Plac Budowy w Madrycie, czyli koszmary Florentino Pereza

    Codziennie patrząc przez okno biura, gdzie wykonuje swoją pracę – oglądam plac budowy. Każdego dnia krajobraz zmienia się, traci swoje dziewictwo. Wszystko po to, by osiągnąć zamierzony skutek w postaci biurowca, hotelu lub innego bloku. Trochę jak w sporcie.

    Najpierw pojawia się ekipa „karczująca” teren. Rozjeżdżają przyrastającą do podłoża zieleń, wycinają krzewy. Na koniec tną również drzewa. Parę tygodni po nich przyjeżdżają projektanci, architekci. Kręcą się, dyskutują, ustalają, negocjują. Wszystkiemu obok przypatrują się przypadkowi przechodnie oraz czekający na polecania pracownicy fizyczni. Pierwszym się to w ogóle nie podoba, drugim to w zasadzie obojętne – w końcu im za to płacą. Na samym czubku tej piramidy decyzji stoi ktoś, kto widzi w tym sens. Absolutnie chce zbudować coś, co nie tylko będzie ładnie wyglądać, ale przyniesie sukces finansowy i chwałę inwestorowi.

     

    Wszystko to trochę jak w Realu Madryt. Dziesięć lat temu do biur Realu Madryt powrócił on – Florentino Perez. Nie chciałbym uciekać w pewne religijne metafory, ale wśród kibiców Realu niejeden psalm rozbrzmiał na wieść o jego powrocie. Słusznie, bo tylko Florentino Perez niósł obietnice przywrócenia Królewskim należnego tronu.

     

    Po jego poprzednim epizodzie, który zakończył się jego dymisją – klubem zawiadywało kilka osób. Tymczasowy prezes – Fernando Martin, podał się do dymisji po niespełna dwóch miesiącach sprawowania władzy. Prezes tymczasowy po prezesie tymczasowym – Montejano poprowadził klub aż do wyborów. Ramon Calderon w dwa sezony odzyskał tytuł mistrzowski dla klubu, a nawet udało się go obronić. Klub mimo to wyraźnie skręcał w złą stronę sportową – posiadając totalnie rozwarstwioną kadrę i kompromitując się kolejno w Lidze Mistrzów. Skandal obyczajowy zakończył jego panowanie, a Perez postawił sobie za punkt honoru przywrócenie blasku Realowi.

     

    Pozostawił po sobie zgliszcza „Galacticos”, którzy pozostawali na obumarciu. Obśmiewaną politykę „Zidanes y Pavones” postanowiono przeobrazić we „FlorenTeam”. Nikt nie mógł przepuszczać, że to właśnie w drugiej kadencji Perez stworzy Real Madryt na miarę „Zidanes”, a w kadrze będzie całkiem sporo „Pavones”.

     

    Ta historia zatoczyła krąg. Perez budując klub na miarę bezprecedensowego, trzykrotnego z rzędu triumfu w Lidze Mistrzów zasłużył na porównania z wielkim Don Santiago Bernabeu.

     

    Koparki, betoniarki…

    Jak budować, Florentino wie pewnie lepiej niż ja. Zarówno jeśli chodzi o budowę nieruchomości, jak i budowę projektów sportowych. Po tłustych trzech latach na europejskich i światowych salonach, nadszedł rok bardzo chudy. Jeszcze w 2018 roku Real Madryt siedział na Górze Olimp i pił boskie wino.

     

    Na koniec sezonu 2018/19 Real stał wśród zwykłego ludu, najpewniej w kolejce po chleb żytni – krojony. Rok temu odchodził Cristiano Ronaldo, którego wartości marketingowej i sportowej nie sposób przecenić. Nie wiem, czy ktoś jest w stanie stworzyć algorytm obliczeniowy o przekładalności goli na sukcesy. Jeśli jednak ktoś to kiedy zrobi, bardzo proszę wziąć przykład CR7 jako najbardziej obrazowy.

     

    Sieroty po Cristiano Ronaldo nie były w stanie wzbić się ponad przeciętność. Następcą tronu miał zostać Marco Asensio, który tymczasem rozegrał swój najsłabszy sezon w dotychczasowej karierze.

     

    Gareth Bale już nie tylko chronicznie się leczył, ale popadł w niełaskę kibiców i drużyny. Dziś nikt nie wierzy już, że Książę Walii poprowadzi Real do sukcesów na swoich mocno sfatygowanych nogach.

