnego. Tam dobiegł do niej Buksa, który niemiłosiernie ograł Gonzalesa, a następnie zdobył bramkę, której jako wychowanek Wisły nie celebrował. Zagłębie dzięki tej wygranej nie tylko jest liderem, a także jedyną jeszcze niepokonaną drużyną w tym sezonie Lotto Ekstraklasy. 

     

    Fot. Pressfocus

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.