Ile wiem o przyszłości Krzysztofa Piątka

    35 milionów euro zainwestowane w Ciebie przez AC Milan. Włoski komentator Tiziano Crudeli wykrzykujący w studiu telewizyjnym na Twoją cześć: „Pio! Pio! Pio!”. Kibice Milanu na stadionie San Siro świętujący z piosenką na ustach: „Piątek Po! Po! Po!”. Oczywiście ku Twojej chwale. Wszystko w niespełna tydzień. Życie pisze przepiękne scenariusze.

    OBSERWUJ AUTORA

    Czy Krzysztof Piątek na punkcie którego zwariowała nie tylko polska publiczność będzie zdobywał seryjnie gole w koszulce AC Milanu – na dzień dzisiejszy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. W porządku – znajdą się tacy odważni, którzy dziś spróbują przewidzieć przyszłość. Oczywiście, zawsze łatwiej postawić 2 złote i po dwóch latach powiedzieć: „a ja wtedy mówiłem, to mi nikt nie wierzył”.

    W przypadku pomyłki w zakładzie, można o tym nie wspominać lub po prostu zapomnieć – przecież to tylko 2 złote. Nie znam jednak takiego jeźdźca, który dziś postawi majątek na to, czy Piątek zapisze wielką kartę w historii Milanu. Czymże jest sukces? Jak go zdefiniować? Po czym go poznamy?

    Zwyczajnie na dzień dzisiejszy nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć. Zbyt mało dzieli sukces od porażki, by bawić się w prognozy. Zbyt wiele rzeczy dzieje się wokół boiskowej kariery, by było to zależne tylko od sportowych uwarunkowań. Sam „Pistolero” z Polski mieszkał dopiero półtorej miesiąca w Genui, kiedy tragicznie zawalił się wiadukt Morandi, którym codziennie przemierzały tysiące genueńczyków. Z dala od takich wydarzeń, nie tylko sportowcom.

    Trudno powstrzymać się od radości i uśmiechu, kiedy Polak w drugim występie w barwach Milanu robi to, co zrobił Piątek.

    Pierwsza sytuacja w meczu, podarowana przez opieszałość obrony Napoli, znajdujesz się w dogodnej sytuacji i wykańczasz ją. Nie po rykoszecie, nie po tym jak piłka odbiła Ci się od goleni. Pewnym strzałem „po długim” jak profesor, który robił to dla tego klubu już dziesiątki razy. Drugą bramkę, za wyjątkiem podania, robisz właściwie w pojedynkę. W początkowej fazie schodzisz na słabszą nogę, ale czekasz na partnerów. Nikt nie nadciąga, więc „robisz” jednego z dwóch-trzech najlepszych obrońców Serie A i znów ładujesz przy dalszym słupku bramki. Po Twoich oczach nie widać dezorientacji i szaleństwa, a pewność i poczucie wypełnionego zadania.

    Fantastyczne to chwile, jednak wciąż daleko mi do postawienia tych wspomnianych 2 złotych na końcowy sukces. Nie przez ostrożność, a przez znajomość futbolu. Znamy pięknie rozpoczynające się romanse, które później bledły aż po rozwód z orzeczeniem o winie. Piękny start nie gwarantuje pięknej historii, tak samo jak falstart nie zwiastuje porażki. Bardzo często czytam i słyszę z ust opiniotwórców, że historia Grzegorza Rasiaka w Tottenhamie Hotspur potoczyłaby się inaczej, gdyby uznano jego gol w debiucie z Liverpoolem. Pewnie są tacy, których cieszyłaby niesłusznie uznana bramka. Widzę później tych samych ludzi zadających sobie pytanie- co poszło nie tak, skoro strzelił w debiucie z Liverpoolem. Uwielbiam to podejście. Z wielki uznaniem dla kariery Grzegorza Rasiaka, a w szczególności dla jego epizodów w Championship (lidze już wtedy niełatwej), na Premier League był zwyczajnie zbyt słaby. Nie trzeba magii i tworzyć mitów o nieuznanym golu. Można zagrać 167 meczów w Championship i strzelić 62 bramki, ale na Premier League po prostu nie być wystarczająco dobrym.

