A niechaj narodowie wżdy postronni znają – odpowiedział mu korespondencyjnie Ignacy Krasicki. Ile znaczy dziś rola trenera w piłkarskiej Ekstraklasie?Zawżdy znajdzie przyczynę, kto zdobyczy pragnie, a Polacy na swoich trenerach nie będą się poznawać. postronni, pomstował Mikołaj Rej. Być może nie zastanawiając się wówczas, że to nie
OBSERWUJ AUTORA NA TWITTERZE
Odpowiedź na to pytanie zdaje się być niezmierzona jak wielkość przestrzeni kosmicznej. Sezon 2018/2019 przysparza nas o niemały ból głowy w tej kwestii.
Nic.
Przykładów ci u nas dostatek. Bez specjalnego eksplorowania swojej pamięci czy najdalszych czeluści sieci internetowej przypominam sobie nazwisko Henryka Kasperczaka. W sezonie 2004/05, kiedy jeszcze świeżo mieliśmy w pamięci jego dobre osiągnięcia z Wisłą Kraków w Pucharze UEFA, Kasperczak przewodził z Wisłą w ligowej tabeli. W skutek „nieporozumień” dotyczących dalszego funkcjonowania jego kontraktu, został zawieszony w pełnionej funkcji. Owszem, mocną szramą na wizerunku trenera pozostała porażka w eliminacjach do europejskich pucharów z Dinamem Tblisi. Oprócz tego cała kadencja Kasperczaka oraz jego sposób prowadzenia Wisły – budziły respekt.
Przejdźmy do czasów bardziej współczesnych. Śląsk Wrocław w 2012 roku odzyskuje po 35 latach tytuł mistrzowski. Jeszcze kilka sezonów wcześniej ten sam klub gra jeszcze na drugim szczeblu rozgrywkowym. Po zdobyciu Mistrzostwa Polski w 2012 roku Śląsk podjął nieudaną kampanię w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Po dwóch kolejkach sezonu 2012/13 został zwolniony.
Jacek Magiera w sezonie 2016/17 przejął Legię Warszawa po Besniku Hasim. Drużynę, która w prawdzie awansowała do Ligi Mistrzów, ale mocno zawodziła w krajowych rozgrywkach. Magiera nie dość, że awansował z grupy Ligi Mistrzów do fazy pucharowej Ligi Europy, to jeszcze wygrał tytuł mistrzowski. We wrześniu 2017 roku przestał pełnić funkcję trenera Legii Warszawa.
W upływającym sezonie Legia, Lech czy Wisła Płock zatrudniały po 3 trenerów. Zagłębie Sosnowiec, Arka, Śląsk, Zagłębie Lubin po dwóch trenerów.
Coś.
Jednak coś znaczą. Niby narzekają, że są często zwalniani. Utyskują, że nie posiadają baz treningowych do odpowiedniego prowadzenia drużyn. Jednak biorą „fuchę” każdą, która się napatoczy. Nawet jeśli poprzednik został zwolniony w zupełnie niezrozumiałych okolicznościach.
W Polsce jesteśmy fanami efektu „nowej miotły”. Nowy trener przychodzi do nowego miejsca pracy, po dwóch dniach wzywany jest na przedmeczową konferencję prasową. Rzuci kilka utartych frazesów o dawaniu więcej swobody zawodnikom, o tym jak koncentrowali się na rozegraniu stałych fragmentów gry.
Jeśli przegra to opowie przed kamerą o złym przygotowaniu fizycznym. Ewentualnie o tym, że zawodnicy ciągle dochodzą do optymalnej formy.
W przypadku wygranej powie, że drużyna akurat pracowała nad elementami, które przyniosły jej bramki. Pewnie też o tym, że drużynie bardzo zależało na zwycięstwie. Generalnie „ja zrobiłem” albo „wystarczyło pchnąć samochód z górki aby pojechał”.
Konkludując dochodzę do wniosku, że w niektórych klubach w odpowiednich okolicznościach trener jest sługą rzecznika prasowego. Tu pójdzie, tam stawi twarz. Tu uargumentuje porażkę, tam powie dlaczego wygrali.