     

    Marcelo i Carvajal – piłkarze zjawiska. Moja cicha teoria mówi o tym, że Real ostatnie sukcesy w Europie wznosił nie tyleż na wspaniałości Kroos i Modricia, co właśnie na atutach bocznych obrońców. W ubiegłej kampanii byli cieniami samych siebie. O ile Carvajal dostał bardzo solidnego zmiennika w postaci Odriozoli – tyleż Marcelo został przykryty nawet przez Sergio Reguilona.

     

    Wspomniani Kroos i Modrić również wyglądali na wyprutych z wizji. Dani Ceballos nie potrafił nawet na parę tygodni posadzić ich na ławce rezerwowych. Isco walczył ze wszystkim dookoła. Z trenerem (Solarim), kibicami. Pozostało teraz powalczyć ze swoją wagą.

     

    Najgłośniejsze nazwisko, które pojawiło się na Santiago Bernabeu ubiegłego lata to nazwisko Thibault Courtois. Belgijski bramkarz przychodząc w glorii chwały miał z miejsca przejąć tron po Keylorze Navasie – skromnym bramkarzu z Kostaryki, którego Real wziął pół-darmo z Levante. Jak się później okazało, Courtois wątpliwie podniósł poziom jakości w bramce Realu Madryt.

     

    Tylko Karim Benzema, ten wyszydzany przez wiele lat Francuz. Jedynie on starał się dostarczać emocji i atrakcji kibicom. Rozegrał najlepszy swój sezon od kampanii 2011/12 w której obudził go jeszcze Jose Mourinho.

     

    Słowem – wyjałowiony. Z koncepcji, z energii, z głodu, z jakiegokolwiek smaku. Taki Real Madryt był w sezonie 2018/19. Takiego zapewne nie zostawi budowniczy Perez.

     

    Frontman

    Więc zaczyna się budowa. Perez wznosi Real Madryt od nowa, a jeśli będzie to konieczne, poświęci w tym projekcie również zasoby Groupo ACS. Jest to spółka, potentat hiszpański w branży nieruchomości, które Perez jest właścicielem i prezesem od 1997 roku. Jeżeli taki podmiot, notujący ponad 35 miliardów euro przychodów, jest w rękach tego Pana – to oznacza, że zna się na budowie.

     

    Prowadząc Real Madryt pierwszej kadencji uwodził Zidane'a, Figo, Ronaldo. Powracając w 2009 roku przytransportował Cristiano Ronaldo, Ricardo Kakę, Benzemę. Później także Modricia, Bale'a, Isco. Perez wie, że każdy wielki projekt sportowy wymaga wielkiego lidera – frontmena.

     

    Zespół Queen miał Freddie'go Mercurego, a Top Gear Jeremy'ego Clarksona. Wielkie rzeczy muszą mieć swoje twarze. Właśnie dlatego 7 czerwca 2019 potwierdzono pozyskanie Edena Hazarda. Brakło dziewiętnastu dni aby transfer został ogłoszony w równo dziesiątą rocznicę ogłoszenia transferu Cristiano Ronaldo.

     

    Hazard przychodzi do Realu Madryt w chwale jednego z najlepszych zawodników świata. Jeśli kategoryzujemy zawodników na tych, którzy są najlepsi na świecie lub tych, którzy będą najlepsi pod warunkiem dołączenia Realu Madryt – Eden Hazard jest wśród tych drugich. W Chelsea osiągnął swój szczyt, zespół The Blues nie mógł już więcej dać Belgowi. Sytuacja jest bardzo podobna do tej, kiedy Cristiano Ronaldo opuszczał Manchester United. Był na szczycie, ale korony mógł dotknąć tylko zakładając koszulkę Realu. Podobnie dziś przybywa Eden Hazard.

     

    Pożegnał się z Chelsea bardzo pięknie. Kapitalnym występem obdarował klub w kolejne trofeum – Ligę Europy. Jego liczby – 110 goli w 352 występach są największym podziękowaniem dla klubu kierowanego przez Romana Abramovicha.

     

    Napisał również list pożegnalny do kibiców Chelsea, gdzie wspomniał o chęci realizacji swojego marzenia z dzieciństwa. Takie słowa w dzisiejszym świecie należy „brać przez pół”, bo zbyt dużo mamy obecnie buńczucznych deklaracji i sztucznych pocałunków.

