Grudzień to piękny czas dla fanów angielskiej piłki. 69 meczów w miesiąc – taka liczba podnosi poziom serotoniny na niebezpieczny poziom. Początek tego pięknego okresu rozpoczął się wybornie, bo od spotkania Arsenalu z Tottenhamem w którym nie brakowało niczego – było sześć bramek, siedem żółtych kartek i jedna czerwona, do tego dwa rzuty karne i dramatyczne zwroty akcji, które na koniec pozwoliły świętować fanom gospodarzy.
Cardiff 2:1 Wolverhampton
Na początek kolejki mieliśmy starcie kontrastujących ze sobą beniaminków. Z jednej strony Walijczycy ze swoją bezpośrednią grą i skromnymi letnimi wydatkami, a z drugiej szalejące na rynku transferowym Wilki, który były chwalone za swój ofensywny i przy tym zorganizowany sposób gry. No właśnie, były. Dla Nuno Espirito Santo skończył się miesiąc miodowy, a nawet dwa. W pierwszych ośmiu meczach przegrali tylko raz, a po zwycięstwie szóstego października z Crystal Palace byli na szóstym miejscu ze stratą pięciu punktów do lidera. Od tamtej pory schodzili pokonani pięć razy na sześć prób. Szczególnie dwie ostatnie porażki muszą boleć, bo tydzień temu pokonało ich skazywane na spadek Huddersfield, a teraz nie dali rady ekipie równie słabo ocenianej, czyli Cardiff. Dla ekipy Neila Warnocka, który sprawił sobie prezent wygrywając dzień przed 70.urodzinami, należy się szacunek. Co prawda na wyjazdach idzie im fatalnie, zaledwie jeden punkt jak do tej pory, lecz do utrzymania może być kluczowa forma na swoim stadionie. Wygrali u siebie trzy z ostatnich czterech spotkań i trzeba zauważyć, że robili to za każdym razem, pomimo, iż przeciwnik obejmował prowadzenie. Tak też było przeciwko Wilkom. W pierwszej połowie trafił Matt Doherty, ale w drugiej najpierw na 1:1 strzelił Aron Gunnarsson, a na 2:1 fenomenalnym uderzeniem popisał się Junior Hoilett. Cardiff wydostało się poza strefę spadkową, natomiast Wilki cały czas są dosyć daleko od najgorszej trójki, ale jak najszybciej muszą przerwą złą serię.
CIEKAWOSTKA: 44 – pierwszy raz od 44 meczów Wolverhampton przegrało spotkanie w którym obejmowało prowadzenie.
Crystal Palace 2:0 Burnley
Obie ekipy znajdują się na dole stawki i miały nadzieję na przełamanie. Gospodarze nie wygrali od połowy września, a goście od końcówki tego samego miesiąca. Crystal Palace jeszcze u siebie nie wygrało w bieżącej kampanii i strzeliło tylko dwa gole, oba z rzutów karnych, ale to właśnie oni mogli odetchnąć po ostatnim gwizdku w sobotnie popołudnie. Co więcej, w ogóle nie było widać, aby znajdowali się w jakimkolwiek kryzysie, bowiem od początku stwarzali sobie szansę za szansą i prowadzenie objęli już po kwadransie. Po golu sytuacja się nie zmieniła, nadal lepsza była ekipa Orłów i aż dziw, że dopiero w 79. minucie zdobyli bramkę na 2-0. W dodatku jaką bramkę, Andros Townsend kapitalnie uderzył lewą nogą z 18 metrów i piłka wpadła w okienko. Co do Burnley, są już pod kreską i system gry Seana Dyche'a przestał przynosić efekty. Więcej o nich w "Minusie Kolejki."
CIEKAWOSTKA: 29 – Crystal Palace od sezonu 2003/04 nie mieli w meczu więcej strzałów niż przeciwko Burnley.
