8 dni, które obudziły Real Madryt ze snu.

    Kiedy Real kończył w kompromitującym stylu dwumecz z pięknym Ajaxem Amsterdam, uświadomiłem sobie to złudzenie. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jak w ostatnich latach Realowi Madryt zaszkodził Zinedine Zidane i Cristiano Ronaldo.

    Gdzieś już to widziałem. Rok 2003, kiedy zespół opuszcza Vicente del Bosque. Trener zewsząd szanowany w Madrycie, zdolny dłubać w niezbilansowanej konstelacji gwiazd. Zastąpił go dosyć sensacyjnie Carlos Queiroz. Wieść niesie, że zatrudnienie tego trenera było elementem wspomagającym transfer Davida Beckhama. Na tej transakcji i próbie przymilenia się brytyjskiemu rynkowi skorzystał niejaki Jack Harper. Dziś piłkarz niepoznawalny szerszej publiczności.

    Kadencja Quieroza w sezonie 2003/04 rozleciała się w kilka tygodni. Real został pogrążony w dwumeczu z AS Monaco, wówczas drużyną ze średniego europejskiego poziomu. W upokorzeniu Realu pomógł wypożyczony właśnie z drużyny „Królewskich” Fernando Morientes. W późniejszym czasie AS Monaco dotarło aż do finału Ligi Mistrzów, a kilku zawodników z tamtej ekipy zrobiło fenomenalne kariery.

    Wróćmy do Realu. Porażka z Monaco spowodowała tak silną wyrwę w zespole, że Królewscy zaczęli tracić sezon na własnych oczach. Odpadają z Copa del Rey wyeliminowani przez Real Saragossę. Na finiszu rozgrywek nie radzą sobie z kolejnymi rywalami, nawet tymi mniejszymi. Nie zapomnę porażek z Murcią, a także lania od Osasuny Pampeluna. Na żądle popularnej „Osy” grał wówczas Valdo – wychowanek Realu, co potęgowało irytację.

    Podobnie jest dzisiaj. W 8 dni Real definitywnie pożegnał się z walką na wszystkich frontach. Najpierw w Pucharze Króla (tutaj najbardziej rozbudzone były nadzieje, po przyzwoitym spotkaniu na Camp Nou). Skuteczność nieopierzonego Viniciusa (który i tak jest jednym z niewielu pozytów tej kampanii) zdecydowała, że Real nie wypracował sobie przewagi nad Barceloną w pierwszej połowie rewanżu. Jeśli przeciwko Barcelonie nie strzelisz czterech bramek mając do tego trzy okazje – musisz mieć się na baczności, los jest mściwy. Tak też było, Barca w drugiej połowie obnażyła Real. Pierwsza bramka uruchomiła lawinę zdarzeń, zmusiła do innego sposobu gry. To powodowało dlań kolejne okazje.

    W ligowym klasyku Real zdawał się walić głową w mur. Starał się robić dużo, a wychodziło mu (w dużym zaokrągleniu) nic. Naturalnym następstwem minorowych nastrojów, a także kontrowersji poza-boiskowych był blamaż z Ajaxem. Tutaj dysfunkcji w zespole było tak dużo, że zasługuje to na osobną analizę.

    Ten domek z kart rozsypał się jak 15 lat temu. Wówczas również przed sezonem odszedł trener powszechnie szanowany, mający poparcie szatni i publiczności. Obecnie Real został opuszczony przez Zidana. Jego sukcesorem, jak w przypadku Queiroza, został człowiek budzący wątpliwości. Wszak Lopetegui osiągał bardzo dobre rezultaty z reprezentacją Hiszpanii, a jednak posada trenera klubowego i selekcjonera to dwie różne bajki.

    Strażakiem miał być Solari. Początkowo wyniki Realu „dźwignęły” się. Na tyle, że w pewnym momencie stratę 6 punktów do Barcelony uznawano za sukces i nadzieję. Sześć punktów straty. Do Barcelony. W lutym. Nadzieją?! Dla prawdziwych „Madridistas” taki stan rzeczy to wciąż upokorzenie, powód do szału.