     

    Mnie najbardziej nie interesuje jakie marzenie miał Eden Hazard będąc dzieciakiem. Najprawdopodobniej wówczas marzył o byciu zawodowym piłkarzem, zarabiającym świetnie pieniądze i prowadzącym beztroskie życie. Najbardziej interesuje mnie o czym marzył Eden Hazard w poprzednich latach. Kiedy światowe media, eksperci i kibice wskazywali go na przyszłego zdobywcę Złotej Piłki. Jeśli to jest jego marzeniem, właśnie zrobił pierwszy krok ku jego realizacji. Dążenie do tego odpędzi koszmary całego Madridismo, a przede wszystkim Florentino Pereza.

     

    Kolejne koszmary

    Czas rozpędzać kolejne koszmary. Thibault Courtois najpewniej zmusił do odejścia Keylora Navasa, który jest po słowie z PSG. Teraz Belg musi stanąć na wysokości zadania i przywrócić wielkość swojego nazwiska, udowodnić to na boisku. Nie będzie to łatwe, bo jego poprzednik z Kostaryki mimo kilku sezonów świetnych występów – ciągle wisiał na stryczku. Od czasów zapaści formy Ikera Casillasa w 2013 roku w Realu Madryt obsada bramki to ciągle temat otwarty, przedmiot sporów i kontrowersji.

     

    Małym koszmarkiem Pereza oraz Zidane'a pozostaje nazwisko Marcelo. Obrońca w dalszym ciągu zaliczający się do absolutnego TOP-u światowego pośród lewych obrońców. Jego wahania formy i głód gry to jednak spora bolączka. Przez 12 lat gry wygrywał rywalizację z Miguelem Torresem, Arbeloą, Fabio Coentrao, Thego Hernandezem. Sergio Reguilon posadził na ławce Marcelo w ubiegłym sezonie, ale ciągle jego nazwisko nie jest brane poważnie w kontekście obsady pozycji lewego obrońcy. Media co raz częściej spekulują o przyjściu Farlanda Mendy'ego, czyli lewego obrońcy Olympique Lyon. Jest to piłkarz, który wypłynął dosyć późno na powierzchnię poważnej piłki, jak na francuskie standardy. Dodatkowo przedmiotem wątpliwości jest stan jego zdrowia (problemy z biodrem). Kiedy jednak Real brał Varane'a z RC Lens, a Leicester Kante z Caen – również mało kto doceniał wagę tych posunięć.

     

    Jeszcze większy cień koszmaru ciąży nad linią napadu. Niedawno widziałem bardzo obrazowego mema, gdzie Karim Benzema przyklejał karteczkę z nazwiskiem Luki Jovicia na ławkę rezerwowych. W tle leżały karteczki z nazwiskami Gonzalo Higuaina, KJ Huntelaara, Alvaro Moraty, Javiera Hernandeza, Emanuela Adebayora, Mariano Diaza. A jeszcze na siłę można byłoby dokooptować legendarnego Raul Gonzaleza i Ruuda van Nistelrooya.

     

    No właśnie – znalezienie napastnika na miarę Realu Madryt to najtrudniejsze z zadań. Karim Benzema od lat zdaje się rywalizować, jak Jakub Wawrzyniak, z konkurentem którego nie ma. Równo rok temu mocno przewijał się wątek Roberta Lewandowskiego, który wydaje się mieć odpowiednią jakość, by ubrać białą koszulkę. Jak wszyscy wiemy, Bayern pozostał nieugięty i do transferu nie doszło.

     

    Kolejnym śmiałkiem, który podejmuje rękawice jest Luka Jović. Serb ma coś wspólnego z wymienionym francuzem – przychodzi do Realu Madryt w wieku 22 lat. Na tym kończą się podobieństwa, a w zasadzie jedno podobieństwo. Serb jest typem napastnika bardziej skoncentrowanym na strzelaniu goli. Symbolem tego sezonu w wykonaniu Jovicia są bramki strzelane piętą w bardzo ekwilibrystyczny sposób. Dodatkowo cechuje się umiejętnością strzału z tzw. krótkiej nogi. Wiele jego bramek bardzo po tym jak oddawał strzał bez przesadnego przygotowania się. Trzydzieści sześć goli strzelonych w 75 występach w barwach Eintrachtu Frankfurt. Widzieliśmy statystyki lepsze, ale też gorsze. Klaas Jan Huntelaar, kiedy dołączał do Realu Madryt w 2009 roku – przychodził z Ajaxu ze skutecznością 102 goli w 138 meczach.

    Koparki ruszyły, teren równa się w zaciszu gabinetów klubowych. Los niektórych piłkarzy jest już przesądzony, muszą zrobić miejsce nowym. Florentino buduje na nowo, a on nie specjalizuje się w budowie altan ogrodowych.




    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj

    Zobacz również

    Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.