    Wracajmy więc do Krzysztofa Piątka. Jako baczny obserwator polskiego podwórka każdy jego los budził we mnie pytanie „czy podoła?”. Pomimo debiutu w Zagłębiu Lubin w sezonie 2013/14, etatowym członkiem pierwszego zespołu Piotra Stokowca został w sezonie 2014/15, już na zapleczu Ekstraklasy. Zastanawiałem się wówczas czy Zagłębie, które tym razem dla odmiany wykonało bardzo sensowne ruchy kadrowe (pozbyto się sporej części nieużytecznych zawodników zagranicznych), będzie w stanie opierając się na młodych zawodnikach powrócić do Ekstraklasy. Podopieczni Stokowca wygrali zmagania 1 Ligi, a Piątek miał w tym swój niemały udział – w 31 meczach strzelił 8 bramek. Kolejny sezon spędzony już w Ekstraklasie, gdzie Piątek w 33 spotkaniach zdobywa 6 goli. Przyzwoity dorobek przykrywa zespołowy sukces beniaminka, który finalnie zajmuje 3 miejsce w końcowej klasyfikacji.

    Krzysztofem Piątkiem w europejskie puchary? Jeszcze nie. Zagłębie Lubin kończy zmagania w eliminacjach do Ligi Europy jeszcze w sierpniu, odpadając z Sonderjyske. Piątek nie pomaga, a w lidze strzela jedną bramkę. Nagle bum! Profer Filipiak, właściciel Cracovii, wykłada na stół 500 tysięcy euro i zabiera Piątka do Krakowa. Przeszło dwa miliony złotych, to na polskie warunki, a szczególnie transfer wewnątrz ligi – kwota niebagatelna. Znów zastanawiam się – czy ten do tej pory nie robiący spektakularnego wrażenia napastnik zbawi Cracovię?

    Zbawia. Pan Piątek zaskakuje po raz pierwszy, bo strzela dla Cracovii 11 bramek ligowych. Śmiem twierdzić, że gdyby nie on – Cracovia nie utrzymałaby Ekstraklasy. No dobra, nadciąga kolejny sezon i pewnie Cracovia prawdopodobnie zakończy rozgrywki walcząc o wyższe cele. Czy Piątek wystarczy?

    Owszem, Cracovia rzutem na taśmę nie wchodzi do grupy mistrzowskiej, a w grupie spadkowej nie bierze jeńców. Nasz bohater strzela 21 bramek dla drużyny Probierza. Pojawia się Genoa, wykłada na stół 4 miliony euro i Piątka nie ma już w Cracovii.

     

    „Serie A? To trudna liga dla napastników”

    Szarżował Roman Kołtoń, który na łamach „Prawdy Futbolu” prorokował kilkanaście bramek Piątka w nadchodzącym sezonie Serie A. Ci bardziej ostrożni słuchając to łapali się za głowy. Ja sam uznałem, że bilans 5 trafień w lidze uznam wynik przyzwoity. Piątek knebluje wszystkim buzie i bierze Serie A „na raz”. 23 grudnia 2018 roku strzela swoją ostatnią, trzynastą bramkę ligową dla Genoi w meczu przeciwko Atalancie Bergamo.

    Im dalej w las tym ciemniej, nic nie widzę. Z kolejnych wątpliwości wybudza mnie co raz boleśniej. Nie znam się chyba, czy to nie czas przerzucić się na warcaby?