    Real padł ofiarą złudzenia, które okryło Estadio Santiago Bernabeu w ostatnich latach. Epoka Cristiano Ronaldo, jakkolwiek oceniać jego umiejętności i „PR” poza-boiskowy – jest wielkim rozdziałem w historii Realu Madryt. Przez 9 lat mimo lepszych lub gorszych momentów trafiał regularnie do siatek rywali, bił kolejne rekordy i zapisywał swoje nazwisko w annałach futbolu. Właśnie ten sport ma jedną niepodważalną zasadę – chodzi w nim o strzelanie goli. Nie będę nikogo przekonywał, bo co raz więcej osób ma tego świadomość, że strzelane gole mają bezpośrednie przełożenie na wyniki i sukcesy. Ronaldo przez dziewięć tłustych lat urzędowania w Madrycie zawsze tłukł ich na potęgę. To utrzymywało Real sezon w sezon w walce o kolejne trofea.

    Zatrzymam się chwilę w czerwcu 2016 roku. Real kończy sezon ligowy z 1 punktową stratą do Barcelony. Czyli żadną mając na uwadze fakt, że jeszcze w styczniu sezon wydawał się być przegrany. Ponadto drużyna Zidana pokonuje w finale Champion League lokalnego rywala, zawsze trudnego do ujarzmienia – Atletico Madryt. Już tamtego lata nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że tamta drużyna wymagała zmiany podejścia. Przynajmniej kilku mocnych transferów, które w kolejnych latach będą prowadzić do walki o potrójną koronę. Tego wówczas nie zrobiono. Po powrocie z wypożyczenia do Espanyolu rozbłysnął talent Marco Asensio. Wydawać się mogło, że to jest „Crack” który wkrótce wpisze się w atak Realu Madryt i weźmie na swoje barki grę drużyny. Właśnie Asensio zapudrował problem przebudowy drużyny.

    Tym bardziej, że kolejna kampania 2016/17 była najlepszą za kadencji Zizou. Wygrane mistrzostwo kraju, co nie jest takim częstym przypadkiem w ostatniej dekadzie. Właściwie w ostatnich 10 latach Real zdobył mistrzostwo tylko dwukrotnie – raz właśnie z Zizou, a drugi raz jeszcze z Jose Mourinho. Do tego „Duodecima”, czyli historyczne obronie tytułu zdobywcy Ligi Mistrzów. Znów w mojej głowie zapalił się alarm, że czas na zmiany. Drużyna, która niemal ociera się o perfekcję wymaga zmian najbardziej. Barcelona  w ostatnich 10 latach formowała ofensywny trójząb wieloma nazwiskami, ciągle szukając nowego sposobu i głodu gry. Dzięki temu na Camp Nou szukano sukcesów w osobach: Leo Messi, Thierry Henry, Zlatan Ibrahimovic, David Villa, Pedro, Cesc Fabregas, Neymar, Ousman Dembele, Luis Suarez. Real Madryt w tym samym czasie opierał atak na: Cristiano Ronaldo, Karim Benzema, Angel Di Maria, Gareth Bale, Jese, Asensio, Lucas Vazquez. Dziewięć nazwisk w Barcelonie, przeciw siedmiu w Madrycie. Co więcej w Barcelonie w tym czasie stworzono pewnie około 5 różnych wariantów „tridente”. W Madrycie około 2-3. Brak różnorodności w ataku wynika z małej fluktuacji.

    Ten sam przypadek zaczął dotykać środek pomocy. Od dłuższego czasu gra spoczywa na barkach Toniego Kroosa i Luki Modricia. Do nich w różnych okresach dołączali Casemiro, Isco, James lub Dani Ceballos. Tylko pierwszych dwóch uznano za nietykalnych w ostatnich latach. Problem tych dwojga polega na tym, że na rynku ciężko będzie znaleźć Florentino Perezowi piłkarzy o lepszej jakości. Czas dobitnie udowodnił, że jednak zgrane karty lepiej sukcesywnie wymieniać ryzykując nawet obniżenie jakości. Świeżość, energia i nowy sposób rozgrywania często może subsydiować teoretycznie materiał najwyższej jakości.