Huddersfield 1:2 Brighton
Dziesięć meczów i tylko trzy punkty. Niby każdy spodziewał się w Huddersfield trudnego drugiego sezonu, ale nastroje były ponure. Nadzieje wszystkich związanych z klubem jednak odżyły po kolejnych trzech seriach gier w których udało się dopisać siedem oczek i wydostać się ze strefy spadkowej. Teraz na ich stadion przyjechała drużyna Brighton. Wydawało się, że to idealna szansa na kontynuowanie dobrej passy, bo Mewy w delegacji wygrały w lidze tylko raz przez ostatni rok. Ta wiara nabrała mocy po pierwszej minucie, kiedy po dalekim wrzucie z autu fatalnie zachował się najpierw Bruno, który zamiast wyekspediować piłkę jak najdalej, to kopnął ją za siebie na piąty metr. Następnie nieudolnie próbował piąstkować bramkarz Matt Ryan i Mathias Jorgensen skrzętnie z tego skorzystał trafiając na 1-0. Wszystko popsuło się Terierom pół godziny później, kiedy za bezmyślny faul wyleciał Steve Mounie. Napastnik gospodarzy nie tylko osłabił swój zespół, ale stał się obiektem drwin, bo teraz snajperzy tego zespołu, choć tylko z nazwy, mają więcej czerwonych kartek (1) niż goli (0) w tym sezonie. Wydawało się, że chociaż do przerwy uda się utrzymać się prowadzenie, ale w ostatniej akcji pierwszej połowy po znakomitym dośrodkowaniu Solly'ego Marcha jeszcze lepszą główką popisał się Shane Duffy. W drugiej części skrzydłowy Brighton ponownie idealnie wrzucił piłkę w pole karne i tym razem wykorzystał to Florin Andone. Do końca meczu wynik się nie zmienił, a David Wagner, zamiast pogratulować rywalowi, wolał obwinić sędziego, o czym więcej w "Kontrowersji Kolejki".
CIEKAWOSTKA: Florin Andone jest pierwszym Rumunem z bramką w Premier League od czasu Vlada Chrichesa. Były gracz Tottenhamu strzelił dla tego klubu przeciwko Fulham w grudniu 2013 roku.
Leicester 2:0 Watford
Watford, odkąd rodzina Pozzo przejęła ten klub w 2011 roku, miała dziewięciu menadżerów, lecz Javi Gracia jest dopiero pierwszym, któremu przedłużono kontrakt. Jednak Hiszpan wcale nie powinien czuć się przez to pewniejszy, bo sytuacja Szerszeni zaczyna przypominać poprzednie lata. Dobry początek, spokojne miejsce w środku tabeli, trener chwalony za poprawę gry zespołu i nagle pogorszenie wyników w okolicach grudnia, obsunięcie się w dolne rejony klasyfikacji i w efekcie zmiana na ławce trenerskiej przed zakończeniem sezonu. Oczywiście nie życzymy tego Gracii, bo Watford rzeczywiście prezentuje nieźle, ale to już czwarty mecz bez wiktorii i powoli można zacząć się niepokoić. Przeciwko Leicester nie było tak źle, ale szwankowała skuteczność. Gospodarze rzadziej byli przy piłce, lecz byli konkretniejsi. Najpierw Jamie Vardy wywalczył już swojego 14 karnego na boiskach angielskiej ekstraklasy, a potem go wykorzystał. Więcej jednak mówi się o trafieniu Jamesa Maddisona. Świetnym przyjęciem piłki zmylił dwóch obrońców i oddał piękny strzał. Claude Puel pokusił się nawet o porównanie talentu tego zawodnika do Glenna Hoddle. Dzięki tym trzem oczkom Lisy przeskoczyły Watford w tabeli i są na ósmym miejscu.
CIEKAWOSTKA: 100% – Leicester wygrało z Watfordem wszystkie pięć domowych spotkań Premier League.