    Warto zastanowić się co w tej chwili przemawia na korzyść Piątka w nowym klubie. W Genoi Piątek przeżył aż trzech trenerów. Na szczęście między nimi drużyna nie była poddawana taktycznym rewolucjom i grała zazwyczaj określonym ustawieniem. Trójka atakujących to był stały scenariusz, w różnych konfiguracjach. To we dwóch klasycznych napastników, a to na dwójkę trequartistów. Krzysztof Piątek grający – zawsze najwyżej wysunięty.

    W meczu z Napoli, którym Piątek kupił sobie trybuny San Siro – Gennaro Gattuso również zaproponował ustawienie z trójką atakujących i najwyżej wysuniętym Polakiem. Analizując bramki strzelane dla Genoi zauważam, że z 13 bramek aż 5 padło po dośrodkowaniach ustawionych na boku Criscito bądź Lazovicia. W klubie z Mediolanu strzelanie „Pistolero” rozpoczął również od długiego podania ustawionego na lewej stronie Laxalta. Rossoneri w swoich szeregach posiadają więcej zawodników dysponujących świetnym dośrodkowaniem. Z marszu wspomnę nazwiska Suso, Castillejo, Rodrigueza, Calhanoglu.

    Niedawno redaktor Michał Kołodziejczyk na łamach WP.pl opublikował felieton w którym nawołuje do rozgrzeszania Nosaczy, którzy dzięki Piątkowi zaczną przeżywać futbol po raz pierwszy. Staną się ekspertami futbolu, dotkną Serie A i będą ferować wyroki. Generalnie popieram ten manifest.

     

    Niemniej ja na to zjawisko patrzę nieco inaczej. Jak przy okazji każdego sukcesu – wielu jest takich, którzy chcą się ogrzewać w jego blasku. Czy to zjawisko typowe TYLKO dla Nosaczy, tak bardzo skojarzonych z polską mentalnością? Nie sądzę. To w każdym społeczeństwie jest potrzeba identyfikacji z sukcesem. To buduje każdego przeciętnego obywatela tej planety. Nauka nazwała to zjawisko „statusem zapożyczonym”. Szukamy sprawców sukcesów, szukamy w nich swojego podobieństwa. To nam podnosi samoocenę, buduje obraz samych siebie.

    Prawdziwy Nosacz odezwie się, kiedy sukcesu Piątka w Milanie nie będzie. Zatriumfuje i głośno wypowie „A mówiłem, że nie powinien tam iść!”. Mówił tak głośno, że nie słyszał tego nikt poza jego własnym deja vu.

    Nosacz ułaskawi Piątka tylko w kilku przypadkach. Kiedy okaże się, że ten kierownik-złodziej nie lubi Polaków. Albo w kluczowym, przełomowym meczu piłki do pustej bramki nie poda Piątkowi ten zły "somsiad" albo inny Robben.

    Szkoda czasu na takie dywagacje nad plemiennym odruchami. Na dzień dzisiejszy wiemy, że Krzysztof Piątek jest w Milanie i zapisał do tej pory fajną historię. Na pewno fajniejszą niż zapisali Salamon i Miśkiewicz. Nawet oni po Milanie wylądowali na czterech łapach i gdzieś na chleb pewnie godziwie zarabiają. Tacy jak Piątek, nawet jeśli finalnie nie spełniali oczekiwań i tak później lądowali w niezłych firmach. Dokładnie tak. Z Milanu można spaść, to nie wstyd. W razie niepowodzenia trafia się nawet do Atletico Madryt, Chelsea, Villareal lub Marsylii. Słyszałem o mniej udanych przygodach z profesjonalnym futbolem.

    „Wiem, że nic nie wiem” powiedział kiedyś Sokrates. Świetnie oddają te słowa moją prognozę dotyczącą przyszłości Krzysztofa z Niemczy. Na tą chwilę jestem w stanie stwierdzić jedynie tyle, że to co osiągnął w futbolu to JUŻ jest więcej niż Passat za którym płakał Niemiec, gdy sprzedawał.

     

    Autor: Michał Cierniak

    fot. pressfocus

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.