    Nie doceniono wartości Pepe. Portugalczyk, który posiada tylu fanów co i przeciwników ciągle był w stanie zagwarantować najwyższą jakość. Real oparł w logiczny sposób środek obrony o Sergio Ramosa i Raphaela Varana. W przypadku obniżki formy nie mają wartościowych zmienników. Jest świetny i uniwersalny Nacho, ale nie sprawia wrażenia obrońcy, który może być filarem Realu na pełny etat. Jesus Vallejo mimo obiecującego sezonu na wypożyczeniu w Eintrachcie Frankfurt – w Madrycie kompletnie rozczarowuje. Zazwyczaj nie gra, bo jest prześladowany przez kontuzje. Kiedy gra, nie zachwyca. Wkrótce potem nadchodzą istotne mecze w których nikt z dotychczasowych trenerów dotąd nie zdecydował się zaufać Vallejo.

    Sukcesy Realu Madryt na europejskiej scenie gwarantowały gole Crisitiano, jakość duetu Modrić-Kroos, ale także boki obrony. Real próbował znaleźć alternatywę dla Marcelo, który zawsze na przełomie zimy i wiosny wygląda jak cień samego siebie. Coentrao na oczach kibiców stawał się wrakiem piłkarza. Theo Hernandez okazał się mistrzem w celebracji tytułów, jednocześnie sam najmniej do tego przykładał swojej ręki. Niespodziewanie ten sezon obdarował Real w Sergio Reguilona. Zawodnik, który nie rokował specjalnie na poziomie Realu Madryt Castilla – udźwignął status zmiennika Marcelo. Skoro przebył tak daleką drogę, to nie można wykluczyć że jeszcze rozwinie się na tyle aby być pierwszoplanową postacią. Reguilon to jednak tak jak Vinicius, gwiazdka na ciemnym sklepieniu sezonu 2018/19.

    Z drugiej strony boiska wreszcie pojawiła się wartościowa opcja w osobie Alvaro Odriozoli. W kluczowych momentach sezonu grywał jednak dalej Carvajal, który przy marności pozostałych formacji nie był w stanie samotnie pociągnąć drużyny.

    Keylor, bramkarz któremu nigdy w Madrycie nie ufano bezgranicznie. Nie okazał się być słabszym bramkarzem niż sprowadzony ze statusem gwiazdy – Thibault Courtois. Co więcej Belg, mam nieodparte wrażenie, wcale nie podniósł jakości w bramce Realu Madryt po latach Keylora Navasa.

    Brak odpowiedniej wymiany kadrowej nie jest winą oczywistą Zinedine Zidana. Jest winą pięknie przypudrowaną. Celowo użyłem słowa „pięknie”, bo jednak Francuz z tymi zawodnikami odniósł wspaniałe sukcesy w najtrudniejszych piłkarskich rozgrywkach. Tymi sukcesami, które nie miały prawa się wydarzyć.

    Podczas rządów „El Maestro” odpalało wszystko. Jese po zerwanych więzadłach krzyżowych wreszcie wracał na właściwe tory, zanim postanowił szukać szczęścia w Paryżu. James momentami wzniecał nadzieję, że wróci w najlepszej wersji. Isco, który jest wielkim wrzodem na kadencji Solariego, u Zidana zawsze wiosną rozgrywał recitale. W Pucharze Króla szansę otrzymywali Martin Odegaard i Enzo Zidane. Asensio nękał Barcelonę w Superpucharze. Bale, gdy był zdrowy zawsze dawał drużynie jakość. Kovacić był realną alternatywą dla środkowych pomocników.

    Wszyscy byli szczęśliwi. Zizou na konferencjach nikogo nie krytykował, a zawsze kwieciście mówił o drużynie. Wpajał etos pracy drużynie, a przed meczami umiał trafić do ich serc i głów. Mówiąc bardzo skrótowo – Zidane pozwolił, by środowisko Realu Madryt zapomniało o swojej specyfice na 3 lata. Przecież przed Zidanem, odkąd sięgam pamięcią, w Realu Madryt panował stan permanentnej wojny. Nawet jeśli los przynosił sukces pod wodzą trenera – zwalniano go lub tracił pracę wkrótce, bo kolejna kampania nie była już zadowalająca.