Man City 3:1 Bournemouth
Po trzech porażkach z rzędu ostatnie czego chcesz jest wyjazd na Etihad. Eddie Howe tym bardziej mógł czuć się zdemotywowany, bo ostatnie jego sześć pojedynków z Man City to sześć porażek z bilansem bramkowym 2-21. Szkoleniowiec Wisienek pocieszał się po każdym meczu, że właśnie odebrał kolejną lekcję i w przyszłości będzie lepiej. W sumie tym razem było lepiej. To nie było takie łatwe zwycięstwo gospodarzy, co przyznał sam Pep Guardiola: "To dobra drużyna, tak mocna z przodu, że nie mogliśmy pressować. Zagrywali długie piłki, atakowali wolne przestrzenie. Byli wyżsi i silniejsi. Ostatnie 20 minut pierwszej połowy to była dla nas męka. Ale jestem szczęśliwy, że przez to przeszliśmy." Właśnie pod koniec pierwszej części Bournemouth wyrównało. Po przerwie trudniej im jednak było dotrzymać tempa i Howe mógł się jedynie pocieszać, że "nigdy nie byliśmy tak blisko urwania punktów City." Zresztą w tym sezonie to nikt im na Etihad nie urywa punktów – osiem meczów ligowych u siebie i osiem wygranych.
CIEKAWOSTKA: 6 – Raheem Sterling stał się pierwszym graczem Premier League, który strzelił w każdym ze swoich sześciu występów przeciwko danej drużynie.
Newcastle 0:3 West Ham
Newcastle i West Ham to dwa zasłużone dla angielskiej piłki kluby. Oba jednak mają to do siebie, że jak już idzie dobrze, to wiadomo, że zaraz będzie jakaś katastrofa. Oba w ostatniej dekadzie spadały do Championship i szybko wracały, oba przez chwilę były w czołówce, ale częściej widzimy ich dużo niżej w tabeli. Patrząc już tylko na ostatnie ich poczynania – Sroki trzy zwycięstwa z rzędu, Młoty jedna wiktoria na sześć prób. Na logikę można było więc typować gospodarzy, a skończyło się 0:3. Więcej strzałów (16-7) oddali gracze Rafy Beniteza, ale to goście stwarzali sobie lepsze okazje i je wykorzystywali. Felipe Anderson, Chicharito i Marko Arnautović siali prawdziwy popłoch w defensywie rywali i końcowy rezultat jest jak najbardziej sprawiedliwy. Benitez w wywiadzie zwrócił uwagę właśnie na tych graczy z przedniej formacji: "Wygrała drużyna, która wydała więcej na ofensywnych piłkarzy" – skomentował krótko porażkę swojej drużyny Hiszpan.
CIEKAWOSTKA: 100% – wszystkie 48 goli na angielskich boiskach Javier Hernandez zdobył z pola karnego, tylko Tim Cahill (56/56) ma takowych trafień więcej. Jednocześnie dla Meksykanina był to pierwszy dublet od sierpnia 2017 roku, a potrzebował do tego tylko dwóch celnych strzałów.
Southampton 2:2 Man United
Spotkanie dwóch menadżerów, którzy nie mogą zaliczyć tej kampanii do udanej. Mark Hughes z zaledwie jednym zwycięstwem, a Jose Mourinho z najgorszym dorobkiem punktowym w historii występów United w Premier League. Zaczęło się dobrze dla tego pierwszego – szybki gol Stuarta Armstronga, a potem podwyższenie na 2:0 po znakomitym rzucie wolnym Cedrica Soaresa. United się nie podłamało i odrobiło straty w ekspresowym tempie – najpierw Romelu Lukaku zakończył swoją niechlubną serię 981 minut bez gola, a przed przerwą wyrównał Ander Herrera. Wydawało się, że goście pójdą za ciosem, ale tak się nie stało. "Potrzebuję więcej wściekłych psów, a tak naprawdę tylko Marcus Rashford gryzł piłkę" – mówił po meczu przygnębiony Portugalczyk, po czym dodał: "geniusz tkwi w prostocie, a my sobie komplikowaliśmy życie nieudanymi zagraniami." Źle się dzieje w obozie czerwonej części Manchesteru. Jermaine Jenas powiedział nawet, że "Mourinho wysysa życie z drużyny", a jeden z zagranicznych dziennikarzy zatweetował: "piłkarski klub już zwolniłby takiego trenera, ale w biznesie trzyma się kogoś takiego zanim taniej będzie można go zwolnić." Tylko czy rzeczywiście pozostawienie byłego szkoleniowca Chelsea opłaca się finansowo? Na chwilę obecną mało kto wierzy, że Manchester United zajmie miejsce premiujące grą w następnej edycji Ligi Mistrzów. Natomiast na St Mary's Stadium stracono cierpliwość i w poniedziałek rano pożegnano Hughesa.