Dużo, bardzo dużo.
Michał Probierz z Cracovią po 8 kolejkach Ekstraklasy w sezonie 2018/19 okupuje ostatnie miejsce w tabeli. Na koniec sezonu z tym samym zespołem zajmuje 4 miejsce w tabeli i będzie reprezentować Polskę w eliminacjach do Ligi Europy.
Marcin Brosz w sezonie 2016/17 prowadził relegowany Górnik Zabrze na zapleczu Ekstraklasy. Drużyna spadła z Ekstraklasy w skutek nieefektywnego zarządzania klubem i ściągania bezwartościowych zawodników. W swoim pierwszym sezonie Brosz przewartościował politykę kadrową stawiając w większości na młodych zawodników, którzy pochodzą z regionu. Awansował do Ekstraklasy i na tym osiągnięcia się nie kończą. W kolejnym sezonie, grając już na najwyższym poziomie rozgrywkowym, przez długi okres czasu liczył się w walce o Mistrzostwo Polski. Grał wówczas praktycznie tą samą grupą ludzi. Będąc szczerym – kolejna kampania nie była już tak udana, a Górnik walczył o utrzymanie. Był to jednak skutek naturalnej obniżki formy drużyny oraz odejść kluczowych zawodników przed sezonem. Drużyna nieco przemeblowana i wzmocniona wiosną 2019 roku prezentowała się już znacznie lepiej.
Maciej Stolarczyk przez wielu kibiców został odebrany jako wariant „oszczędnościowy” , kiedy odbierał nominację na trenera Wisły Kraków. Tym bardziej, że przejmował pałeczkę po Joanie Carillo, który najtańszym trenerem nie był. Co smutne o Carillo – nie tyle tylko tanim, co również nienajlepszym. Tymczasem w znoju, trudzie i totalnej biedzie – Stolarczyk wraz z Wisłą rozbudzali apetyty kibiców na europejskie puchary. Wiosna w sezonie 2018/19 nie była już tak wspaniała, ponieważ zespół został obdarty z wielu kluczowych zawodników. Wciąż jednak wyniki klubu nie były dramatyczne, a nawet udało się upokorzyć Legię Warszawa pokonując ją 4-0.
Kosta Runjaić obejmował Pogoń Szczecin jesienią 2017 roku w ciężkiej sytuacji ligowej. Po zaimplementowaniu kilku transferów, przepracowaniu przerwy zimowej – drużyna zaczęła bardzo dobrze punktować wiosną 2018 roku. Co więcej – prezentowała przy tym bardzo dobry styl, a do zespołu wprowadzani byli młodzi zawodnicy. Beneficjentem tych zmian okazał się być Jakub Piotrowski, który wkrótce potem został sprzedany za 3 miliony euro do Belgii. Jesienią 2018 roku Runjaić wraz z Probierzem razem trwali w beznadziei. Mało by rzec, że Runjaić stał już w kolejce na szafot. Tymczasem zaufanie prezesa Mroczka opłaciło się, bo Runjaić wydostał drużynę z tarapatów i udało się finalnie zaliczyć jeszcze lepszy sezon niż poprzedni. Tym razem, choć brakło paliwa na walkę o Ligę Europy, wystarczyło aby awansować do grupy mistrzowskiej.
Lechia Gdańsk zatrudniała w marcu 2018 roku Piotra Stokowca, by ratować ligowy byt. Nie bez turbulencji ale udało się, bo Gdańszczanie zakończyli sezon 3 punkty nad strefą spadkową. Stokowiec kiedy rozsiadł się wygodnie w trenerskim fotelu zaordynował odejście kilku zagranicznych, zbędnych piłkarzy. Uszczuplił kadrę i zaczął dawać szansę młodym piłkarzom. Plony przyszły zaskakująco szybko. W sezonie w którym wydawało się, że walka o środek tabeli będzie miarą sukcesu – przekroczono najśmielsze oczekiwania. Lechia zdobyła tytuł – Puchar Polski, a do tego przez bardzo długi czas przewodziła w ligowej tabeli. Dość powiedzieć, że gdyby sezon trwał 30 kolejek, to Lechia byłaby Mistrzem Polski. Drużyna w fazie finałowej mocno wyhamowała, ponieważ kryzys formy przyszedł w najgorszym możliwym momencie. Brązowy medal jest wciąż tym, czego nawet pewnie nie zakładano w Gdańsku ani Kolonii.