    Znów wracam do 2003 roku. Wtedy rozpoczyna się trenerski rollercoaster w wykonaniu Królewskich. Po Quierozie schedę przejmuje Antonio Camacho. Słabe wyniki na początku sezonu, a do tego nieprzychylność „galaktycznych” gwiazd powodują rychłe zwolnienie. Na krótko stery przejął „kot z Odessy” Garcia Remon, a po nim trenerem na pełen etat miał zostać Vanderlei Luxemburgo. Nazywany „Lux” wprowadził do zespołu kilku Brazylijczyków. Jego pierwsze miesiące w roli trenera wyglądały całkiem obiecująco. Początek kolejnego sezonu obnażył to jak przygotował drużynę do sezonu. Sezon po Luxemburgo dokończył Lopez Caro, a między czasie do dymisji podaje się sam Florentino Perez. Nowy prezydent klubu – Ramon Calderon na początku swojej kadencji stawia na poważne nazwisko – Fabio Capello. To za jego sterów Real rozgrywa jeden z najbardziej uroczych sezonów. Od gry i stylu w ofensywie wszystkich kibiców bolą zęby. Jednakże w zespole budzi się niesamowity duch „remontady”, co daje upragnione mistrzostwo Hiszpanii w ostatniej kolejce. Wspomniany brak jakości w grze powoduje zwolnienie Capello, a zastępuje go Bernd Schuster. Były piłkarz Królewskich, który wykonywał dobrą pracę w małym Getafe. Schuster broni tytuł mistrzowski w lidze, ale zawodzi w Lidze Mistrzów. W kolejnej kampanii drużyna Schustera wygląda bardzo słabo, a Niemiec „pociąga za spust” w swoim kierunku przed El Clasico. W tej słynnej sytuacji Schuster udzielając wywiadu powiedział, że najpewniej jego drużyna przegra nadchodzące spotkanie z Barceloną. W klasyku drużynę poprowadził już Juande Ramos i pełnił tą funkcję do końca sezonu. Tym samym dobiegła końca prezydentura Ramona Calderona, którego odwołano z tego stanowiska przed końcem sezonu. Prezes inny niż Florentino Perez, a jednak standardy te same w zarządzaniu stanowiskiem trenera.

    „Floro” po powrocie pompuje wielkie nazwiska w drużynę. Rozpoczyna się era Cristiano Ronaldo. Trenerem został Manuel Pellegrini, czyli trener bardzo szanowany na hiszpańskim rynku. Porażka z Liverpoolem w Champions League, porażka w La Liga (mimo przyzwoitego dorobku punktowego). Na koniec słynne „alcorconazo” – to wszystkie gwoździe do trumny Pellegriniego.

    Rządy Jose Mourinho trwają trzy lata – to pierwsze takie osiągnięcie trenerskie od czasów Vicente del Bosque. Z kilkoma sukcesami i rozbudzonymi nadziejami Jose upłynął czas w Madrycie. Kończył opuszczając okręt skonfliktowany ze wszystkimi. Po jego erze przyszedł zgoła odmienny w obyciu Carlo Ancelotti. Włoch dwukrotnie przegrał zmagania ligowe fatalnymi miesiącami: styczeń – luty. Wygranie pamiętnej „Decimy” pozwoliło mu popracować dwa lata w Madrycie. Nowym tlenem dla klubu miał być Rafael Benitez, który nie popracował nawet sześciu miesięcy.

     

    Zinedine Zidane jako trener był dla Realu tym, czym był jako piłkarz. Dał sukcesy, piękno gry, spokój całemu otoczeniu. Wszyscy bowiem mieli świadomość, że drużyna jest pod dobrymi skrzydłami. Cristiano Ronaldo grając dla Realu zawsze był gwarancją goli, co trzymało Real na powierzchni. Obaj Panowie w ostatnich latach tuszowali zbyt wiele błędów w strategii Realu. Odejście, pożegnanie każdego z nich musiało oznaczać niemałą katastrofę. Nie znajduję odpowiedniego określenia by opisać krater, który powstał po opuszczeniu Madrytu przez z nich w jednym czasie.

    Najpierw przywrócili normalność, potem wznieśli Madridismo pod niebiosa. Spowodowali, że Real przez jakiś czas był w pięknymi śnie. Potem z własnej woli osierocili go. Obudzili z pięknego snu. Nie mogę im tego wybaczyć, choć to nie ich wina.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.