CIEKAWOSTKA: Southampton pozostaje jedyną drużyną na najwyższym szczeblu rozgrywkowym na Wyspach, która jeszcze u siebie nie świętowała w tym sezonie wygranej.
Chelsea 2:0 Fulham
Claudio Ranieri przyjechał na stadion swojego byłego klubu z nadzieją, że wywiezie stąd chociaż punkt. Szybko jednak otrzymał dwa ciosy. Jeden jeszcze przed pierwszy gwizdkiem, kiedy kontuzja uniemożliwiła występ Andre Schurrle, a drugi tuż po rozpoczęciu spotkania, kiedy Pedro trafił na 1:0. Wyglądało na to, że przed The Blues łatwe popołudnie. Okazało się, że nie potrafili pójść za ciosem, a gdyby Fulham było skuteczniejsze, to mogło co najmniej zremisować. Mauricio Sarri nie przejmował się słabszą postawą swojego zespołu, ponieważ po ostatniej sromotnej porażce z Tottenhamem, wiedział, że przede wszystkim trzeba wrócić na zwycięską ścieżkę, nie zważając na styl.
CIEKAWOSTKA: 1000 – trafienie Pedro było tysięcznym golem Chelsea w erze Premier League na swoim stadionie. Tylko Manchester United (1079) i Arsenal (1033) mają więcej takowych bramek.
Arsenal 4:2 Tottenham
Trudno było przewidzieć triumfatora tej konfrontacji przed pierwszym gwizdkiem sędziego – z jednej strony od 18 meczów niepokonany Arsenal, a z drugiej Tottenham, który na wyjeździe w lidze przegrał w tym sezonie tylko raz, a tydzień temu rozgromił Chelsea. Przeciwko The Blues Spurs szybko rzucili się na przeciwnika i to było kluczem do sukcesu. Teraz role się odwróciły, bo to rywal się na nich rzucił i objął prowadzenie. Tottenham, w przeciwieństwie do Chelsea z zeszłej kolejki, szybko się otrząsnął i nie dość, że wyrównał, to jeszcze przed przerwą objął prowadzenie. Przy tej drugiej sytuacji gospodarzom nie tyle zabrakło szczęścia, co VARu, bo Son ewidentnie symulował i Harry Kane wykorzystał jedenastkę. Jednak Arsenal Unaia Emery'ego to mistrzowie drugich połów. Mają nawet więcej zdobytych bramek w drugich 45 minutach niż Manchester City, toteż narzucili swój styl także przeciwko lokalnemu rywalowi. W 56. minucie Pierre-Emerick Aubameyang popisał się kapitalnym strzałem, a niecałe 20 minut później, dużo bardziej szczęśliwym uderzeniem, Alexandre Lacazette spowodował na Emirates eksplozję radości. Trzy minuty później w północnym Londynie ziemia zatrzęsła się raz jeszcze przez reakcję fanów, kiedy gola strzelił Lucas Torreira. Urugwajczyk został wybrany Graczem Meczu, bo nie tylko pokonał Hugo Llorisa, ale przede wszystkim znowu notował kluczowe odbiory i przechwyty. Tym samym Kanonierzy po raz pierwszy wdarli się do pierwszej czwórki w tym sezonie, a że zrobili to kosztem lokalnego rywala, to w poniedziałek smutnego fana Arsenalu nikt nie spotka. Więcej w "Plusie Kolejki".
CIEKAWOSTKA: 23 – to 23 starcie u siebie z Tottenhamem z rzędu w którym The Gunners trafiają do siatki. Ostatni raz, kiedy im się ta sztuka nie udała, miała miejsce przy bezbramkowym wyniku w listopadzie 1998 roku.