No i wreszcie on.. Waldemar „King” Fornalik. Na finiszu kampanii 2017/18 zawisł nad strefą spadkową z jeszcze mniejszą przewagą niż Lechia Stokowca (tylko 1 pkt przewagi). Mimo utrzymania jego posada i tak bardzo mocno była rozpatrywana w gabinetach działaczy Piasta. Finalnie, z mniej lub bardziej oczywistych względów, postanowiono dać Fornalikowi jego ulubione narzędzie: czas na dalszą pracę. Efekt końcowy wszyscy poznaliśmy w ostatnich dniach – zasłużone Mistrzostwo Polski dla Piasta Gliwice i dyrygującego nim Waldemara Fornalika. Piast ze skromnym budżetem, roztropnie zbudowaną kadrą, a przede wszystkim najmniejszym wahaniem formy w trakcie sezonu.
Jakie są wnioski? Z jednej strony wiele klubów wciąż rotuje posadą trenera, a prezes czołowego klubu w Polsce opowiada publicznie, że trenerów zatrudnia się „na projekt”. W porządku, o ile iteracją nie jest zaledwie kwartał.
Czy powinniśmy z uznaniem patrzeć na te 9 klubów, które trenera w tym sezonie nie zwolniły? Pewnie tak, bo władze każdego z tych klubów mogły (przy obecnych standardach) przynajmniej raz nie utrzymać nerwów na wodzy.
Powoli widzę trend, który jednak cechuje większą wstrzemięźliwość wśród władz klubowych. Dominik Nowak, trener Miedzi Legnica, mimo spadku drużyny z Ekstraklasy posady nie stracił. Inną sprawą jest, że Miedź przez większą część sezonu raczej utrzymywała się z dala od strefy spadkowej. Spadek był efektem słabej rundy finałowej. Jeśli nawet trener Miedzi straci posadę, straci ją po sezonie. Kiedy można rozliczać za efekt finalny.
Probierz, Stokowiec, Fornalik, Brosz czy nawet Lettieri służą za kolejne przykłady. Oczywiście najpewniej nie doczekają emerytury w bieżących klubach jak Sir Alex Ferguson, ale można o nich powiedzieć, że przepracowali już jakiś okres czasu i prowadzili drużynę przez w jakimś wzorcu.
Kluby o których zwykło się mówić jako o największych w Polsce – Legia i Lech. Na koniec sezonu obwieściły swoich trenerów tymczasowych (Vuković i Żuraw) jako nominalnymi na sezon 2019/20. Trudno powiedzieć, zwłaszcza po końcówce sezonu, czy będzie to decyzja trafna i czy obaj dotrwają na stanowisku do października. Można zawsze rzec, że są to warianty „dyskontowe”, oszczędnościowe. Wciąż jednak większe powodzenie ma zatrudnienie trenera z lokalnego rynku, ukształtowanego przez krajowy system.
Wszystkie sukcesy, które zostały wspomniane w kategoriach powyżej – odnoszone były przez trenerów krajowych. Od czasu do czasu pojawiały się jaskółki w postaci Dusana Radolsky’ego, Leo Beenhackera, Stanislava Czerczesowa. Wszyscy przychodzili i czuć było w powietrzu, że za chwilę odlecą do ciepłych krajów. Ziarna, które zasiali wciąż budzą w nas często poczucie o wyższości trenerów zagranicznych nad polskimi.
Zalecam wstrzemięźliwość. Dopóki Jurgen Klopp nie marzy o objęciu Arki Gdynia, a Guardiola nie jest dogadany z działaczami Śląska Wrocław – ochłońmy. Stawiajmy i ufajmy tym, którzy znają specyfikę rynku. To oni w XXI wieku prowadzili nas do względnych sukcesów.
Iż Polacy nie gęsi, swoich trenerów mają.
fot. pressfocus