O piłce z przekąsem…czyli jak co środę Paweł Sepioło #8

    Jest 44 minuta spotkania. Na tablicy wyników widnieje rezultat 2:3 dla przyjezdnych. Nagle na murawę pada zawodnik z numerem 99. Chwyta się za kolano, które tuż przed chwilą uległo nienaturalnemu przeprostowi. Z grymasem bólu na twarzy nie podnosi się przez długie sekundy. Długie, bo jeszcze niespełna rok temu walczył o szybki powrót do „żywych” po poważnej kontuzji. Rzecz działa się w ubiegłą sobotę na boiskach Serie A, gdzie SPAL podejmowało u siebie Napoli, a piłkarzem, który doznał urazu był nasz rodak – Arkadiusz Milik.

    Niezwłocznie okazało się, że napastnik jest niezdolny do dalszej gry. Teraz z kolei mijały długie godziny w oczekiwaniu na wyrok. I nastąpił jak grom z jasnego nieba. Lekarz potwierdził wstępną diagnozę: „Zerwanie przedniego więzadła”.

    A jeszcze do niedawna wszyscy zachwycali się błyskawiczną wręcz rekonwalescencją Arka. Chłopak miał w sobie niesamowitą wytrwałość i determinację, by wrócić jeszcze silniejszy. Choć pierwsze kroki na boisku stawiał niepewnie i rozpoczął sezon ze skromnym dorobkiem rozegranych minut, to ze spotkania na spotkania wydawało się, że coraz bardziej się rozkręca. W końcu nadszedł pierwszy gol dla Napoli w oficjalnych rozgrywkach (w sparingach Polak trafiał wielokrotnie do siatki) oraz bramka otwierająca spotkanie z Kazachstanem w eliminacjach do mistrzostw świata. Już zaczynaliśmy się cieszyć, że odzyskaliśmy „starego dobrego”  Milika. Jednak 23 września to dzień, który zatrząsnął piłkarskim światem Arka i sercami wielu kibiców. W jednej chwili marzenia o powrocie do najwyższego poziomu formy, a zarazem regularnej gry dla klubu i reprezentacji, pękły niczym bańka mydlana.

    Niestety to, co piękne i wartościowe najczęściej niesie za sobą jakieś poświęcenie. Tak jak zachwycamy się futbolem, tak nienawidzimy tego, jak niszczy zdrowie i kariery, tych którzy całkowicie mu się oddali. Ile to tragicznych historii w sporcie ogółem mieliśmy okazję zobaczyć i o nich usłyszeć. Dziś chciałbym przypomnieć Wam kilka nazwisk, a raczej osób, których kariery zostały naznaczone piętnem kontuzji. Nie mam zamiaru, aby Was dołować ciemną stroną piłki nożnej, ale by wlać nadzieję, że nawet najbardziej przewlekłe i uporczywe urazy da się wyleczyć, by powrócić w wielkim stylu.

     

    Ronaldo Luis Nazario de Lima

    Brazylijski Ronaldo, podobnie jak Milik, miał permanentne problemy z więzadłami. Gdy oglądamy jego dryblingi w barwach Barcelony, czy Interu to nie możemy wyjść z podziwu, ale też nie dziwimy się, że jego kolana w końcu mogły nie wytrzymać. Takiej dynamiki przy jednocześnie stosunkowo dużej masie ciała nie miał nikt w Europie. U szczytu formy kontuzja skazała go na dwuletnią banicję. Jednak kiedy wrócił, miał prawdziwe wejście smoka, zdobywając z reprezentacją Brazylii złoty medal na MŚ w 2002 roku oraz tytuł króla strzelców tejże imprezy. Po prostu „Il Fenomeno”.

    Marco Van Basten

    Ikona holenderskiej piłki nożnej. Większość kolegów mogłaby mu przechowywać nagrody za indywidualne wyróżnienia, bo miał ich od zatrzęsienia. W wieku 26 lat doznał urazu kostki i po kilku operacjach walczył jeszcze przez ponad 3 lata, aby nie zakończyć swojej przygody na boisku.

    Sebastian Deisler

    Nierzadko futbol odznacza swoje piętno nie tylko na fizyczności, ale także na psychice. Ciężko powiedź, który typ „kontuzji” jest dla zawodnika groźniejszy. Tak było w przypadku pomocnika Bayernu Monachium, który nie tylko cierpiał z powodu słabych kolan, ale także słabej psychiki. To jedyna postać z tutaj wymienionych, która w tak smutny dla kibiców sposób pożegnała się z piłką nożną.

    Mirosław Szymkowiak

    Popularny „Szymek” swoją karierę zakończył w barwach Trabzonsporu. Jak sam wspomniał w jednym z wywiadów, łykał dziennie po 3-4 tabletki przeciwbólowe, a przed każdym meczem na tureckich boiskach dostawał zastrzyk – blokadę. Nasz „polski Beckham” wybrał w końcu przedwczesną piłkarską emeryturę, jednak nie poddał się od razu, bo dopiero po 10 latach zmagania z nieustannym bólem.

    Marco Reus

    Gdy wchodzi na boisko z ławki rezerwowych to zazwyczaj na Signal Iduna Park jest witany owacjami na stojąco, bo to oznacza, że wrócił do kadry po kolejnej kontuzji. W pełni dyspozycji nie byłoby mowy, aby nie zaczął meczu w pierwszej jedenastce. Zdecydowanie Reus nauczył się już żyć z tym, że średnio co kilkadziesiąt dni będzie musiał przejść jakąś rekonwalescencję. Tak było choćby w sezonie 2015/2016, gdzie odnotowano aż 10 jego niedyspozycji.

    Byli jeszcze inni: Ledley King, Tomas Rosicky, Owen Hargreaves, czy Abou Diaby.

    Dziś nasz Arek na nowo musi znaleźć w sobie motywację, by wrócić na szczyt. Niech jego inspiracją będą inni Białoczerwoni, tacy jak Karol Bielecki, Mariusz Wlazły, czy Marcin Wasilewski. Myślę, że ze strony rodziny, kolegów z szatni oraz wiernych kibiców wiary nie zabraknie. Pytanie, czy sam Arkadiusz jest się jeszcze w stanie podnieść. My z całego serca mu tego życzymy i dołączamy się do Grzegorza Krychowiaka, który napisał na swoim Instagramie: „Jesteśmy z Tobą, wszyscy na Ciebie czekają, wrócisz silniejszy”. Tak, Panie Milik, mamy przekonanie, że jeszcze nie powiedziałeś Pan ostatniego słowa. Czekamy!

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.