Liverpool 1:0 Everton
Derby północnego Londynu wysoko zawiesiły poprzeczkę. Drużynom z Liverpoolu nie udało się dorównać liczbą bramek i zwrotami akcji, lecz dramaturgii nie zabrakło, bo zwycięskie trafienie padło w ostatniej akcji meczu. Virgil van Dijk fatalnie skiksował, lecz piłka odbiła się od poprzeczki nad kompletnie zdezorientowanym Jordanem Pickfordem i nieco zapomniany Divock Origi stał się niespodziewanym bohaterem wbijając futbolówkę do siatki z najbliższej odległości. Emocjom dał upust Jurgen Klopp, który wbiegł na murawę Anfield i zanotował imponujący sprint radości. The Toffees są na szóstym miejscu w lidze i pokazali, że to nie przypadek. Od ponad ośmiu lat nie potrafią pokonać rywala zza miedzy, a na Anfield nie wygrali od 19 lat, lecz gdyby Andre Gomes trafił do siatki głową w pierwszej połowie, być może te wstydliwe serie dobiegłyby końca. Przed końcowym gwizdkiem fani Evertonu mogli pomyśleć "remis nie jest zły", ale wspomniany gol Origiego sprawił, że na korzystny rezultat w derbach poczekają przynajmniej do następnego starcia na początku marca.
CIEKAWOSTKA: 18 – to już 18 meczów z rzędu bez porażki z Evertonem (9 zwycięstw, 9 remisów). Liverpool śrubuje tą najdłuższą passę w historii konfrontacji z odwiecznym rywalem.
>Obserwuj autora na Twitterze<
PLUS KOLEJKI: Nowy Arsenal
Fani Arsenalu, mając na uwadze co stało się z Manchesterem United po odejściu sir Aleksa Fergusona, mogli mieć pewne obawy jak będzie wyglądała gra i wyniki ich ulubieńców po odejściu Arsene Wengera. Dzisiaj okazuje się, że niepotrzebnie. Unai Emery tchnął w ten zespół nowe życie, wielu piłkarzy wyszło ze swojej strefy komfortu i zaczęło grać na maksimum swoich możliwości. W znakomitym stylu odprawili z kwitkiem lokalnego rywala i jeszcze wyprzedzili go w tabeli. The Gunners czeka do końca sezonu ciężka batalia o powrót do Ligi Mistrzów, lecz z Unaiem Emerym to się może udać. Następny test weryfikacyjny już w środę, kiedy pojadą na Old Trafford.
MINUS KOLEJKI: Wypalone Burnley
Coś niedobrego stało się z tą drużyną. W niczym nie przypominają tej trudnej do pokonania i świetnej zorganizowanej drużyny. Nie dość, że na zbyt wiele pozwalają konkurentom, to jeszcze sami nie potrafią zagrozić. Przez 90 minut nie oddali z Crystal Palace nawet celnego strzału, zresztą w całym sezonie mają najmniej, bo tylko 34 celne uderzenia. Wygrali tylko cztery z 21 meczów we wszystkich rozgrywkach. "Straciliśmy oko tygrysa" – powiedział Sean Dyche. "A co robi bokser, aby przywrócić owe oko tygrysa? Idzie do siłowni i ciężko pracuje" – dodaje trener The Clarets z nadzieją na szybką poprawę. W poprzednim sezonie wyprzedzili wszystkich poza czołową szóstką, a obecnie wyprzedzają zaledwie Fulham. Dyche jak najszybciej musi znaleźć rozwiązanie, chociaż trudno spodziewać się punktów od jego piłkarzy w najbliższych starciach, bo już w środę na Turf Moor przyjeżdża Liverpool, a niedługo później czekają ich wyjazdy na mecze z Arsenalem i Tottenhamem.
KONTROWERSJA KOLEJKI: Komentarz Davida Wagnera
Za niekorzystne rozstrzygnięcie w meczu z Brighton David Wagner winił sędziego: "Jeśli czerwoną kartkę dostał Steve Mounie, to czemu nie dostał jej ich gracz, kiedy faulował Alexa Pritcharda w polu karnym? Przez takich sędziów trudno cieszyć się piłką. Nawet jeśli tego nie zamierzał, to zniszczył ten mecz." Arbitrem, który musiał nasłuchać się tych uwag, był Michael Oliver.
"11" KOLEJKI: Alisson – Bellerin, Duffy, Diop, Cedric – Maddison, Torreira, Sane – Sterling, Aubameyang, Anderson.